Читать книгу Zew nicości - Maxime Chattam - Страница 18
13
ОглавлениеW ciągu trzech dni grupie roboczej złożonej z Guilhema, Segnona i Ludivine udało się „zbadać otoczenie” Laurenta Bracha, co polegało na sporządzeniu schematu ilustrującego kontakty utrzymywane mniej lub bardziej regularnie przez ofiarę i jej rodzinę, a także na pobieżnym przyjrzeniu się ich wzajemnym relacjom. Ponieważ upłynęło niewiele czasu, graf pozostawał ogólnikowy i istniało ryzyko, że zawiera błędy lub nieścisłości, był to jednak jakiś punkt wyjścia.
Ku wielkiemu rozczarowaniu Ludivine DCO nie dostarczyło im żadnych informacji na temat Bracha ani jego bliskich, co więcej, nikt w wydziale do spraw przestępczości zorganizowanej nie znał ofiary.
Lokalna brygada policji, której podlegał teren, gdzie znaleziono zwłoki, okazała się bezużyteczna, a okolicy nie monitorowała żadna kamera. Segnon zajął się pośpieszną analizą deklarowanych przez Bracha dochodów, porównał je z kartami wynagrodzeń dostarczonymi przez firmę, w której pracował zmarły, i wstępnie doszedł do wniosku, że wszystko się zgadza, rodzina faktycznie prowadziła skromne życie.
Najprzydatniejszym narzędziem służącym do znalezienia powiązań ofiary była analiza logowań telefonu. Każdy numer wprowadzano do programu Analyst Notebook, którym Guilhem posługiwał się w celu ustalenia powiązań między setkami, a nieraz tysiącami informacji zgromadzonych w trakcie danego śledztwa. Można było w ten sposób zarchiwizować wszystko, nazwy własne, numery telefonów, tablic rejestracyjnych i tak dalej, dzięki czemu powstawała baza danych dla konkretnej sprawy. Jeżeli istniał choćby najdrobniejszy związek pomiędzy dwoma elementami, program niechybnie go wykrywał, podczas gdy człowiek mógłby go przeoczyć, zwłaszcza gdy chodziło o dane z telefonów z kilku miesięcy uzyskane od paru podejrzanych, czyli o dziesiątki tysięcy cyfr.
Analiza połączeń przychodzących i wychodzących Laurenta Bracha, w zestawieniu z ich geolokalizacją oraz harmonogramem przekazanym przez pracodawcę, pozwoliła śledczym wyrobić sobie zdanie o tym, jakim człowiekiem był zmarły. Pracowitym, to nie ulegało wątpliwości. Punktualnym i pełnym szacunku. Wiadomości tekstowe wysyłał niemal wyłącznie do żony, szefa i klientów. Komórka dostarczyła natomiast bardzo niewielu informacji na temat jego życia osobistego. Żandarmi doszukali się ledwie kilku połączeń do garstki przyjaciół, nic nie wskazywało też, by wychodził gdzieś dla rozrywki.
Ludivine zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie miał drugiego telefonu z niezarejestrowaną kartą prepaid. Istniał tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć: musieliby przeprowadzić drobiazgowe przeszukanie w jego domu, ryzykując przy tym, że wdowa całkiem się do nich zrazi, a ewentualni obserwatorzy wzmogą czujność, czego Ludivine wolała uniknąć, zwłaszcza jeśli mieliby niczego nie znaleźć.
– Mimo wszystko sprawdzę, czy nasi ludzie nie mają w tym sektorze IMSI Catchera, nigdy nie wiadomo – zaproponował Marc Tallec.
– IMSI czego? – spytał Segnon.
– To system przewożony w samochodzie, który pełni funkcję przekaźnika telefonii komórkowej i przechwytuje dane wszystkich telefonów z okolicy. Praktyczne rozwiązanie, gdy podążasz tropem podejrzanego z zarejestrowanym telefonem i chcesz mieć wszystko na bieżąco, łącznie z geolokalizacją. Ale analizując połączenia, można też zebrać sporo innych informacji, na przykład o użyciu karty prepaidowej niepowiązanej oficjalnie z podejrzanym.
