Читать книгу Trzylecie - Stanisław Cat-Mackiewicz - Страница 14

Rada Narodowa stara i nowa

Оглавление

W dniu 3 września ukazał się dekret prezydenta mianujący nowych ministrów na miejsce tych, którzy opuścili rząd w imię protestu przeciwko podpisaniu nieszczęsnej polsko-sowieckiej umowy. Zostali mianowani: p. Mikołajczyk ministrem spraw wewnętrznych, które skupia w sobie zagadnienia… policji i kultury (dziwne połączenie w rządzie demokratycznym; nie wiem, do którego z tych działów pan Mikołajczyk będzie miał większe zamiłowanie, a do którego większe zdolności), p. Popiel ministrem bez teki i p. Lieberman ministrem sprawiedliwości. Pikanteria ostatniej nominacji polega na ogólnie znanym fakcie, że p. Lieberman tak nienawidzi Konstytucji 23 kwietnia, że woła nawet na zebraniach publicznych: „Nie ma konstytucji!”. Wszystkie państwa rozbitki zgromadzone w Londynie szanują swe konstytucje, przestrzegają skrupulatnie konstytucyjnych przepisów; na czas trwania wojny republikanie norwescy godzą się z konstytucją monarchiczną, rojaliści francuscy z konstytucją republikańską, a u nas p. Lieberman woła: „nie ma konstytucji” i potem zostaje „stróżem praw”. Jeśli uważa, że nie ma prawa zasadniczego, fundamentalnego, to zaiste niewiele będzie miał do stróżowania.

Jednocześnie nastąpiło rozwiązanie Rady Narodowej. Przeciwko samemu rozwiązaniu nie myślę występować, poważne zastrzeżenia budzi tylko chwila, w której ta Rada została rozwiązana. Rada miała kompetencje „beiratu”5, miała opiniować dekrety ustaw, gdy tego rząd zechce, ale uważano, że Rada jest namiastką parlamentu. Otóż rozwiązanie Rady w chwili rekonstrukcji rządu przekreśliło jej charakter parlamentarny, podkreśliło jej charakter beiratowy. Jak się okazało, rząd do administrowania tymi resztkami resztek pieniędzy, które nam pozostały, parlamentu nie potrzebuje, swoje kryzysy bez parlamentu załatwia. Kiedyś było „cuius regio, eius religio”, teraz jest „jaki rząd, taka Rada”.

Rada nie została zwołana po podpisaniu układu z 30 lipca. Według moich, może mylnych obliczeń w Radzie przeciwnicy tego układu stanowili większość jednego głosu.

Rada poprzednia składała się:

a) Z przedstawicieli czterech opozycyjnych wobec „reżimu sanacyjnego” stronnictw: narodowców – pp. Bieleckiego i Folkierskiego, oraz przedstawicielki narodowej organizacji kobiet p. Zaleskiej, socjalistów – pp. Adamczyka, Ciołkosza i Liebermana, ludowców – pp. Banaczyka, dr. Jaworskiego i Mikołajczyka, Stronnictwa Pracy – p. Korfantowej i p. Kwiatkowskiego.

b) Z członków dwóch innych stronnictw, których powołano nie jako przedstawicieli tych stronnictw, lecz ad personam i istotnie ad personam traktowano. Myślę tu o członku ONR p. Jóźwiaku i o konserwatyście, to jest o sobie.

c) Z osób powołanych jak się zdaje po to, aby oswobodzić rząd od zbytniego krępowania się stronnictwami. Osoby te – należy im to przyznać z całym szacunkiem – przeważnie te nadzieje zawiodły, przeciwnie, starały się coś robić, czegoś się domagać. Byli to: p. Filipowicz, były ambasador w Waszyngtonie, ks. dr Gawlina, biskup polowy wojsk polskich, p. Nowakowski, znakomity dziennikarz, oraz gen. Żeligowski.

d) Z przedstawicieli ludności polskiej poza granicami państwa polskiego: pp. Bożka, Szymanowskiego i Szczerbińskiego.

e) Z przedstawiciela mniejszości żydowskiej pana Schwarzbarta. Należy tu zaznaczyć, że mniejszość żydowska została specjalnie uprzywilejowana. Inne mniejszości Rzeczypospolitej, nie mniej od Żydów liczne, jak np. Ukraińcy, nie miały w Radzie swoich przedstawicieli. Ale nie miało to wielkiego znaczenia, bo sama Rada miała znaczenie minimalne. Zobaczcie, jak się z niej nabija p. Nowakowski w swym wspaniałym felietonie w numerze 39 „Wiadomości Polskich”6.

