Читать книгу Trzylecie - Stanisław Cat-Mackiewicz - Страница 16

Odwaga cywilna a swoboda prasy

Оглавление

Polacy są narodem odważnym, lubią poświęcać i siebie, i swój naród, swoje państwo. Ale Polak chętniej pójdzie na gilotynę za swoje przekonania polityczne, niż zgodzi się na chodzenie w wytartych portkach i bez możliwości zaproszenia przyjaciół na „reprezentacyjne śniadanie”. Chińczyk nie bał się śmierci, ale bał się ucięcia głowy toporem, Polak boi się być zdeklasowany. Tymczasem wszyscy Polacy w Wielkiej Brytanii są tak czy inaczej na utrzymaniu rządu. Oczywiście są wyjątki, na przykład nasi lotnicy – to dzisiaj ludzie całkowicie niezależni, bo są niezastąpieni, ale minister, radca narodowy, urzędnik, woźny – ten w każdej chwili może być wylany. Jakże mało ludzi zdało sobie sprawę, że najłatwiej obronią swą godność ludzką przed stałą zależnością finansową od rządu, gdy pójdą do fabryk na robotników fizycznych. Strach przed wyszmelcowanym10 ubraniem, przed deklasacją społeczną jest u nas zbyt wielki.

Mówiło się w kraju, że obywatele polscy są uzależnieni od rządu. Ależ to była dziecinna zabawka w porównaniu z tym, co dzieje się na emigracji. Tutaj każdy jest tak finansowo uzależniony od rządu, jak małoletnie dziecko od porywczego, kapryśnego ojca. Jeśli tatuś jest w dobrym humorze, to da na kino, jeśli go zęby bolą – to nie zapłaci nawet za mleko.

Aż mnie dziwi, że rząd, uzależniwszy od siebie każdą polską duszę w tym kraju, wciąż się jeszcze boi i stosuje metody, które ośmieszają jego „demokratyczność”.

Mam na myśli sprawy prasowe.

W związku ze sprawą „Jestem Polakiem” rząd wydał komunikat w dniu 22 listopada zeszłego roku, że „ze względu na jedność narodową (…) wychodzić powinno na obczyźnie tylko jedno pismo polityczne, a mianowicie »Dziennik Polski«”.

Na tak „demokratyczne” stanowisko odpowiedziałem listem otwartym do pana premiera, wskazując, że monopol rządu na prasę polityczną stanowi cechę wyłącznie ustrojów totalistycznych. Nikt dotychczas nie wpadł na ten koncept poza Stalinem, Mussolinim i Hitlerem. Nawet półtotalistyczna Hiszpania nie ma monopolu rządowego na prasę polityczną.

Pisząc ten list, nie występowałem bynajmniej w obronie „Jestem Polakiem”. Gdyby tu chodziło o „Robotnika”, broniłbym tak samo „Robotnika”. Moja walka z rządem Składkowskiego o wolność prasy była swego czasu dość głośna i nie chciałem, aby mi ktoś zarzucił, że nie mając własnej gazety, biorę mniej do serca sprawę swobody prasy.

Zasada ogłoszona w komunikacie rządu z dnia 22 listopada nie została jednak wcielona w życie. „Dziennik Polski” nie był jedynym pismem politycznym na obczyźnie. Prócz „Dziennika” wychodziły także subsydiowane przez rząd „Wiadomości Polskie”, zamieszczające stale artykuły polityczne, zaczęła wychodzić również subsydiowana przez rząd „Myśl Polska”, pismo o wyraźnie politycznym charakterze, wychodził, aczkolwiek rzadko, „Robotnik”, żydowska „Przyszłość” i wreszcie „Zwrot”. Oczywiście były to wszystko pisma polityczne.

Poza tymi pismami wojsko wydaje szereg wydawnictw.

Ale wystarczyło, aby „Wiadomości” i „Myśl” wypowiedziały zdanie przeciwne polityce rządowej, jak się to stało z powodu paktu z Sowietami, aby rząd cofnął subsydium. Dopiero wtedy się okazało, że subsydia, których wydawanie motywowane było względami kulturalnymi, w istocie uwarunkowane były popieraniem rządu przez subsydiowane pismo.

Krótko mówiąc: szkoła charakterów.

Ciągle się mówi o tym, że pisma muszą ulegać ścisłej cenzurze rządowej, aby nie szkodzić interesom Polski, tymczasem właśnie w „Dzienniku Polskim”, oficjalnym organie rządu, znajdujemy artykuły najszkodliwsze dla racji stanu państwa polskiego, jak o tym w innym miejscu pisać będziemy.

Niedostatek papieru, spowodowany stanem wojny, wpłynął na to, że Polacy otrzymali od Anglików ograniczone kwantum papieru na swoje potrzeby. Rząd miał tym papierem administrować, przydzielać go wydawnictwom i periodykom, ale rząd zarezerwował go w całości na własne wydawnictwa, względnie na pisma wyraźnie i ultrarządowe, jak odebrany p. Ciołkoszowi „Robotnik” lub frontomorżowy „Zwrot”, a niezależnym dziennikarzom, gdy się zgłaszają o licencje na papier, powiada się, że papieru nie ma.

Organy wydawane przez rząd, jak „Dziennik Polski”, są dziwnie niepowściągliwe w chwaleniu rządu. Ponieważ „Dziennik” jest jedną z agend rządu, jak to oficjalnie ogłoszono, chwalenie rządu przez „Dziennik” równa się chwaleniu samego siebie, czyli samochwalstwu. Czyż to naprawdę stanowi właściwą metodę podnoszenia autorytetu rządu? Jeszcze w szkole słyszałem maksymę: „Samochwała w kącie stała”. Instytucja prasy ma wtedy znaczenie, i to wielkie, ogromne znaczenie, gdy jest instytucją niezależną. Wtedy i tylko wtedy ma wagę sąd, ocena, opinia prasy.

Trzylecie

Подняться наверх