Читать книгу Dumanowski - Wit Szostak - Страница 20

[15]

Оглавление

Wresz­cie otwarły się drzwi bal­konu ratu­szo­wego i sta­nął w nich Józa­fat Duma­now­ski w gra­na­to­wym mun­du­rze naczel­nika, bły­ska­jąc mosięż­nymi guzi­kami. Za nim tło­czyli się rewo­lu­cjo­ni­ści, rajcy i sena­to­ro­wie, wszy­scy zmę­czeni, ale zara­zem spo­kojni i rado­śni. Duma­now­ski pozdro­wił tłumy i z uczu­ciem triumfu rozej­rzał się po wypeł­nio­nym szczel­nie placu.

— Oby­wa­tele! — zaczął, a jego głos niósł się dźwięcz­nie. — Mamy Repu­blikę! Niech żyje Repu­blika Kra­kow­ska!

Tłum zaczął wiwa­to­wać, w górę wystrze­liły czapki, ludzie kla­skali i zaczy­nali śpie­wać patrio­tyczne pie­śni. Ale Józa­fat Duma­now­ski uci­szył kra­ko­wian jed­nym gestem i wszy­scy zamil­kli.

Wtedy musiał poczuć, że ma wła­dzę. Stał przez chwilę uśmiech­nięty, jakby chciał ogar­nąć wszyst­kich zebra­nych ludzi. I prze­mó­wił spo­koj­nie, bez krzyku. Mówił, że Kra­ków jest nie­wielki i naj­praw­do­po­dob­niej nie ode­gra żad­nej roli w dzie­jach Europy. Ale jest silny swo­imi oby­wa­te­lami. Jest repu­bliką, w któ­rej wszy­scy oby­wa­tele się znają, dla­tego mogą poczuć tę więź wspól­noty, bez któ­rej praw­dziwa repu­blika jest nie­moż­liwa.

— Wszy­scy czu­jemy, że na naszych oczach wyda­rza się coś nie­zwy­kłego. Nasz dom staje się naprawdę domem, możemy poczuć za niego odpo­wie­dzial­ność i zbu­do­wać wokół niego praw­dziwą wspól­notę. Losy Kra­kowa nie są nam obo­jętne, bo sami cho­dzimy po uli­cach tego mia­sta i wiemy, co to zna­czy wspólna sprawa. Może Repu­blika Kra­kow­ska jest naj­mniej­szą repu­bliką na świe­cie. Ale może wła­śnie dla­tego ma szanse stać się praw­dziwą repu­bliką, rze­czą wspólną wszyst­kich oby­wa­teli! — zakoń­czył.

Wiwa­tom nie było końca. Józa­fat Duma­now­ski oparł się o kamienną balu­stradę i oddy­chał ciężko. Ni­gdy tak nie prze­ma­wiał, ni­gdy nie mówił do ludzi. Sam nie wie­dział, co się z nim dzieje. Wie­lo­krot­nie potem powta­rzał, że nie pamięta ani jed­nego słowa z tam­tego prze­mó­wie­nia. Same na niego spły­nęły, kiedy zoba­czył morze twa­rzy, które wpa­try­wały się w niego i ocze­ki­wały, by zabrał głos.

Dumanowski

Подняться наверх