Читать книгу Enamorada. Połączeni - Elżbieta Walczak - Страница 11

Wieczorek z piątku na wtorek.

Оглавление

– No i na co się tak ga­pisz? – za­py­tał Alon­zo zło­te ryb­ki. – Chin Yu! – stuk­nął kie­lisz­kiem w akwa­rium, po czym po­sta­wił go na sto­le i zdjął ko­szu­lę.

U mo­ich ro­dzi­ców w do­mu jest peł­no sym­bo­li feng shui. U mnie tyl­ko je­den – dzie­więć zło­tych ry­bek w czer­wo­nym ko­lo­rze, w tym jed­na czar­na. Ma­ją przyj­mo­wać na sie­bie złą ener­gię.

– Za­pra­szam Ma­ry­się do tań­ca fla­men­co! – Alon­zo chwy­cił Ma­rię za dłoń i przy­cią­gnął do sie­bie. – No już, nie daj się pro­sić.

– Yo be­bo y be­bo, pa­ra olvi­dar­te! – za­śpie­wa­ła Ma­ria tech­ni­ką fla­men­co, co zna­czy: pi­ję i pi­ję, że­by za­po­mnieć, do­łą­cza­jąc ży­wą opo­wieść, wy­wi­ja­jąc rę­ce w róż­ne stro­ny.

Ta­tuś pu­kał się w szy­ję. Mal­wi­na wa­li­ła w stół rę­ka­mi, a ma­mu­sia w łyż­ki imi­tu­ją­ce ka­sta­nie­ty. Ry­siu, wstał od sto­łu, ubra­ny w ciem­ne spodnie, bia­łą ko­szu­lę i ka­mi­zel­kę. Miał na so­bie bu­ty z ob­ca­sa­mi, więc przy­grzmo­cił rytm na par­kie­cie.

– Ole! – wy­ra­zi­łam swój za­chwyt, po­pi­ja­jąc Krwa­wą Ma­ry. – To­ma­ti­na!

Nie wiem, skąd mi to przy­szło do gło­wy – to w Hisz­pa­nii ry­tu­ał ob­rzu­ca­nia się po­mi­do­ra­mi. Alon­zo nie cze­kał, na­wet się nie za­sta­no­wił. Wziął ze sto­łu po­mi­do­ra i wal­nął mnie nim w tył gło­wy, do­rzu­ca­jąc po pro­stu gło­śne, krwio­żer­cze

– Ole! To­ma­ti­na! Da­waj Mal­wi­na!

– Alon­zo! – wrza­snę­ła mo­ja mat­ka. – Pro­szę, abyś pił już tyl­ko na­pój z po­krzy­wy. – Prze­pra­szam Adel­ko, ale… – Do­tknę­ła ust i wy­bie­gła do ła­zien­ki.

Zo­ba­czy­łam, jak osiem ry­bek w akwa­rium pu­ka się płe­twa­mi w gło­wę, więc wy­bie­głam za mat­ką.

– Dziec­ko, gdzie się po­dział mój styl? Je­stem szczę­śli­wa, że zno­wu wi­dzę Ryś­ków. Wy­ba­czysz mi? – Ocie­ra­ła usta, spo­glą­da­jąc na mo­ją gło­wę wci­śnię­tą w se­des.

– Tak ma­mo, wy­ba­czę. – Pod­nio­słam się i le­d­wo do­szłam do lu­stra. Ma­ki­jaż spły­wał nam po twa­rzy, więc obie par­sk­nę­ły­śmy śmie­chem.

– Styl – po­wie­dzia­łam bar­dziej do sie­bie. – My­ślisz, że je­ste­śmy in­ni, niż ca­ła resz­ta świa­ta?

– Nie wiem. – Rów­nież spo­glą­da­ła na swo­je od­bi­cie. – Z pew­no­ścią spo­ro wszy­scy prze­szli­śmy w ży­ciu. To nas ukształ­to­wa­ło, więc je­ste­śmy wła­śnie tym, co nas ukształ­to­wa­ło.

– Za­wi­łe – uśmiech­nę­łam się. – Czu­ję, że to jest ta­ki mo­ment w ży­ciu, w któ­rym po­trze­bu­ję cze­goś wię­cej. – Od­wró­ci­łam się w jej stro­nę. – Wiesz, co w to­bie lu­bię naj­bar­dziej?

