Читать книгу Zew nicości - Maxime Chattam - Страница 20

15

Оглавление

Ludivine nie rozumiała, do czego Marc Tallec zmierza.

– Im bardziej złożona zbrodnia, tym większe ryzyko, że zabójca pozostawił gdzieś swój ślad – ogłosiła – a my go znajdziemy. Nawet jeśli zamiast trzech tygodni zajmie nam to dwa miesiące. Nie wiem, co…

– Istota sprawy, pani porucznik. Wciąż roztrząsa pani kwestie „kto” i „dlaczego”, a zważywszy na wygląd miejsca zbrodni, zdaje się to całkowicie uzasadnione, tego należało się spodziewać. W przypadku takiego czynu całą uwagę skupia się na jego autorze, wszystkie zasoby przeznacza się na złapanie go, ponieważ to patologia. I to sprawia, że wybór ofiary składa pani na karb przypadku. Laurent Brach znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie, natrafił na zboczeńca. A jeśli ten trop pani nie wystarczy, są jeszcze narkotyki.

Rozumowanie Marca Talleca wreszcie nabrało dla Ludivine sensu. Podsumowała więc:

– To wszystko odciąga nas od najprostszej hipotezy: że Laurent Brach został zamordowany za to, kim był, a jego zabójca nie chce, żebyśmy szybko podjęli pogłębione śledztwo w tym kierunku.

Marc pstryknął palcami na znak, że załapała.

– Zabiła go zorganizowana siatka – dodał – która chce utrzymać nas z dala od siebie, karmiąc nas pseudowskazówkami, żebyśmy ruszyli na poszukiwanie widmowego wykolejeńca. I to nie byle jaka siatka, lecz komórka islamistów.

– Bo Brach zamierzał ich wsypać?

– Być może. Coś wiedział, coś odkrył. W każdym razie sprawa była na tyle poważna, że podjęli ryzyko i go sprzątnęli.

Ludivine zastanawiała się chwilę, a na jej twarzy pojawił się grymas.

– No nie wiem. Dlaczego w takim razie nie zakopali ciała w jakimś lesie? Gdziekolwiek, bylebyśmy długo go nie znaleźli… Zgoda, żona zgłosiłaby zaginięcie, ale minęłoby cholernie dużo czasu, zanim służby porządkowe potraktowałyby sprawę poważnie, zważywszy na kartotekę kryminalną zaginionego! A tymczasem oni ściągnęli na siebie naszą uwagę. Nie sądzi pan, że z powodu skrzywienia zawodowego wszędzie widzi pan terroryzm?

– To możliwe. I właśnie po to mam panią. To pani musi mi powiedzieć, w co powinienem wierzyć.

W obliczu stawki w tej grze Ludivine poczuła nagle, jak przytłacza ją ciężar odpowiedzialności.

– Dobrze, na razie pracujmy po mojemu z tym, co mamy – zakończyła, skręcając w ulicę, przy której stał budynek OCRVP w Nanterre.

Centralne Biuro do Zwalczania Przemocy wobec Ludzi podlegało policji sądowej, lecz urzędowała w nim też grupa SALVAC, gdzie policjanci i wojskowi z żandarmerii wspólnie troszczyli się o sprawne funkcjonowanie systemu. Wewnątrz, na długich korytarzach i w rozlicznych gabinetach, panował zaskakujący spokój. Ludivine zapukała do uchylonych drzwi ciasnego pomieszczenia, z którego ze względu na działające komputery i drukarki bił zapach gorąca. Mężczyzna wyróżniający się na tle kolegów natychmiast podniósł się z miejsca. Włosy miał wypomadowane i starannie zaczesane do tyłu, skórę pokrywała opalenizna godna surfera, cokolwiek niestosowna w połowie listopada, nosił fiołkową koszulkę polo marki Lacoste i kardigan w kolorze królewskiego błękitu, emanowała od niego wierność wobec kultu młodości i wyglądu – a także woń perfumowanego kremu do pielęgnacji twarzy, którego zużywał chyba całe palety.

– Dobrze, że wpadłaś – przywitał Ludivine, ostentacyjnie żując gumę.

– Philippe Nicolas, nasz ulubiony koordynator. A to Marc Tallec, z którym obecnie współpracuję. Od kiedy zajmujesz się SALVAC-em?