Jednak po zbadaniu sprawy Marc Tallec oświadczył, że żadne tego typu urządzenie nie działało w okolicy, gdzie zamieszkiwała ofiara.
Choć nie zezwolono na wykonanie testów DNA próbek zebranych na miejscu zbrodni, Ludivine otrzymała zgodę na założenie podsłuchu u wdowy. Wszystkie podania w tej sprawie rozpatrywała PNIJ – Narodowa Platforma Sądowa do spraw Przechwytywania Rozmów – która pełniła następnie funkcję pośrednika między operatorem telefonicznym a śledczymi. Wśród żandarmów PNIJ bywała często obiektem kpin, choć nieraz budziła również niepokój. Od czasu jej powstania podsłuchy zakładano i zdejmowano, ale obawy rodziło co innego: wielu ludzi zastanawiało się, dlaczego krajowa centrala podsłuchów nie znajduje się bezpośrednio pod kuratelą administracji sądowej, lecz podlega prywatnej spółce Thales, jednej z największych francuskich firm handlujących bronią.
Szczęśliwie tym razem system działał i wystarczyło wsunąć służbową kartę do terminala, żeby się do niego podłączyć i móc obserwować wszystkie połączenia oraz wiadomości bezpośrednio na komputerze. Ale śledczy musieli przyznać, że na niewiele się to zdało. Malika Brach dużo rozmawiała przez telefon ze swoją rodziną. Nie rozumiała, dlaczego Laurent zginął. Zadzwoniła też do paru osób z sąsiedztwa, by zadać kilka pytań, spróbować się czegoś dowiedzieć, lecz nikt nie potrafił udzielić jej żadnej odpowiedzi poza tą, że taka była wola Allacha i należy ją uszanować. Większość spośród tych osób uczęszczała, jak się okazało, do tego samego meczetu co Laurent Brach, czyli do całkiem zwyczajnej świątyni. Brachowie żyli swoją religią i wyglądało na to, że nic ich nie łączy z handlem narkotykami lub samym towarem.
Żandarmi z łatwością odtworzyli kolejne zajęcia, którym Malika oddawała się w piątek, dzień znalezienia ciała jej męża, i wydawało się nieprawdopodobne, by w sensie fizycznym przyczyniła się do jego śmierci.
Kompletny raport z sekcji zwłok przyszedł w środę. Toksykologia niczego nie wykazała, żadnych anomalii, nie stwierdzono spożycia substancji odurzających. Za to wnioski z oględzin ciała okazały się ciekawsze. Na nadgarstkach i kostkach u nóg widniały wyraźne ślady więzów, głębokie krwiaki, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości: ofiarę spętano za życia. Ustalono, że zgon nastąpił po południu, a może nawet późnym rankiem.
Trupa znaleziono o dwudziestej trzeciej, gdy przejechał go pociąg, co znaczyło, że długo był gdzieś przetrzymywany. Maszyniści ze składów przejeżdżających przez jar w ciągu dnia i wczesnym wieczorem nie zauważyli na torach niczego podejrzanego, co więc zabójca lub zabójcy robili z ciałem przez cały ten czas? Po co je przechowywali? Nawet miejsce, w którym je porzucili, zdawało się nietypowe. Ludivine czuła, że kryje się za tym coś arcyważnego.
W raporcie z autopsji stwierdzono też, że do paznokci ofiary doklejono fragmenty cudzych, pochodzących najprawdopodobniej od kilku osób, zważywszy na to, że poszczególne próbki znacznie różniły się między sobą, jedne były dłuższe, inne krótsze, a część powleczona lakierem. Ludivine zakreśliła tę uwagę na czerwono i na marginesie napisała dużymi literami: „DNA?” – mimo że wątpiła, by na podstawie tych lichych, najprawdopodobniej „wyczyszczonych” ścinków udało się ustalić jakikolwiek profil genetyczny.
Co więcej, lekarz sądowy znalazł w czuprynie nieboszczyka luźne, najpewniej ucięte kosmyki włosów. Wystarczyło proste badanie pod mikroskopem, by ustalić, że nie należą one do ofiary. Stwierdzono obecność kilku rodzajów włosów o zbliżonym odcieniu. Lekarz sądowy wyróżnił co najmniej sześć typów pochodzących zapewne od sześciu osób, nie było jednak żadnej cebulki, która pozwoliłaby na przeprowadzenie testu DNA.