– Mów, tyl­ko nie prze­sadź.

– Two­ją chęć od­kry­wa­nia. To, że czer­piesz ze swo­ich do­świad­czeń, ni­cze­go w so­bie nie cho­wasz, uczysz się z każ­de­go do­świad­cze­nia. Nie bo­isz się żyć.

– Na­uczy­łam się te­go. – Do­tknę­ła mo­jej twa­rzy. – Cze­go ci bra­ku­je?

– Ni­cze­go, nie o to cho­dzi. Chcę pi­sać. Chcę się roz­wi­jać. Tkwi­my w tym se­ria­lu osiem lat. Śmierć ro­dzi­ców Alon­zo nie da­je mi spo­ko­ju. Nie roz­ma­wia­my o tym od dwóch lat. Chcę, że­by­śmy po­szli do San­tia­go de Com­po­ste­la. Czu­ję, że mu­szę to zro­bić, że mu­szę go tam za­brać. Nie wiem, cze­go po tym ocze­ku­ję, ale wła­śnie to chcę od­kryć.

– Pew­nie zro­bi­ła­bym tak sa­mo. To chy­ba do­bry po­mysł. Co­kol­wiek po­sta­no­wi­cie, za­opie­ku­je­my się z oj­cem Mal­wi­ną.

– Dzię­ku­ję ma­mo.

Za­wsze by­ły­śmy ze so­bą szcze­re. Chcę, że­by­ście wie­dzie­li, że bar­dzo ją ko­cham.

Ca­ła resz­ta to­wa­rzy­stwa sie­dzia­ła na pod­ło­dze i gra­li w bu­tel­kę. Alon­zo bez ko­szu­li wy­glą­dał bar­dzo po­nęt­nie. Pa­trzy­łam na nie­go i uświa­do­mi­łam so­bie, że nie pa­mię­tam, kie­dy ostat­nio się ko­cha­li­śmy. Od dwóch lat nie by­ło w nas na­mięt­no­ści. Nie by­li­śmy obo­jęt­ni, ale seks był ja­kiś in­ny, me­cha­nicz­ny, smut­ny. Nie stra­ci­li­śmy na­sze­go po­czu­cia hu­mo­ru, ale coś się zmie­ni­ło, na­gle, bez na­szej zgo­dy. Wła­śnie w tym mo­men­cie po­sta­no­wi­łam to zmie­nić.

– Ko­cha­ni! – Kla­snę­łam w rę­ce. – Sia­da­my na so­fach! – Za­rzą­dzi­łam. Po­sta­no­wi­łam za­ba­wić to­wa­rzy­stwo pew­ną grą, któ­rą pa­mię­tam z dzie­ciń­stwa.

– Za­cze­kaj ko­cha­nie. Wła­śnie gra­my. – Alon­zo na­wet na mnie nie spoj­rzał.

Chy­ba za­czy­nam za­uwa­żać róż­ne rze­czy. Ro­bił wszyst­ko, że­by zaj­mo­wać swo­je my­śli wszyst­kim, co go od­su­nie od my­śle­nia o prze­szło­ści. No wła­śnie, dla­cze­go my­ślę o tym te­raz? Zer­k­nę­łam na Ry­sia, bo je­go ener­gia za­wsze po­wo­do­wa­ła zmia­ny.

– Ta­to, sły­szę – ode­zwa­ła się Mal­wi­na.

– Co sły­szysz? Nic nie po­wie­dzia­łem.

– Sły­szę two­je my­śli.

– Tak, mą­dra­lo? To co po­my­śla­łem?

– No nie wiem, czy mo­gę po­wie­dzieć gło­śno – spoj­rza­ła w mo­im kie­run­ku.

– Mo­żesz. – My­śla­łam, że ten wzrok to py­ta­nie o po­zwo­le­nie.

– Po­wie­dzia­łeś do sie­bie…Na pew­no chcesz?

– No da­waj.

Za­wsze tak ze so­bą roz­ma­wia­li.

– Ry­siu za­tkaj uszy. Po­wie­dział: „Po­żą­dam cię Ade­la” Ma­mu­siu, czy po­żą­dam, to zna­czy to sa­mo, co ko­cham?