Koordynator nachylił się i odparł konfidencjonalnym tonem:

– Jest tu w Biurze taka ślicznotka, to nic poważnego, ale pozwala mi się odprężyć. Więc często tutaj zaglądam… Kiedy zobaczyłem twoją prośbę o analizę, pozwoliłem sobie rzucić na nią okiem.

Ludivine uniosła brwi, rozbawiona, ale zamiast ciągnąć temat, wyjaśniła z myślą o Marcu Tallecu:

– Z uwagi na niezwykłość pewnych elementów naszego miejsca zbrodni od razu złożyłam wniosek o badanie systemem SALVAC. Mówiąc w uproszczeniu, chodzi o program gromadzący dokładne dane dotyczące wszystkich zabójstw, napaści seksualnych, przypadków tortur i aktów barbarzyństwa, otruć, uwięzień, zniknięć i tak dalej, łącznie z próbami popełnienia takich zbrodni. Wszystko zostaje zarejestrowane w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy jakiś śledczy gdziekolwiek na terytorium kraju zaczyna żywić wątpliwości i podejrzewać, że jego sprawa może być powiązana z innymi, wypełnia formularz SALVAC i prosi o zbadanie tej kwestii. Analitycy wprowadzają dane do programu, patrzą, co wyskoczy, po czym porównują informacje i przedstawiają wnioski.

– I rozpoczęła pani tę procedurę zaraz po znalezieniu zwłok? – zdumiał się Marc Tallec.

– Chwilę temu mówił pan o moim instynkcie. Podążam za nim od samego początku. W tej aferze kryje się coś dziwnego, cały zbiór drobnych osobliwości. Co znalazłeś, Philippe?

– Program wskazał dwie sprawy o uderzających punktach wspólnych, ale też znacznych różnicach. Może to lipa, ale jeśli nie, to… No cóż, ty mi powiedz.

Porwał z biurka dwie kolorowe teczki i otworzył je z roztargnieniem, bo niewątpliwie znał już na pamięć każdy detal.

– Na samym początku rozdźwięk – zaczął – bo profile ofiar w ogóle do siebie nie pasują. W obu wspomnianych przypadkach chodziło o kobiety. Co jeszcze bardziej zaskakujące, zostały zgwałcone.

– Na miejscu zbrodni znaleziono narkotyki? – spytał Marc.

– Nie, nic z tych rzeczy. Badania krwi ofiar też nie wykazały ich obecności.

– Więc czemu SALVAC wypluł te sprawy? – dociekała Ludivine.

– Ciała dziewczyn porzucono na torach kolejowych, a przedtem dokładnie wyczyszczono i zdezynfekowano.

Ludivine wzięła teczki z rąk koordynatora.

– To on – oznajmiła po pobieżnym przejrzeniu dokumentacji. – Nie ma cienia wątpliwości, to ten sam podejrzany. Tropimy seryjnego mordercę.


Deszcz bębnił o deski werandy, dodatkowo rozrzedzając skąpy blask ulicznych latarni z trudem przebijający się przez gęstą roślinność ogrodu. Ludivine czuła się odizolowana, oddalona od wszystkiego. Zapaliła kilka lamp w salonie, by odepchnąć noc, chodziła boso po chłodnym parkiecie. Po powrocie do domu przestrzegała kilku podstawowych rytuałów, tak żeby życie zawodowe nie pochłonęło całkiem kobiety, którą wszak w dalszym ciągu była. Dlatego też weszła na górę się przebrać, włożyła obszerne, miękkie spodnie od piżamy i wygodną bluzę, spięła włosy gumką, schowała broń do sejfu, a wreszcie wróciła na parter, by rozpalić w kominku.

Ogień trzaskał za jej plecami, a przygotowana wcześniej filiżanka herbaty niemal całkiem ostygła i już nie panowała, gdy Ludivine odsunęła się, by podziwiać swoje dzieło. Zdjęła z haczyka trójwymiarową panoramę Paryża autorstwa Fazzina i oparła ją o ścianę tak, że widoczny był tylko tył obrazu, a w jej miejsce taśmą klejącą przyczepiła kilka ogromnych arkuszy tektury. Tak powstałą olbrzymią tablicę podzieliła na trzy części.

Po jednej dla każdej z ofiar, od pierwszej do ostatniej.

Nazwisko, wiek, ogólny profil.

Przyczyna śmierci.

Podobieństwa i różnice między poszczególnymi zbrodniami.

