Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 15

21 GRUDNIA
8

Оглавление

Wjazd na stację został zamknięty, więc Robert Wolski pojechał dalej, skręcił w Nałęczowską i zaparkował pod budką z kebabem. Na rozdygotanych nogach, ledwie utrzymując równowagę, popędził w stronę nieuporządkowanego parczku. Ślizgał się na błotnistej ścieżce, którą pokrywała warstwa opadłych jesienią liści.

W głowie huczały mu najgorsze myśli. Przełyk palił, wypełniając się cofaną żółcią, a zęby bolały od zaciskania szczęk.

– Stać! Przejścia nie ma!

Barczysty policjant zagrodził mu drogę, ale Robert się nie zatrzymał.

– Głuchy pan?

Chciał skręcić w prawo, w górę ścieżki, ale funkcjonariusz rzucił się na niego i powalił na ziemię. Przez chwilę się kotłowali, wreszcie, kiedy już prawie udało mu się wyszarpnąć, dopadł do nich kolejny policjant.

Cios wymierzony pałką tylko go pobudził. Zrzucił z barków pierwszego służbistę i kiedy już myślał, że uda mu się pognać dalej, otrzymał kolejny cios. Tym razem znacznie bardziej precyzyjny.

Solidne uderzenie w bok szyi zadziałało jak naciśnięcie guzika w dziecięcej zabawce. W ułamku sekundy odebrało mu dech i daremnie szukając powietrza, grzmotnął o ziemię. Ostatnim przejawem świadomości zamortyzował upadek, wyciągając przed siebie dłonie. Chwilę później otrzymał kilka solidnych kopniaków w żebra i jeszcze raz dostał pałką w kark. Zamglonym wzrokiem spojrzał w głąb ścieżki, gdzie uwijała się grupa osób w śnieżnobiałych kombinezonach. Kilka metrów dalej dostrzegł zarys okrytego czarną folią ciała.

* * *

– Powinienem pana w tej chwili zamknąć – wysyczał Deryło. – Powinienem był pana zamknąć już wczoraj, to może dzisiaj nie odstawiałby pan tych cholernych cyrków. Nie byłby pan teraz w tym bandażu na głowie, jak bojownik cholernego Talibanu.

Wolski siedział w tyle radiowozu. Do policzka miał przyciśniętą gazę z lodem, a na czole wielki opatrunek. Czuł się, jakby właśnie zszedł z ringu po pojedynku z Mikiem Tysonem. Dygotał z zimna, bólu i nerwów.

– Tylko dzięki naiwnej łagodności mojego serca jeszcze pan tu siedzi. I dlatego, że domyślam się, co panem kierowało.

– Szlag by was.

– Gdybym nie miał od cholery roboty, właśnie pod eskortą robiliby panu prześwietlenie. Ale zaraz pojawiłyby się media, zaraz byłaby kolejna afera. Więc jesteśmy kwita.

Wolski z trudem obrócił głowę i spojrzał na komisarza.

– Chcę zobaczyć ciało.

Deryło przybrał łagodniejszy wyraz twarzy. Przez chwilę ulotniła się jego poza klasycznego choleryka.

– Zostało zabrane na sekcję.

– Czy to może być…

Wolski nie był w stanie wypowiedzieć imienia swojej żony w tym kontekście. Komisarz głośno wypuścił powietrze i spojrzał za okno. Technicy kończyli już pracę, policjanci trzymali na dystans ekipy telewizyjne, a pracownicy stacji niecierpliwie wyczekiwali przywrócenia ruchu.

– Nie wiem. Są pewne cechy zbieżne, ale…

– Cechy zbieżne?

– Ta sama płeć, podobny wiek, fizjonomia, wie pan, ale równie dobrze to mógł być właściwie każdy.

Wolski zapadł się bezwładnie w fotelu. Przypominał kukłę, którą można by wyrzucić na płonący stos ogniska, a ona nawet by nie drgnęła. Komisarz nie wspomniał o dresach i adidasach. Postanowił oszczędzić tego szczegółu, który i tak musiał wypłynąć później.

– Jak zmarła? – wydusił Robert.

– Już powiedziałem, że ciało zabrano na sekcję.

– Kiedy coś będzie wiadomo?

– Najszybciej około południa. Wtedy zabiorę pana osobiście ze sobą.

Wolski oparł głowę na zagłówku. Zamknął oczy i nie odezwał się, powstrzymując drżenie ust. Nie mógł skupić myśli. Jego mózg bombardowały miliony pytań, które chciał zadać komisarzowi, ale wiedział, że i tak nie otrzyma na nie odpowiedzi.

– Proszę zaczekać w środku.

Deryło, nie czekając na jego reakcję, otworzył drzwi i wyszedł z radiowozu. Wolski podniósł głowę i powiódł za nim spojrzeniem. Komisarz giętkim krokiem przeszedł między policjantami, ominął kałużę i skierował się na stację. Po chwili wyszedł z niej, niosąc dwa wielkie kubki kawy. Po drodze zatrzymał się przy grupce funkcjonariuszy i z jednym z nich ruszył z powrotem do radiowozu. Dopiero po chwili Robert Wolski zdał sobie sprawę, że obok komisarza marszowym krokiem defiluje znana mu policjantka rodem z Gestapo.

– Starsza posterunkowa Nowak będzie protokołowała – powiedział Deryło, otwierając drzwi.

Jakie piękne aryjskie nazwisko – z kpiną zauważył Wolski. W pewnym momencie emocje rzeczywiście nakazują obrócić wszystko w ironię. W innym wypadku człowiek zapewne by zwariował.

Cechy zbieżne. Tak nazwał to komisarz. Nie oznacza to, że są identyczne. Od zbieżności do tożsamości jeszcze daleka droga i w ogóle nie powinien się teraz tym przejmować. Powinien zaczerpnąć tchu, uspokoić oddech i pohamować drżenie dłoni. Marta zaginęła, ale żyje. Ta kobieta to na pewno ktoś inny. Boże, mój Boże, niech to będzie ktoś inny…

– Proszę kawę.

Wolski otworzył oczy i zobaczył, że funkcjonariuszka podsunęła mu pod nos kubek.

– Nie, dziękuję. Już dzisiaj piłem.

Deryło wychylił swój napój niemalże duszkiem.

– Wiem, że to nie najlepsza chwila – odezwał się, mnąc opakowanie – ale mam do pana kilka pytań, których nie zadałem wczoraj.

Wolski ze zdziwieniem zauważył, że komisarza stać na łagodny ton głosu. Do tego wręcz kurtuazyjny i przepraszający. Obojętnie wzruszył ramionami.

Grzech

Подняться наверх