Читать книгу Trzylecie - Stanisław Cat-Mackiewicz - Страница 20

I

Оглавление

Datę epokową w stosunkach francusko-niemieckich stanowi niewątpliwie traktat westfalski, podpisany w 1648 roku, pośmiertne dzieło wielkiego Richelieu. Ten traktat utrzymywał podział Niemiec na 343 państwa i państewka niezależne. Jedność Niemiec była rozbita, siła polityczna Niemiec sparaliżowana.

Od traktatu westfalskiego dzieli nas wiele czasu, w którym różne wypadki i różni ludzie scalali Niemcy w jedną polityczną całość. Pod tym względem największe wobec Niemiec zasługi posiadają trzej ludzie: 1) Bismarck, 2) Wilson, 3) Hitler.

Wybitny rojalistyczny pisarz francuski Bainville chciał po francuskim zwycięstwie w wojnie światowej nr I powrócić choćby częściowo do tradycji traktatu westfalskiego. Chciał rozbić Niemcy na szereg niezależnych organizmów politycznych, chciał utrzymać zdolną do życia Austrię.

Żądania Bainville’a spełnione nie zostały, lecz znalazły swój refleks i w oficjalnej polityce francuskiej, i w polityce prawicy francuskiej. Francja dążyła zaraz po tamtej wojnie do usamodzielnienia przynajmniej Nadrenii, do strategicznych gwarancji. Prawica francuska długo uprawiała tę politykę, aż na kilka lat przed wojną uznała, że cele te są nieosiągalne. Wtedy przerzuciła się do drugiej ostateczności, do szukania ugody z Hitlerem. Geneza Pétaina i polityki rządu w Vichy tkwi w niespełnionych żądaniach Francji ubezwładnienia Niemiec.

Tym poglądom prawicy francuskiej przeciwstawić należy idealistyczny punkt widzenia Wilsona, zapewne części opinii amerykańskiej i części angielskiej na Niemcy i sprawę niemiecką. Wyraźmy ten idealistyczny punkt widzenia lapidarnie i trywialnie. Będzie on wtedy brzmiał: Niemcy to wcale porządni ludzie, tylko ich Kajzer to świnia.

W 1919 roku Francja chciała gwarancji bezpieczeństwa w postaci terytorialnego przekształcenia Rzeszy, natomiast „idealistyczny” punkt widzenia Wilsona kontentował się usunięciem Kajzera Wilhelma i rozbrojeniem Niemiec, za którym – nie zapominajmy – miało nastąpić rozbrojenie innych państw europejskich.

Po wybuchu wojny w 1939 roku we Francji prawie powszechnie uważano, że idealistyczny punkt widzenia zawiódł, że gdy Niemcom zabrakło Cesarza, znaleźli sobie Wodza. Jednak ten idealistyczny punkt widzenia ma widać głębokie korzenie w opinii anglosaskiej, skoro nawraca do niego Karta atlantycka Roosevelt–Churchill z połowy sierpnia 1941 roku.

Karta ta podejmuje wszystkie ideały, które niegdyś przyświecały Wilsonowi, mianowicie samostanowienie narodów, rozbrojenie i powszechny oraz wieczny pokój, wreszcie swobody handlowe i wolność mórz.

Cele te są piękne, tylko my, Polacy, źleśmy wyszli na eksperymentowaniu nad nimi w okresie między dwoma wojnami. Rozumieliśmy, że ta wojna w pierwszej linii jest wojną obronną, celem odparcia agresji Niemiec i przywrócenia Europy do tego stanu granic, jakie istniały przed Hitlerem. W tym też sensie wyjaśnił to izbie angielskiej premier Churchill w dniu 5 września 1940 roku. Mówił wtedy premier z okazji sprawy rumuńskiej:

Izba bez wątpienia zaobserwowała, że Rumunia w poważny sposób została terytorialnie okrojona.

Osobiście stałem zawsze na stanowisku, że południowa część Dobrudży powinna być oddana Bułgarii, i nigdy nie byłem zadowolony ze sposobu, w jaki Węgry zostały potraktowane podczas ostatniej wojny.

Co do nas, to w żadnym momencie od wybuchu tej wojny nie przyjęliśmy zasady, żeby nie mogło być zmienione nic w strukturze terytorialnej różnych krajów.