Ludivine udało się dotrzeć do kierowników śledztwa z SRPJ – lokalnych oddziałów policji sądowej – zajmujących się dwoma pierwszymi zabójstwami i dowiedzieć się więcej na ich temat. Dwaj uprzejmi, chętni do współpracy gliniarze zawiedzeni faktem, że nie udało im się rozwiązać sprawy, zgodzili się nieoficjalnie podzielić z nią swoją wiedzą, a nawet przekazać jej akta, pod warunkiem że będzie na bieżąco informowała ich o postępach. Źle się czuła z tym, że żadnemu nie powiedziała o istnieniu tego drugiego, i przysięgła sobie, że naprawi to później, gdy dowie się więcej. Ale to ona dostrzegła związek.

Trzy przerwane życia. Zniszczone. Unicestwione raz na zawsze.

Ofiary zamordowano, następnie starannie wyczyszczono środkiem odkażającym, a wreszcie porzucono na torach kolejowych, na zakręcie. We wszystkich przypadkach zwłoki poćwiartował przejeżdżający pociąg.

Wystarczyłby już ten jeden aspekt sposobu działania sprawcy, aby Ludivine zaczęła podejrzewać, że mimo znaczących różnic zabójcą dwóch kobiet i Laurenta Bracha jest ta sama osoba, ale przyczyna śmierci ostatecznie ją o tym przekonała: we wszystkich przypadkach zgon nastąpił w wyniku uduszenia przez zadzierzgnięcie za pomocą trzech lub czterech cienkich wytrzymałych narzędzi zaciśniętych tak mocno, że wżarły się głęboko w ciało i morderca podczas rozcinania ich pozostawił na skórze ślady nożyczek. Prawie na pewno chodziło o plastikowe opaski zaciskowe z rodzaju tych coraz częściej używanych przez wyspecjalizowane służby bezpieczeństwa w charakterze kajdanek.

Powolna śmierć.

Paskudna.

Na szyi drugiej ofiary opaski zacisnęły się tak mocno, że przerwały żyły szyjne zewnętrzne.

Utrata kontroli? Wszechogarniająca wściekłość? Frustracja?

Ludivine analizowała dane.

Ten człowiek zabił już trzykrotnie.

Co najmniej.

Między pierwszym a drugim morderstwem doszło do eskalacji. Druga ofiara otrzymała liczne ciosy, z czego większość już po śmierci. Miała strzaskane żebra i niezliczone sińce, które nie zdążyły wybarwić się na skórze, lecz gdy lekarz sądowy wykonał nacięcia skalpelem, zauważył mnóstwo pękniętych naczyń krwionośnych.

Dlaczego morderca zmienił się po zabiciu dwóch kobiet? Czy to, że na drugiej z taką mocą wyładował swoją nienawiść, świadczyło o jego rosnącej frustracji?

Musiał spróbować czegoś nowego, by uwolnić swoje fantazje?

Obrażenia w okolicach pochwy i odbytu wskazywały na wyjątkowo brutalne gwałty, prawdopodobnie wielokrotne, choć tkanki, w większości zniszczone w wyniku „uporczywego czyszczenia wybielaczem”, nie pozwalały tego jednoznacznie stwierdzić. Zbrodnie popełnione na kobietach miały charakter seksualny, to nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości: penetracja nie była „przypadkowa”, nie nastąpiła też w wyniku niekontrolowanego wzrostu podniecenia, lecz stanowiła przyczynę ataków, podstawową motywację napastnika. Nic natomiast nie kazało przypuszczać, by Laurent Brach doświadczył jakiejkolwiek formy przemocy seksualnej.

Dlaczego porwałeś się na mężczyznę? Potrzebowałeś ofiary, która stawi ci większy opór?

Nie, to się nie trzymało kupy. Gwałt stanowił sedno pierwszych zbrodni, Ludivine ani przez chwilę w to nie wątpiła. Morderstwa dzieliło osiem miesięcy, osiem miesięcy, podczas których zabójca z pewnością w kółko odtwarzał w głowie wspomnienie swojego pierwszego razu. Osiem miesięcy coraz bardziej wybujałych fantazji, tłumionej frustracji. Czy to dlatego tak się wyżył na drugiej ofierze? Kazał jej płacić za tak długi czas oczekiwania?

Ludivine potrząsnęła głową. Nie. Ma nieskomplikowany stosunek do swoich ofiar, wykorzystuje je do zaspokojenia żądz, ale nie przetrzymuje ich przez kilka dni.