Pociąg rozczłonkował zwłoki, lecz niektóre ich części przemieściły się tylko nieznacznie, a ich czystość w połączeniu z ciężką wonią wybielacza pozwalała przypuszczać, że przed porzuceniem na torach nieboszczyk został starannie zdezynfekowany.
Śmierć nastąpiła w wyniku uduszenia przez zadzierzgnięcie za pomocą kilku cienkich przedmiotów ściągniętych tak mocno, że wżarły się w ciało głęboko, do krwi. Lekarz dodał, że „prawdopodobnie chodzi o opaski zaciskowe, przypuszczalnie wykonane z plastiku”, a ich liczbę ustalił wstępnie na trzy – założono jedną obok drugiej, a następnie przecięto narzędziem przypominającym nożyczki, które pozostawiło ślady na tkance, tak mocno wpiły się w nią opaski.
Koniec raportu z sekcji zwłok.
Migawka z chwili śmierci. Plamy czarnego tuszu rozmieszczone na białym papierze, cienki plik kartek spięty w rogu zszywką. Ludivine widziała krew na skórze. Gesty i emocje. Oszołomienie… nadmiar bodźców… strach… Ale także drugą stronę medalu: ekscytację. Kontrolę. Zastrzyk adrenaliny. Władzę. Ujście dla emocji. Zorganizowanie. Obsesję.
Zwyrodnienie.
Oto jak Ludivine myślała o tym miejscu zbrodni.
Nie było w nim żadnej logiki, żadnego sensu. Stanowiło nieprawdopodobną mieszankę opanowania ze szczyptą niewytłumaczalnej fantazji.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym wyraźniej dostrzegała zbrodniczy rytuał. Nie chodziło tu o scenę wyreżyserowaną w celu zmylenia śledczych, a raczej o czyn wynikający z osobistych potrzeb. Wyczuwało się intymną relację z ciałem. W ten sposób Ludivine doszła do przekonania, że zabójca był tylko jeden. Przy większej liczbie osób nie można tak całkowicie przywłaszczyć sobie zmarłego ani puścić wodzy chorej fantazji.
Troje żandarmów siedziało wokół maleńkiego stolika kawowego na placu Porte-de-Bagnolet w towarzystwie Marca Talleca, który wsunął dłonie głęboko w kieszenie parki. Brak miejsca w biurze i chęć zażycia odrobiny świeżego powietrza skłoniły Ludivine do zorganizowania narady poza koszarami.
– Sprawa nie ma związku z narkotykami – zakończyła po krótkim podsumowaniu wszystkich informacji, jakimi dysponowali.
– Co chce pani przez to powiedzieć? – zdumiał się Marc.
– To się nie trzyma kupy. Zbrodnię popełnił wykolejeniec, a nie diler.
– Proszę rozwinąć…
Ludivine oparła łokcie o blat i nachyliła się w stronę trzech mężczyzn.
– Morderca przechowywał zwłoki przez jakieś dziesięć godzin, zanim porzucił je na torach kolejowych.
– Ponieważ nie chciał ryzykować, że w świetle dnia ktoś go zobaczy – przerwał jej Segnon. – Czekał, aż zrobi się ciemno.
Ludivine uniosła palec.
– To oczywiście możliwe, tyle że w międzyczasie dokleił nieboszczykowi ścinki paznokci pozbierane nie wiadomo gdzie, a we włosy powtykał kosmyki należące do innych ludzi.
– Chcesz powiedzieć: do innych ofiar? – podsunął Guilhem, nadmiernie już przyzwyczajony do ponurych spraw, jakimi zajmowali się w paryskim WŚ.
– Mam nadzieję, że nie! Zdaniem lekarza sądowego włosy ucięto równo, jak u fryzjera.
– A więc nasz człowiek grzebie w śmietnikach salonów manikiuru i zakładów fryzjerskich – zakpił Segnon bez śladu rozbawienia.
– Skoro o tym mowa, spod prawdziwych paznokci zmarłego nie pobrano żadnych próbek? – dociekał Guilhem.