Z drugiej strony nie zamierzamy uznać zmian terytorialnych, które nastąpią w ciągu wojny, chyba że to ma miejsce za wolną zgodą i dobrą wolą stron zainteresowanych.

Do pewnego stopnia ta deklaracja Churchilla miała charakter rewizjonistyczny. Uznawał on pretensje węgierskie. Ale z drugiej strony stwierdzał zasadę, że zmiany terytorialne muszą nastąpić za zgodą państw zainteresowanych.

Kartę atlantycką redagował podobno Sumner Welles. Churchill zgodził się na nią ze względu na konieczność pogodzenia celów polityki angielskiej z amerykańskimi. Ameryka ma tu więcej do mówienia, ponieważ… nie jest jeszcze w wojnie. Możliwość narzucenia swojej woli w polityce stoi w stosunku odwrotnym do poświęceń.

Deklaracja atlantycka brzmi:

Prezydent Stanów Zjednoczonych oraz premier Churchill, reprezentujący rząd J. K. Mości w Zjednoczonym Królestwie, na wspólnym spotkaniu uznali za właściwe podać do wiadomości kilka wspólnych zasad polityki państwowej swoich krajów, na których opierają swoje nadzieje lepszej przyszłości dla świata.

1) Państwa ich nie poszukują zwiększenia terytorialnego lub jakiegokolwiek innego.

2) Nie życzą sobie być świadkami zmian terytorialnych, które nie byłyby zgodne ze swobodnie wyrażoną wolą zainteresowanych narodów.

3) Szanują prawo wszystkich narodów do wyboru formy rządów, pod którymi chcą żyć, i życzą sobie, aby suwerenne prawa i samorząd przywrócone zostały tym narodom, którym siłą je odebrano.

4) Będą starali się w pełnym poszanowaniu istniejących zobowiązań popierać możliwość korzystania przez wszystkie państwa, wielkie i małe, zwycięskie i zwyciężone, z dostępu na równych prawach do handlu i surowców świata, które są potrzebne dla ich gospodarczego dobrobytu.

5) Dążą do jak najpełniejszej współpracy wszystkich narodów w dziedzinie gospodarczej w celu zapewnienia wszystkim lepszego poziomu pracy, postępu gospodarczego i bezpieczeństwa społecznego.

6) Po ostatecznym zniszczeniu tyranii hitlerowskiej mają nadzieję ustalić pokój, który zapewni wszystkim narodom środki bezpiecznego życia w ich własnych granicach i który zawierać będzie zapewnienie wszystkim ludziom we wszystkich krajach korzystania z życia wolnego od obaw i niedostatku.

7) Taki pokój powinien zapewnić wszystkim ludziom możliwość poruszania się po morzach i oceanach bez żadnej przeszkody.

8) Wierzą w to, że wszystkie narody świata z pobudek rzeczowych i duchowych muszą zarzucić użycie siły. Ponieważ żaden przyszły pokój nie będzie mógł być utrzymany, jeżeli zbrojenia na lądzie, na morzu i w powietrzu będą nadal użyte przez narody, które grożą albo będą groziły agresją poza swoimi granicami, wierzą, że zanim stworzy się szerszy i trwalszy system powszechnego bezpieczeństwa, rozbrojenie takich narodów jest koniecznością. Będą wtedy popierali te wysiłki i zachęcali do wszelkich praktycznych środków, które ułatwią ludom miłującym pokój zmniejszenie miażdżącego ciężaru zbrojeń.

Sens deklaracji zbliża się do idealistycznego hasła z Wielkiej Wojny: „Walczymy z Niemcami Kajzera”. Deklaracja obiecuje Niemcom nienaruszalność terytorialną. Powiada im: nic, co jest wasze, nie będzie wam odebrane. Bez woli ludności żadne terytorium nie zmieni swej przynależności państwowej. Państwa nasze nie szukają zdobyczy. Dążą do pokoju, swobody pracy, swobody mórz. Walczymy tylko z tyranią Hitlera.

Polityka jest sztuką rozróżniania hierarchii zdarzeń. Dla Anglii rzeczą najważniejszą jest wiązanie Ameryki z wojną przeciw Niemcom. Nad brakami deklaracji atlantyckiej góruje ten wzgląd, że stanowi ona nowy krok Ameryki ku wojnie – i to jest dla Anglii decydujące.