Porwane, zgwałcone, zabite i porzucone w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin. Najgroźniejsi seksualni drapieżcy, którzy działają powodowani głównie chęcią osiągnięcia rozkoszy, a przy tym się kontrolują, czynią z ofiary niewolnicę seksualną. Uprowadzają ją i więżą przez co najmniej parę dni, dopóki nie wyczerpią swoich fantazji, a w końcu zabijają, żeby się jej pozbyć.

A on woli natychmiastowość. Przypuszczalnie kilkukrotna penetracja w ciągu paru godzin, a potem śmierć. Nie pomieszkuje z przyszłą ofiarą, nie niewoli jej, a przynajmniej nie przez długi czas, ogranicza kontakt do minimum, nie próbował zapewnić sobie rozrywki, lecz reagował na nieodparte pragnienie. A mimo to wykazuje niewiarygodną ostrożność…

Te kobiety zostały skrajnie uprzedmiotowione. Przeznaczone do jednorazowego użytku.

W zamieszkiwanym przez ciemności umyśle Ludivine rozbłysło światełko. Maleńki punkcik, ale jaśniejący niczym latarnia morska wśród nocy.

Rzeczywistość przynosi mniejszą rozkosz niż fantazje. Jest sfrustrowany. Rozczarowany, co ostatecznie wywołuje u niego gniew. To dlatego szybko zabija. Po pierwszej zbrodni odczekał osiem miesięcy, ponieważ nie zapewniła mu takiej satysfakcji, jaką sobie wyobrażał. A kiedy żądze w końcu znów przerodziły się w obsesję, zrobił to ponownie, ale spotkał go jeszcze większy zawód, więc się wściekł. Długo bił drugą dziewczynę, żeby wyzbyć się całej frustracji…

Potem powstrzymywał się przez prawie dwa lata, a wreszcie zaatakował mężczyznę, Laurenta Bracha.

Nie, seks to jego podstawowa motywacja – powtórzyła w głowie Ludivine – a Brach nie nosi śladów przemocy tego rodzaju. Kierowało nim coś innego.

Co więcej, dwa lata przerwy to długo jak na równie zdeterminowanego zboczeńca. Zazwyczaj działo się raczej odwrotnie, ten typ przestępcy w miarę, jak nabierał pewności siebie, coraz szybciej ulegał fantazjom, coraz częściej przechodził do czynu…

Czyżby spędził te dwa lata w więzieniu? Może siedział z Laurentem Brachem?

To było możliwe. A sposób działania mordercy wydawał się tak drobiazgowy, tak wyważony, że Ludivine nie potrafiła sobie wyobrazić, by w międzyczasie popełnił zbrodnię inną metodą. Nie złapano go za zabicie tych dwóch dziewczyn, nie miał więc powodu, żeby wprowadzać modyfikacje. Tak specyficzny model działania ujawniał niemal kształt samej fantazji, stanowił część jego zbrodniczego podpisu, nie mógł radykalnie go zmienić. Nie, nie doszło do innych zabójstw poza tymi trzema.

O ile innych ofiar nie uznano za samobójców, byle szybko odhaczyć sprawę, może nie zauważono nawet śladów napaści seksualnej, a akta odesłano do archiwum bez dalszego śledztwa, bez sprawdzenia…

Ludivine zanotowała w pamięci, że trzeba pod tym kątem pogrzebać w papierach, sporządzić listę samobójców, którzy zginęli na torach kolejowych, i bacznie przyjrzeć się każdemu zmarłemu oraz okolicznościom towarzyszącym.

Ale to wszystko wciąż nie tłumaczyło, dlaczego sprawca zamordował mężczyznę, zgodnie ze swoim modus operandi, rezygnując jednak z wymiaru seksualnego, który był kluczowy dla jego przestępczej dynamiki.

Czy to możliwe, że Marc Tallec ma rację? Zbrodni dokonała zorganizowana siatka?

Nie, ten facet jest zbyt egocentryczny, on zabija sam. Robi to dla siebie, dla własnej przyjemności, żeby zaspokoić swoje potrzeby, nie może się tym dzielić z innymi.

A zatem morderstwo na zlecenie?

Ludivine westchnęła. Seryjny morderca, który został płatnym zabójcą? Dość szalona myśl.

To mogłoby się udać tylko w serialu. Prawdziwy wykolejeniec reaguje na bodźce zrodzone w swych najskrytszych głębiach, pozostaje niewolnikiem własnej perwersji, z całą pewnością nie jest w stanie tak jej ukierunkować, by przynosiła zysk materialny lub inne korzyści!