Kto wejdzie do nowego beiratu?

Mówi się o podziale przyszłej Rady na cztery stronnictwa z wykluczeniem outsiderów, no i oczywiście wszelkich piłsudczyków (chociaż zdaje się, że piłsudczycy stanowią jeszcze pokaźną liczbę i na emigracji, i co ważniejsze – także w… kraju), i o uzupełnieniu jej osobami zachwyconymi układem polsko-sowieckim. Mówi się więc o p. Stanisławie Grabskim, przed czternastu laty usuniętym ze Stronnictwa Narodowego. Tutaj stara ciocia historia, która wszystko pamięta, robi nieprzyjemny grymas na twarzy. Panu Grabskiemu zarzucano, że w czasie tamtej wielkiej wojny oddawał Lwów hrabiemu Bobrińskiemu, rosyjskiemu dygnitarzowi.

Rząd niewątpliwie chciałby mieć w przyszłej Radzie endeków, ale „dobrych” endeków, to znaczy potulnych, miłych endeków, nierobiących kłopotów, klaszczących w obie dłonie, gdy głos zabiera sam pan premier. W tym jednak jest ambaras, że prezes endeków jest człowiekiem źle wychowanym, mającym nawet powiedzieć rzekomo, że nie da sobie mianować członków własnego stronnictwa, człowiekiem niezależnym i niezłomnym. Ze wszystkich stronnictw jedynie Stronnictwo Narodowe posiada na londyńskim gruncie swego prezesa i prezesa swej Rady Naczelnej. Zdaje się, że ze wszystkich stronnictw posiada najwięcej adherentów na gruncie emigracji. O wiele więcej narodowcy są potrzebni przyszłej Radzie, niż przyszła Rada narodowcom.

Sytuacja trochę podobna jest wśród socjalistów. Pan Adam Ciołkosz jest członkiem Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS. Pan Lieberman od 1934 roku nie był już wybierany do tego grona. Pan Ciołkosz, jak to uznają mniej więcej wszyscy, prócz oczywiście zainteresowanych, ma o wiele większe wpływy wśród socjalistów w kraju aniżeli p. Lieberman. Ale p. Ciołkosz jest przeciwnikiem układu i dawnym przyjacielem obecnego premiera. Kiedyś ze złym uśmiechem powiedział stary wiedeński Adler o naszym Daszyńskim: „A der kaiserlich-konigliches Hof und Burg sozialist”7. Ironia austriackiego socjalisty była złośliwa i niesłuszna, ale pojęcie socjalista rządowy się przyjęło. Tak samo jak rząd chce mieć w przyszłej Radzie „swoich” endeków, tak samo chce mieć „swoich” socjalistów. Chciałby mieć endeków bez Bieleckiego, socjalistów bez Ciołkosza.

