Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 19
21 GRUDNIA
12
ОглавлениеRobert Wolski czekał na korytarzu. Widząc go, Deryło pomyślał, że jest idealnym przykładem obrazującym, co znaczy być kłębkiem nerwów. Wolski mimo pobliskiej ławki dreptał w miejscu, obgryzał paznokcie i płakał. Wszystko jednocześnie. Kiedy zobaczył komisarza, natychmiast otarł policzki, ale nie zmieniło to wyrazu jego twarzy. Był blady, wręcz trupioblady, miał czerwone oczy i smarki roztarte pod nosem. Komisarz nie spodziewał się, że akurat ten mężczyzna całkowicie się rozklei. Nie zmieniało to faktu, że go rozumiał.
– Jest pan gotowy? – zapytał służbowo.
Wolski jedynie skinął głową.
– Możemy chwilę zaczekać.
– Nie trzeba.
– Jak pan woli… – Komisarz otworzył drzwi chłodni i wpuścił Wolskiego przodem. – Najpierw pokażę panu kilka rzeczy.
Znowu skinięcie głową.
– To doktor Gawiński – przedstawił patologa.
Lekarz wyciągnął dłoń do Wolskiego, a ten jedynie ją smagnął.
– Proszę tutaj.
Deryło sięgnął do tekturowego pudełka i wyciągnął folię z butami. Przez chwilę obracał nimi przed Wolskim. Następnie pokazał mu zabezpieczone dresy. Skarpetki i majtki sobie darował.
– Czy pańska żona miała podobne?
Wolski ledwie stał. Jego oczy niemalże wypłynęły, a zaciśnięte usta wyglądały, jakby posmarowano je białą pomadką. Zrobił krok do tyłu i mocno pociągnął nosem.
– Tak – odpowiedział krótko, nim głos zdążył się załamać.
Komisarz smutno pokiwał głową. Z jednej strony współczuł Wolskiemu, ale z drugiej był zadowolony, że udało się zidentyfikować ofiarę. Niewiele to wnosiło do śledztwa, ale wprowadzało pewien porządek. Można było połączyć konkretną osobę, konkretny list i konkretny czas zaginięcia.
– Zanim obejrzy pan ciało… – Wyciągnął z pudełka woreczek, który patolog pokazał mu jako ostatni. – Czy widział pan już gdzieś tę rzecz?
Wolski obtarł wierzchem dłoni nos i chwycił róg folii. Przez kilka sekund oglądał znajdujący się w nim przedmiot, złożony z kilkudziesięciu drewnianych kulek i krzyżyka.
– To różaniec? – zapytał bezwiednie.
– Tak sądzę. – Deryło skinął głową. – Doktor Gawiński znalazł go… powiedzmy, że obok ciała.
– Nigdy go nie widziałem. – Wolski oddał woreczek komisarzowi. – Marta nie była specjalnie wierzącą osobą.
– I nie trzymała tego jako pamiątki po babci, prezentu od kolędników czy czegoś takiego?
– Pierwsze widzę.
Deryło odłożył folię do pudełka i wymienił spojrzenie z patologiem. Ten, oparty o ścianę obok regału, niemo przysłuchiwał się rozmowie.
– Chce pan zobaczyć ciało?
Komisarz traktował to już jako formalność. Do tego najbardziej przykrą. Wolski pokiwał głową i wyrażając gotowość, odwrócił się w stronę szuflad chłodniczych.
Patolog bez słowa podszedł do jednej z nich, przekręcił zasuwę i otworzył metalowe drzwiczki. Chwycił za lśniący, stalowy blat stołu. Najpierw pokazały się gołe stopy z przyczepioną, jeszcze niewypełnioną do końca karteczką. Następnie dostrzegli sine łydki, ponad którymi rozłożone zostało białe prześcieradło. Wolski cały drżał i łapał powietrze tak głośno, jakby się miał zaraz udusić. Ze zgrzytem zębów zacisnął szczęki.
Szuflada powoli się wysuwała, skrzypiąc nienasmarowanymi łożyskami. Talia, widoczne wypukłości piersi, szyja osłonięta tak, by nie było widać rany nad mostkiem, a wreszcie blada, ale spokojna twarz. Zamknięte powieki, sine wargi, cienki, zapadnięty nos i zebrane do tyłu blond włosy.
Wolski głośno wypuścił powietrze, podpierając się dłonią o brzeg stołu. Każdy oddech palił go, a serce obijało się o żebra.
– To nie jest Marta – wyszeptał.