Читать книгу Grzech - Max Czornyj - Страница 8
21 GRUDNIA
1
ОглавлениеBrygada dochodzeniowa skończyła robotę grubo po północy. Psy zgubiły trop kilka kilometrów za dzielnicą domków jednorodzinnych, w której mieszkał Wolski. Właściwie nie było nawet wiadomo, czy podążały prawidłowym śladem, a nie tropem listonosza czy przypadkowego samochodu. W każdym razie poszukiwania na nic się zdały, komisarz wrócił obwieścić Wolskiemu, że przyjedzie koło południa, że ten ma „siedzieć na dupie i czekać”, w przeciwnym razie grożą mu konsekwencje. Wolski przybrał postawę zrezygnowanego obywatela, któremu jest właściwie wszystko jedno, czy władza go nagrodzi, czy ukarze.
Klara postanowiła zostać u niego na noc i za nic w świecie nie mógł jej tego wybić z głowy. Tym razem postanowił być uparty, co oczywiście jedynie wzmogło jej determinację, doprowadziło do scen siostrzanej nadopiekuńczości i braterskiej próby wyzwolenia, a ostatecznie zakończyło się zgodnie z wolą kobiety.
Posłał jej łóżko w pokoju gościnnym, sam wziął butelkę whisky do sypialni na górze i pociągając wprost z gwinta, opadł na złożoną kanapę. Zaraz wstał i wmawiając sobie, że Marta może nagle zadzwonić, a bateria telefonu rozładować się z osiemdziesięciu procent do zera w ciągu kilku godzin, podpiął swojego blackberry do kontaktu. Nie zamierzał jednak spać.
Wypił solidny łyk whisky i zdeterminowany, że będzie czuwał, postanowił zrobić sobie kawę. Albo od razu dwie. Z irytacją odpiął komórkę od ładowarki i schował ją do kieszeni spodni. Ostrożnie, nie zapalając światła, zszedł po schodach na dół. Wyciągniętą ręką wyszukiwał krawędzi ścian i mebli. Po odjeździe policji Klara opuściła rolety przeciwwłamaniowe, przez co w domu panowała całkowita ciemność. Cicha i złowroga.
Starając się odrzucić posępne myśli i opierając się na wewnętrznym GPS-ie, Wolski poczłapał w stronę kuchni. Nagle, kiedy już dostrzegł światełka elektronicznego zegarka wbudowanego w okap kuchenki, kopnął stopą w coś twardego. Ciche brzęknięcie zmieszane z wyszeptanym przez niego przekleństwem rozwiało się w mroku pomieszczenia. Przez chwilę usprawiedliwił się tym, że jego orientacja musiała zostać zaburzona przez alkohol. Jednakże kiedy dokuśtykał do zlewu i zapalił lampkę służącą do podświetlania blatu kuchennego, zauważył, że jedne z ciężkich drzwiczek drewnianego kredensu były otwarte. Wywinął w nie pod takim kątem, że nawet nie drgnęły. Jeszcze raz bluzgając pod nosem, wrócił się i zamknął je z jękliwym skrzypnięciem zawiasów. Marta od miesięcy nie mogła się doprosić, by je nasmarował.
Marta, Marta, Marta.
Tylko jedna myśl kłębiła mu się w głowie, a wokół niej cała litania własnych przewinień. Nie wyszedł pobiegać, nie naoliwił zawiasów, nie wyjął naczyń ze zmywarki. Wyrzuty sumienia, które potrafiły wszystko zniszczyć, a nie mogły niczego zmienić.
Odechciało mu się kawy. Czuł się wystarczająco rozbudzony, by czuwać choćby do samego rana. Z szuflady pod blatem kuchennym wyciągnął papierosy. Przez chwilę szukał jeszcze zapalniczki, wreszcie zadowolił się paczką rzuconych na okap zapałek.
Zgasił światło i krok za krokiem jak cień zanurzył się w mroku salonu. Przeszedł wzdłuż ściany, słysząc jedynie dobiegające z korytarza tykanie francuskiego zegara.
Tik-tak. Tik-tak.
Nie zwrócił uwagi na ostatnią wybijaną godzinę, ale musiało być już po drugiej. Być może minęła trzecia. Przeszedł obok domofonu i dalej, w stronę lichego światła dobiegającego z westybulu. Znajdujące się w nim dwa okrągłe okienka były niewiele większe od dłoni i nie okrywały ich rolety antywłamaniowe.
Wolski wszedł do niewielkiego pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Zanim odpalił, złamał trzy zapałki i był bliski wyrzucenia papierosa.
Wreszcie, głodny nikotyny jak pies miski, zaciągnął się.
Powoli, delikatnie, głęboko.
Wypuścił dym ustami i zerknął w okienko. W rozproszonym świetle latarni podwórze było stąd dość dobrze widoczne. Wolski strzepnął popiół na terakotę, celując w kratki gumowej wycieraczki.
Kiedy podniósł wzrok, niemalże podskoczył. Przy bramie majaczył upiorny cień. Przypominał wysoką, bardzo wysoką postać w szatach sięgających samego chodnika. Była ona zwrócona w stronę domu, stała nieruchomo i nagle, zupełnie jak zjawa, zniknęła za ogrodzeniem.