Читать книгу Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem - Nassim Nicholas Taleb - Страница 32
NIEZALEŻNOŚĆ NA ODWAL SIĘ
ОглавлениеTamtej nocy, 19 października 1987 roku, spałem bez przerwy przez dwanaście godzin.
Trudno mi było zwierzyć się przyjaciołom z tego poczucia ostatecznego zwycięstwa, bo krach w pewnej mierze dotknął ich wszystkich. Ówczesne premie były ułamkiem kwot wypłacanych dzisiaj, ale gdyby mój pracodawca, First Boston, i system finansowy przetrwali do końca roku, otrzymałbym równowartość dobrego stypendium. Czasem nazywa się to pieniędzmi na odwal się, co brzmi ordynarnie, ale w rzeczywistości oznacza, że można się poczuć jak wiktoriański dżentelmen wyzwolony z okowów niewolniczej pracy. Stwarza to pewien bufor psychologiczny: kapitał nie jest na tyle duży, żeby przewrócić człowiekowi w głowie, ale dość wysoki, żeby pozwolić mu wybrać nowy zawód i nie martwić się specjalnie o wynagrodzenie. Chroni go przed prostytuowaniem swojego umysłu i uwalnia od władzy zewnętrznej — wszelkiego rodzaju władzy zewnętrznej. (Niezależność można przeżywać bardzo różnie: zawsze zdumiewało mnie, ilu ludzi osiągających astronomiczne dochody pokornieje z tego powodu, ponieważ stają się coraz bardziej zależni od klientów i pracodawców i przywiązują się do zarabiania coraz większych pieniędzy). Chociaż dla niektórych nie byłaby to pokaźna kwota, mnie wyleczyła z wszelkich ambicji finansowych — zacząłem się wstydzić, kiedy poświęcałem się dążeniu do bogactw materialnych, zamiast skupiać się na swoich badaniach. Zwróćcie uwagę, że pieniądze na odwal się dają również upajającą możliwość wypowiedzenia tego zwięzłego zwrotu, zanim rzuci się komuś słuchawką.
W tamtych czasach traderzy, którzy stracili pieniądze, często roztrzaskiwali ze złości telefon. Niektórzy posuwali się do niszczenia krzeseł, stołów czy czegokolwiek innego, co pęka z hukiem. Kiedyś pewien trader w Chicago usiłował mnie udusić i potrzeba było czterech ochroniarzy, żeby go odciągnąć. Zdenerwowało go, że stoję w miejscu, które uważał za swoje „terytorium”. Któż chciałby odejść z takiego miejsca? Porównajcie to do obiadów w ponurej stołówce uniwersyteckiej z uprzejmymi profesorami omawiającymi ostatnią wydziałową intrygę. Dlatego pozostałem ilościowcem i traderem (co nie zmieniło się do dziś), ale zorganizowałem to tak, żeby pracować jak najmniej, za to intensywnie (i nad ciekawymi kwestiami), skupiając się wyłącznie na najbardziej technicznych aspektach branży, nigdy nie uczestniczyć w „spotkaniach” biznesowych, unikać towarzystwa „ludzi sukcesu” i facetów w garniturach, którzy nie czytają książek, oraz średnio co trzy lata robić sobie rok przerwy, żeby uzupełnić luki w wiedzy naukowej i filozoficznej.
W oczekiwaniu na wyklarowanie się mojej koncepcji chciałem być wędrowcem, zawodowym myślicielem, przesiadywać w kawiarniach, wylegiwać się z dala od biurek i struktur organizacyjnych, spać tyle, ile potrzebuję, pochłaniać książki jedna za drugą i nie musieć się nikomu tłumaczyć. Chciałem mieć święty spokój, żeby zbudować krok po kroku cały system myślenia oparty na mojej koncepcji Czarnego Łabędzia.