Deklaracja atlantycka powiada o tyranii hitlerowskiej, z którą Anglia walczy, a Ameryka na tę walkę spogląda i do niej zachęca. Ale to wiemy, że o tej tyranii oba kraje, Ameryka i Anglia, mają te same pojęcia, gdyż w obu tych krajach panuje jednakowy wstręt do form totalistycznych.

Inaczej jest nieco, jeśli chodzi o anglo-sowiecką umowę z 12 lipca 1941 roku. Tutaj jest także mowa, że oba państwa będą sobie pomagać w walce z Niemcami „hitlerowskimi”. Tutaj użycie tego określenia może stać się z czasem powodem do bałamuctw – kiedy bowiem Niemcy przestaną być hitlerowskimi? Niewątpliwie nie w chwili śmierci fizycznej Adolfa Hitlera. Można sobie doskonale wyobrazić stan, przy którym Niemcy w pojęciu sowieckim przestały już być hitlerowskimi, a w pojęciu Anglii i Ameryki jeszcze nimi są.

Nasz rząd posiada, jak widzimy to z prasy rządowej i z deklaracji wniesionych na konferencję międzysojuszniczą, szereg zastrzeżeń w stosunku do Karty atlantyckiej. Ale te zastrzeżenia wywołują w stosunku do naszego rządu zarzut niekonsekwencji. Co się bowiem zarzuca deklaracji atlantyckiej? – że postanawia walczyć nie z Niemcami, ale z tyranią Hitlera. Ale przecież nasz rząd, jeszcze przed deklaracją atlantycką, podpisał układ z Sowietami, gdzie także mówi o Niemczech „hitlerowskich”.

W prasie rządowej na temat deklaracji atlantyckiej p. redaktor Karczewski napisał szereg zręcznych i dyplomatycznych artykułów, ubranych w formę interpretacji tego układu.

Na konferencję międzysojuszniczą wniosła Polska dwie deklaracje. Jedną własną, drugą wespół z Czechami. Ta druga deklaracja jest jednym z niewielu objawów współpracy politycznej polsko-czechosłowackiej.

Deklaracja polska brzmi:

Rząd Polski z głębokim zadowoleniem powitał fakt ścisłej solidarności dwóch wielkich demokracji, jaka umożliwia Prezydentowi Stanów Zjednoczonych i Premierowi Wielkiej Brytanii publiczne ogłoszenie wspólnego Brytyjsko-Atlantyckiego planu celów wojny i pokoju. Symboliczne znaczenie tej manifestacji solidarności jest nie mniejsze niż polityczna waga jej postanowień. Rząd Polski wita deklarację Roosevelt–Churchill z tym uczuciem solidarności, jakie winno łączyć wszystkie narody walczące o wolność świata. Naród polski, podobnie jak i inne narody kontynentu europejskiego, będzie uważał tę deklarację i zawarty w niej symbol brytyjsko-amerykańskiej solidarności za gwarancję zwycięstwa Sprzymierzeńców i uwolnienia Europy spod niemieckiego jarzma.

Rząd Polski ponadto jest głęboko przekonany, że zasady tej deklaracji będą w przyszłości zastosowane z poczuciem sprawiedliwości i że wystąpienia poszczególnych narodów nie zostaną zapomniane przez Wielką Brytanię lub jej sprzymierzeńców, gdy nadejdzie dzień obrachunku, jak zapowiedział Minister Eden w przemówieniu swoim w Izbie Gmin 6 sierpnia.

Naród polski, który stale odrzucał i odrzuca wszelkie niemieckie propozycje współpracy z reżimem nazistowskim i który jako pierwszy oparł się potężnej mocy wojskowej Niemiec za straszliwą cenę olbrzymich ofiar z ogromnej ilości ludzi, z osiągnięć kulturalnych wielu pokoleń i ze strat materialnych, co pociągnęło za sobą cofnięcie się kraju w jego rozwoju w porównaniu z innymi państwami kontynentu europejskiego, ma niezaprzeczalne prawo do oczekiwania słusznego wynagrodzenia za zło, które zostało mu uczynione.

Rząd Polski ufa, że żaden z nielegalnych czynów, jakich dopuścili się Niemcy na terytorium Polski, nie będzie uznany przez zwycięskie demokracje, co ostatecznie wykaże narodowi niemieckiemu, że agresja nie popłaca. Szczególnie ludność Polski zachodniej, która tak bezlitośnie została wyrzucona ze swych siedzib, musi otrzymać możliwość natychmiastowego powrotu do ziemi swoich przodków, a przybysze niemieccy osiedleni w polskich domostwach muszą być odesłani z powrotem do Rzeszy.