– Nie, to coś wię­cej, niż ko­cham. – Alon­zo prze­słał mi bu­zia­ka jak gdy­by ni­gdy nic.

Ry­siu, za­nie­mó­wił.

– Czy sły­sza­łaś jesz­cze kie­dyś coś, dziec­ko? – Do­tknął swo­jej gło­wy, jak­by chciał wy­szar­py­wać z niej wło­sy. – Tu, w gło­wie. Czy sły­szysz gło­sy?

– Nie. Pierw­szy raz. Czy to coś złe­go, wuj­ku?

– Co da­jesz, wra­ca. – Ryś ze­rwał się z pod­ło­gi, do­szedł do okna i za­czął ob­gry­zać pa­znok­cie, któ­re jesz­cze nie­daw­no gła­ska­ły mar­kę Ver­sa­ce.

– Co da­jesz, wra­ca – po­wtó­rzył.

Pa­trzył na Mal­wi­nę przez chwi­lę.

– Chy­ba nie­po­trzeb­nie przy­je­cha­li­śmy – z prze­ra­że­niem oznaj­mił Ma­ry­si. – Hi­sto­ria za­to­czy­ła ko­ło. Ona sły­szy gło­sy.

– Tyl­ko je­den – po­pra­wi­ła go Mal­wi­na.

By­łam bar­dziej za­in­te­re­so­wa­na Alon­zo, niż ja­kimś tam gło­sem, któ­ry po­wie­dział: „po­żą­dam”

– Ja też – od­po­wie­dzia­łam w kie­run­ku swo­je­go mę­ża.

Nie usły­szał, bo zro­bi­ło się za­mie­sza­nie. Wszy­scy wsta­li z pod­ło­gi i oto­czy­li Mal­wi­nę.

– Za­pal­my świe­ce wo­kół niej. – Ry­siu nie mógł dojść do sie­bie.

– Ry­siu, czy cie­bie to za­bi­ło? – za­py­ta­ła mo­ja mat­ka.

– Nie…

– No wła­śnie. To pierw­szy głos i miej­my na­dzie­ję, że ostat­ni. Nie pa­ni­kuj. Każ­dy od cza­su do cza­su sły­szy. Ja też. Więc, aż ta­ki wy­jąt­ko­wy nie je­steś. Mo­że sły­szysz wię­cej, ale te­raz nie strasz­my dziec­ka, bo jest noc.

Wy­raź­nie nie wie­dzia­ła, jak za­re­ago­wać. Tym bar­dziej że pa­mię­ta­ła cza­sy, w któ­rych Ry­siu na­wet pa­rę ra­zy ura­to­wał jej re­pu­ta­cję, wy­czu­wa­jąc nie­bez­piecz­ne sy­tu­acje.

– Mal­win­ko, czas do spa­nia. – Mat­ka wzię­ła Mal­wi­nę za rę­kę.

Po­ma­sze­ro­wa­ły na gó­rę, więc po­sta­no­wi­łam ra­to­wać wszyst­kich ka­wą. Ry­siu, po­szedł za mną.

– Ade­la…

Iry­to­wa­ły mnie te dys­ku­sje o prze­szło­ści. Mat­ka mia­ła ra­cję. Zmie­ni­li­śmy się, je­ste­śmy zu­peł­nie in­ny­mi ludź­mi, i to mnie cie­szy­ło naj­bar­dziej, więc nie chcia­łam do­pu­ścić go do gło­su.

– Ry­siu, na­wet je­śli Mal­wi­na coś sły­sza­ła, to my­ślę, że prę­dzej czy póź­niej, ja­ko mat­ka, za­uwa­żę nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Po­pro­szę ka­wę. – Zro­zu­miał, że tam­ten czas dla mnie daw­no mi­nął.

– Już po­da­ję.

Zo­sta­łam przez chwi­lę w kuch­ni i ca­ły czas mia­łam przed ocza­mi wzrok Alon­zo. By­łam szczę­śli­wa i mia­łam na­dzie­ję, że dzi­siej­sza noc bę­dzie pięk­na.

Enamorada. Połączeni

Подняться наверх