– Nie – odparła Ludivine. – Lekarz sądowy stwierdza jasno: starannie je wyczyszczono, podobnie jak całą resztę, którą potraktowano wybielaczem. Mierzymy się z maniakiem zważającym na każdy szczegół. Wszystko ma pod kontrolą.
Segnon, który dobrze znał koleżankę, przyjrzał się jej zamyślonej minie, a potem rzucił:
– Coś ci chodzi po głowie.
Ludivine przytaknęła ostrożnie.
– Miejsce znalezienia ciała – zaczęła – nie jest przypadkowe. Zabójca wybrał je, ponieważ jest spokojne, nie zamierzał ryzykować, że ktoś zobaczy go podczas podkładania zwłok, a jednocześnie chciał, żebyśmy je odkryli. Zależy mu, żeby jego dokonania nie pozostały niezauważone. Tory kolejowe, ze wszystkim, co podróżni wyrzucają przez okna, co nanosi wiatr… to istne śmietnisko, z naszego punktu widzenia prawdziwy burdel, za dużo tam potencjalnych wskazówek i on o tym wie. Ma jakiś problem, rodzaj obsesji na punkcie poszlak, może nawet samego DNA.
– Odgaduje pani to wszystko wyłącznie na podstawie miejsca zbrodni i raportu z sekcji zwłok? – zdziwił się Marc Tallec.
– To nie jest zwykła zbrodnia, ale czyn skomplikowanego człowieka o złożonej psychice, to z tego powodu zabija. Jego zbrodnia mówi za niego. Z pewnymi zastrzeżeniami mogłabym jeszcze zrozumieć, że diler, który nie chce zostawić śladów DNA, myje ofiarę wybielaczem, choć większość zadowoliłaby się spaleniem zwłok, to dużo prostsze i skuteczniejsze. Ale przypominam wam, że on najpierw dokładnie wyczyścił ofiarę, a potem z powrotem ją ubrał! Już to samo w sobie nie jest normalne. A na dokładkę mamy te paznokcie i włosy… Co więcej, miejsce pozostawienia zwłok zostało starannie wybrane. Powtórzę: on chce, żebyśmy dowiedzieli się o jego zbrodni. Diler działałby jak najszybciej albo jak najdyskretniej. Nie odstawiałby tej całej szopki, gdyby zamierzał jedynie wyeliminować przeciwnika albo wyrównać rachunki. To się nie klei.
– Więc po co te wszystkie prochy? – zapytał Tallec.
– Do głowy przychodzi mi tylko jedno wyjaśnienie: to zmyłka. Cała sprawa jest grubymi nićmi szyta. Morderca chce, żebyśmy uwierzyli, że to afera narkotykowa.
– A jednak twierdzisz też, że chce, byśmy wiedzieli, co zrobił, czemu więc kieruje nas na fałszywy trop? To bez sensu! – sprzeciwił się Segnon.
Ludivine pochyliła się jeszcze niżej.
– Faktycznie, jest coś, co mi umyka…
Marc Tallec dopił kawę, po czym wbił wzrok w szefową grupy.
– A zatem skłania się pani ku opinii, że mamy do czynienia ze zbrodnią zboczeńca. Laurent Brach znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie, to wszystko.
– To się jeszcze okaże, ale na to wygląda. Co jednak nie znaczy, że nie znał swojego zabójcy…
Marc Tallec zabębnił palcami w brzeg filiżanki i westchnął.
– No cóż, dobrze, zdaje się, że nie będę wam długo siedział na głowie.
Odezwał się telefon Guilhema i żandarm odszedł na stronę, by odebrać. Wymiana zdań okazała się krótka, szybko więc wrócił do towarzyszy.
– To był Yves. Poprosiłem, żeby rzucił okiem na nazwiska rozmówców z billingu ofiary, na wypadek gdyby znalazła się wśród nich jedna czy dwie osoby związane z handlem narkotykami.
– I? – ponagliła go Ludivine nieco zbyt ostro.
– Właśnie kogoś takiego zidentyfikował. Kiedy Laurent Brach wykonywał ostatni telefon w swoim życiu, dzwonił do dilera…