Ludowcy! Ktoś powiedział, że ten cały nasz podział „Jedności Narodowej” na cztery rzekome stronnictwa, to wszystko jest jedną wielką fikcją. Życie nie da się zamrozić, zatrzymać, spetryfikować, umieścić pod kloszem. Stronnictwa mają reprezentować kraj, a ileż w kraju zaszło zmian w poglądach, uczuciach, doktrynach. To uczucie fikcji, gdy chodzi o stronnictwo reprezentujące w Londynie uczucia pozostawionego kraju, ten londyński kościół ocalony i triumfujący wobec tamtego kościoła cierpiącego – potęguje się specjalnie, gdy myślimy o Stronnictwie Ludowym. Składa się ono z kilku autentycznych członków Stronnictwa Ludowego oraz podobno z kilkunastu urzędników, którzy teraz poczuli się kmiotkami, jakkolwiek chyba nigdy wcześniej nic podobnego do głowy im nie przychodziło. Poza tym przyzna mi chyba czytelnik, że o ile każdy Polak znał i słyszał w kraju nazwisko Witosa, a prawie każdy nazwiska śp. Rataja i śp. Thugutta, o tyle 90% przybyłych z kraju do Anglii żołnierzy, lotników i marynarzy nigdy w kraju nie słyszało ani o p. Kocie, ani o p. Mikołajczyku. Narodowcy, socjaliści to są stronnictwa oparte na swojej własnej filozofii politycznej, narodowcy i socjaliści to nie tylko zgrupowania polityczne, to także szkoły myślenia politycznego, to stronnictwa historyczne. Tak samo zresztą ONR był wybuchem dynamicznym opartym na ideowej szkole myślenia Romana Dmowskiego, nie mówiąc już o najstarszej szkole myślenia politycznego w Polsce, o konserwatystach. Nic podobnego ludowcy nie reprezentują. W Polsce nigdy nie mieli nawet własnego dziennika, nigdy jakiegoś miesięcznika. Ich prasa to różne „Piasty” lub wydawnictwa podobne, była prasą pierwszej potrzeby partyjnej, nigdy nie była czytywana przez inteligencję, żadnego wpływu na formowanie się głębszych poglądów politycznych nie miała. Narodowcy, socjaliści to są stronnictwa istniejące od kilkudziesięciu lat. A ludowcy? Ileż przeszli przemian, ileż razy się tworzyli, konsolidowali i znów rozłazili, nazywali, zmieniali nazwę, godzili, kłócili, zależnie od wpływu takiego czy innego organizatora. Ileż tego było: stojałowszczycy i stapińszczycy, Zaranie i Piast i Wyzwolenie i Stronnictwo Chłopskie i okoniowcy i Odrodzenie. Bez końca. Niedosyt myśli politycznej równoważył przesyt walk personalnych. Przed wojną skonsolidowali się, ale niuanse pozostały. Tutaj w Londynie reprezentowany jest tylko jeden niuans. Graliński był innego, to go brutalnie zlikwidowano.

Stronnictwo Pracy. To sojusz części chadecji z prawicą enpeeru8. Nie tyle partia, ile partyjka. Na czele tego stronnictwa stoi zręczny i inteligentny polityk p. Popiel, ale przecież śmieszny jest ten parytet „Stronnictwa Pracy” z istotnie poważnymi liczbowo stronnictwami, jak narodowcy lub socjaliści.

Obawiam się, że Rada Narodowa, powołana przez rząd w obecnych warunkach, nie będzie mogła reprezentować ani kraju, ani emigracji.

Byłaby na to rada. W kraju zorganizować wyborów nie można, ale na emigracji – dlaczegóż by nie. W czasie wielkiej wojny Anglicy mieli wybory podczas wojny i urny wyborcze jeździły na front, lokowały się w okopach9. Jeśli się obecnie wygłasza mowy polemiczno-polityczne przed frontem żołnierzy, co stanowi zwyczaj całkiem nowy, moim zdaniem wybitnie niewłaściwy, to dlaczegóż by nie dać naszym oficerom prawa głosowania, które im przyznaje nawet ta Konstytucja 23 kwietnia, tak okrzyczana za swoją rzekomo niedemokratyczność. Anglików na pewno ani nie zdziwi, ani nie urazi, że urządzamy w swoim gronie wybory. Lotnikom, marynarzom i w ogóle żołnierzom, którzy dziś jeszcze mają sposobność brać udział w akcji bojowej, rzucać swe życie na szalę poświęceń, przyznałbym prawo wyborcze dziesięciokrotnie większe od zwykłego emigranta, czy też od oficera i żołnierza, który w akcji bojowej obecnie udziału nie bierze. Uważam, że ten, kto życie wystawia co dzień na sztych, jak lotnik, ma większe dziś prawo do zabierania głosu w sprawach polskich i że trzeba to chociażby symbolicznie uznać. Rada obrana przez emigrację nie mogłaby oczywiście reprezentować kraju, ale reprezentowałaby przynajmniej emigrację, a zresztą działalność Rady Narodowej, z tytułu prawa bardzo ograniczona, będąca cieniem cienia jakiejś roboty prawodawczej, dotyczyła przecież i tak głównie spraw emigracyjnych. Jedyną realniejszą pracą Rady Narodowej było opiniowanie budżetu, czyli wypowiadanie swych skromnych poglądów na to, jak mają być użyte te resztki resztek pieniędzy polskich. Nie rozumiem, dlaczego by w tych sprawach nie miał się wypowiadać ogół obywateli polskich, a nie tylko rząd i jego kontynuacja w postaci mianowanej Rady. Gdy się tak ciągle ma na języku wyrazy „wolność” i „demokracja”, należy coś zrobić, aby się do form demokratycznych zbliżyć, zwłaszcza wtedy, gdy nie są one ani straszne, ani szkodliwe.

Trzylecie

Подняться наверх