Rząd Polski posiada głęboką wiarę w poczucie sprawiedliwości tak Wielkiej Brytanii, jak i Stanów Zjednoczonych, i dlatego jest przekonany, że Polska – pierwszy kraj, który oparł się najazdowi niemieckiemu, rzucając na szalę walki całość swych ziem – nie może wyjść z tej wojny z terytorium o zmniejszonej sile i znaczeniu. Przyszłe granice Polski muszą zapewnić bezpieczeństwo kraju jako część składową bezpieczeństwa Europy; muszą one zapewniać Polsce jej życiową konieczność szerokiego dostępu do morza, należycie chronionego przed obcą ingerencją, jak również rozwój ekonomiczny w rozmiarach proporcjonalnych w stosunku do liczebności jej ludności. Polski „Wolny Dostęp do Morza”, zastrzeżony w 13 punkcie Deklaracji 14 punktów Prezydenta Wilsona, jako gwarancja niepodległości naszego kraju, musi tym razem stać się rzeczywiście wolnym i bezpiecznym.

Deklaracja Roosevelt–Churchill, tak jak ją rozumie rząd polski, stawia bezpieczeństwo przed nową wojną i osiągnięcie gospodarczego dobrobytu na pierwszym planie zasadniczych haseł nowego porządku demokratycznego. Hasła te są również hasłami Polski. Premier Wielkiej Brytanii dał nam w swym przemówieniu radiowym w dniu 24 sierpnia wymowne zapewnienie, że Wielka Brytania i Stany Zjednoczone nie zechcą powtórzyć błędu 1918 roku przez dawanie wiary, że ta wojna jest już na pewno wojną ostatnią. Z tego wynika, że zabezpieczenie przed agresją i wybuchem trzeciej wojny światowej pozostanie naczelnym zagadnieniem okresu powojennego. Środki zapobiegawcze przeciwko nowej wojnie winny być różnorodne, tak jak i różnorodne były przyczyny wybuchu obu poprzednich wojen. Punkt 8 wspólnej deklaracji, dotyczący rozbrojenia państw winnych agresji, przedstawia poważną gwarancję. Nie może ono jednak pozostawać gwarancją jedyną. Dowodzi tego doświadczenie ostatnich lat dwudziestu. Znalezienie innych dodatkowych, skutecznych gwarancji będzie rzeczą konieczną.

Zarówno rozwiązanie problemu bezpieczeństwa europejskiego, jak i wysiłek zapewnienia Europie dobrobytu jest nie do pomyślenia bez ścisłej współpracy kontynentu europejskiego z Imperium Brytyjskim i Stanami Zjednoczonymi. Państwa kontynentalne dopatrywać się będą w deklaracji Roosevelt–Churchill nowego dowodu, że demokracje są zdecydowane utrzymać swoje zainteresowanie kontynentem europejskim po osiągnięciu zwycięstwa nad Niemcami.

W duchu uwag wypowiedzianych powyżej przyjmuję rezolucję zaproponowaną przez Rząd Brytyjski.

W deklaracji tej rażą mnie pewne zwroty redakcyjne, zwłaszcza w zdaniu: „Polska nie może wyjść z tej wojny z terytorium o zmniejszonej sile i znaczeniu”. Po co ta „siła”, po co to „znaczenie”, czemu nie powiedzieć o integralności naszego terytorium, o całości naszych granic? Nie chodzi nam przecież, abyśmy mieli „tyle samo” terytorium, ale przede wszystkim o to, abyśmy mieli „to samo” terytorium, abyśmy nic na tej wojnie nie stracili. Postulat rozszerzenia naszych granic na kraje zamieszkane przez Polaków jest słuszny i zgodny z prawem samostanowienia, ale naszym pierwszym postulatem powinno być odzyskanie całości granic sprzed września 1939 roku. Dlatego bym nigdy nie używał wyrazów „przyszłe granice” bez towarzystwa najwyraźniejszego stwierdzenia, że nic w naszym dotychczasowym statucie terytorialnym na naszą niekorzyść zmienione być nie może. Bo „przyszłe” granice czy „nowe” granice zawsze są wystawione na niebezpieczeństwo interpretacyjne. Granice Księstwa Warszawskiego były także „nowymi” granicami Polski, ale przecież „nowymi” w pojęciu pomniejszenia Polski.