Strasznie naciągane. Właśnie dlatego nie znosiła oglądać Dextera ani innych seriali w tym stylu. Były do bólu hollywoodzkie, zero wiarygodności, zdradzały całkowity brak zrozumienia dla mechanizmów psychicznych, które sprawiają, że istota ludzka staje się mordercą.

Skąd więc ta zmiana w doborze ofiar? Dlaczego Laurent Brach? Chodziło konkretnie o niego czy o jakiegokolwiek mężczyznę?

Ludivine postanowiła przejść do kolejnego zagadnienia i zaczęła spacerować po przestronnym salonie. Ogień w kominku powoli przygasał, poruszała więc pogrzebaczem wśród żaru, by na nowo go rozniecić. Jej twarz rozświetliła się jego czerwieniami, płomienie odbiły się w źrenicach.

Ma obsesję na punkcie czystości.

Gdyby spojrzeć na ten element w oderwaniu, mógłby nakierować Ludivine na bardzo specyficzny typ dewianta, a jednak nie mogła analizować go niezależnie od całej reszty. Zwłaszcza od kwestii włosów i paznokci.

We wszystkich trzech przypadkach do paznokci ofiar doklejono inne, o różnorodnych cechach i różnym pochodzeniu, podczas gdy ich własne zostały starannie wyszorowane, aż pokaleczono przy tym palce. Podobnie we włosy zmarłych systematycznie powtykano równo ucięte cudze kosmyki. Być może Segnon się nie mylił, gdy dla żartu stwierdził, że zabójca Laurenta Bracha grzebie w śmietnikach salonów fryzjerskich i kosmetycznych.

W gardle pierwszej ofiary znaleziono gumę do żucia zawierającą ślady nie jej własnego, lecz obcego DNA, a Ludivine mogłaby się założyć, że nie należało ono również do mordercy, tylko do przypadkowego pechowca, który wypluł gumę gdzieś, skąd sprawca mógł ją zabrać.

Lubi zacierać ślady. Tory kolejowe również temu służą. Bo pociąg jeszcze bardziej uszkadza zwłoki, bo to miejsca usiane odpadkami, gdzie można pobrać setki, jeśli nie tysiące próbek wymagających analizy DNA.

Ludivine zaczynała wyrabiać sobie ogólny obraz zabójcy.

Nie myje ich przed zabiciem. Ma to gdzieś. Robi to później, wyłącznie w celu wymazania własnych śladów. Ich czystość go nie obchodzi, po prostu nie chce zostawić żadnej wskazówki, która mogłaby do niego doprowadzić. Posuwa się nawet do tego, że napełnia pochwę i odbyt wybielaczem i szoruje…

Potwór.

Krok po kroku, w miarę jak zapoznawała się ze szczegółowymi raportami, Ludivine nabierała pewnych przekonań. Im więcej czytała, tym więcej oczywistości rzucało jej się w oczy. Miała do tego talent. Richard Mikelis, wybitny kryminolog, który wziął ją pod swoje skrzydła, mógł być z niej dumny. Ciężko pracowała i przyswoiła sobie ogrom wiedzy teoretycznej. To były ramy jej działania, dobrze je znała. Jednak jej mocną stronę stanowiła umiejętność inteligentnego uzupełniania luk, potrafiła coś więcej, niż tylko wyczuwać fakty czy odgadywać sens czynów, zwyczajnie interpretować każdy gest. Umiała oczywiście wślizgnąć się w skórę wykolejeńców, zrozumieć ich, dostrzec dysfunkcyjną wewnętrzną logikę każdego z nich na podstawie śladów, które zostawiali w swoim kilwaterze, na swoich ofiarach, ale przede wszystkim potrafiła sprawić, żeby te ślady, te raporty i zdjęcia przemówiły.

Deszcz ustał, choć Ludivine tego nie zauważyła, nie przeszkadzało jej też, że stopy zmarzły jej na kość na zimnym parkiecie.

Wyświetlacz na modemie informował, że wybiła północ. Młoda kobieta wciąż była na nogach, stała przed ścianą pokrytą notatkami, przekonana, że „kolejowy zabójca”, jak zaczęła go nazywać, kryje się na widoku, tuż obok, że jego nazwisko czeka w którymś z rejestrów jakby w ciepłym gniazdku.

I nagle, podobnie jak wystarczy zmienić perspektywę, by dostrzec motyw skrywany przez anamorfozę, Ludivine zanalizowała dane pod innym kątem i już wiedziała.

Zew nicości

Подняться наверх