Zresztą ani przez chwilę nie zarzucam deklaracji polskiej jakichkolwiek intencji do zmieniania statutu terytorialnego na niekorzyść Polski. Wiem, że nie ma takiego Polaka, który by te intencje posiadał. Uwagi powyższe mają wyłącznie charakter uwag nad redagowaniem tego rodzaju dokumentów.

Wspólna polsko-czechosłowacka deklaracja brzmi:

Rządy Polski i Czechosłowacki, ożywione duchem solidarności, która podyktowała im deklarację wspólną z 11 listopada 1940 roku o konieczności stworzenia po wojnie związku federacyjnego między obu krajami, składają Konferencji Aliantów deklarację wspólną tej treści:

„Rządy Republiki Polskiej i Republiki Czechosłowackiej oświadczają, że są zdecydowane dopomagać w duchu ścisłej i przyjaznej współpracy w realizowaniu głównych celów Deklaracji Roosevelt–Churchill, jakimi są bezpieczeństwo przed trzecią wojną i dobrobyt gospodarczy świata. Mając zaś na uwadze własne doświadczenie Narodów Polskiego i Czechosłowackiego, które tyle wycierpiały skutkiem nigdy nienasyconej ekspansywności niemieckiej, oba Rządy są zdania, że zabezpieczenia przed trzecią wojną niemiecką należy szukać nie tylko w zupełnym prewencyjnym zniszczeniu środków, jakich Niemcy mogliby użyć w przyszłości dla umożliwienia realizacji swych agresywnych planów, lecz także w daniu konkretnych gwarancji politycznych i materialnych oraz należytej pomocy gospodarczej dla odbudowy zniszczonych gospodarstw tym narodom, które stały się i znowu stać się mogą przedmiotem pierwszych agresywnych aktów ze strony Niemiec.

Oba Rządy są przeświadczone, że wykonanie Deklaracji Roosevelt–Churchill w duchu sprawiedliwości, która nie pozwala na jednakowe traktowanie winnych wywołania wojen światowych i ofiar tych wojen, położy podwaliny pod nowy ład w Europie, oparty na „permanent system of general security” i dobrobycie. Jeżeli ten cel zostanie osiągnięty, to narody kontynentalne przekonają się, że ich cierpienia w latach 1914–1918 i w obecnej wojnie nie były ani bezowocne, ani bezcelowe”.

W tym dokumencie razi mnie znów równia, którą się głosi pomiędzy cierpieniami Polski a Czechosłowacji. Amicus Plato sed magis amica veritas17. Przy całym naszym współczuciu do Czech nie możemy i nie powinniśmy stawiać znaku równania ani pomiędzy poświęceniem czeskim a poświęceniem polskim, ani pomiędzy cierpieniami obu krajów. Czechy zostały zdławione, zgniecione pod względem politycznym, Polska – zarówno pod względem politycznym, jak gospodarczym i kulturalnym. Czesi nie mieli działań wojennych na swoim terytorium, bo się nie bronili, Polska została zdruzgotana gospodarczo, zamknięto nam szkoły, zabroniono wydawać książki i gazety. W Czechach wszystkie gazety czeskie wychodzą, w Polsce nie ma ani jednego pisma na całym terytorium. Czesi pierwsi nie powinni pretendować do tej równi. Oczywiście, że prześladowania są daleko większe w Polsce niż w Czechach.

Po wypowiedzeniu tych uwag powróćmy jednak do naszej tezy. Postawa naszego rządu wobec deklaracji atlantyckiej jest bierna i musi być bierna. Układ polsko-angielski z 25 sierpnia 1939 roku przewiduje, że oba państwa wyrzekają się odrębnego pokoju z nieprzyjacielem, ale ten układ nie zabrania odrębnego formułowania programów pokoju. Oczywiście, że dziś Anglia, a nie Polska kieruje wojną i że ma całkowitą swobodę formułowania zasad pokoju, na co nie mają większego wpływu śniadania naszych mężów stanu z Anglikami, ogłaszane czasami w formie triumfalnych komunikatów, jak gdyby te zwycięstwa nad kuchnią angielską były zwycięstwami na placu boju.

Trzylecie

Подняться наверх