Читать книгу Enamorada. Połączeni - Elżbieta Walczak - Страница 14

ODCINEK II List w butelce.

Оглавление

Po­je­cha­li­śmy z Alon­zo do Ma­dry­tu na ty­dzień. Chcie­li­śmy się przy­go­to­wać do sprze­da­ży do­mu je­go ro­dzi­ców. Ma­ma mia­ła na imię Ad­ria­na, a oj­ciec Le­onar­do. Obo­je by­li ak­to­ra­mi. Mie­li wspól­ną pa­sję – ma­lo­wa­li ob­ra­zy, któ­re wy­sta­wia­li w swo­jej ga­le­rii w dziel­ni­cy Sa­la­man­ca.

Ro­bi­łam po­rząd­ki, zno­si­łam wszyst­kie rze­czy ze stry­chu do sa­lo­nu, że­by zo­ba­czyć, co zo­sta­wić, a co wy­rzu­cić. Na­tknę­łam się na czer­wo­ne me­ta­lo­we pu­deł­ko, któ­re by­ło za­mknię­te na klu­czyk. Mie­li w tym miesz­ka­niu mnó­stwo atrak­cyj­nych rze­czy, któ­re wy­da­wa­ły się cha­rak­te­ry­stycz­ne dla gu­stu ar­ty­stów. Wiel­ka pra­cow­nia, któ­ra mnie za­chwy­ca­ła, a jed­no­cześ­nie pa­nu­ją­cy w niej za­wsze nie­ład, ka­zał snuć przy­pusz­cze­nia, że nie po­tra­fi­li pa­no­wać nad swo­im ży­ciem. Ta­kie od­no­si­łam wra­że­nie, pa­trząc na roz­rzu­co­ne na pod­ło­dze pędz­le, sło­iki, far­by, sto­sy nie­po­trzeb­nych pa­pie­rów, frag­men­tów płó­cien w róż­nych ko­lo­rach. I to­wa­rzy­szył te­mu cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach, któ­re­go ni­gdy nie by­łam w sta­nie okre­ślić. Po­rząd­ko­wa­nie my­śli w tym miej­scu za­ję­ło mi kil­ka go­dzin, do­pie­ro po­tem by­łam w sta­nie za­jąć się sprzą­ta­niem pra­cow­ni. Pu­sta wy­da­wa­ła się ład­niej­sza. W ta­kim nie­ła­dzie po­wstał ob­raz z po­sta­cią Ja­na Ka­ro­la I Bur­bo­na, któ­ry wi­siał na ścia­nie w sa­lo­nie. Mie­li szczę­ście. To mu­sia­ło być nie­sa­mo­wi­te uczu­cie, do­wie­dzieć się, że ob­raz, któ­ry ja­ko pierw­szy zo­stał za­pre­zen­to­wa­ny w ich ga­le­rii, spodo­bał się żo­nie kró­la, któ­ra wła­śnie tam­tę­dy prze­cho­dzi­ła. A mo­że w po­dróż do Com­po­ste­la uda­li się wy­łącz­nie po to, że­by ma­lo­wać. Mo­że król im to zle­cił al­bo po­pro­sił. Pew­nie się te­go nie do­wie­my, ale de­cy­zja po­wro­tu do Ma­dry­tu by­ła słusz­na.

Li­czy­łam na stry­chu ob­ra­zy, ro­bi­łam spis, że­by móc je za­brać do Pol­ski. By­ło ich sto sie­dem­dzie­siąt osiem, więc po­my­śla­łam, że otwo­rzy­my ga­le­rię w War­sza­wie. Ni­gdy wcześ­niej się nad tym nie za­sta­na­wia­łam, ale naj­czę­ściej ma­lo­wa­li dzie­ci, któ­re nie mia­ły twa­rzy. Za­czę­łam przy­glą­dać się każ­de­mu z osob­na. Na sied­miu zna­la­złam ty­tuł „Alon­zo” Uło­ży­łam wszyst­kie na pod­ło­dze, że­by zo­ba­czyć, czym się róż­nią i czy two­rzą ja­kąś hi­sto­rię. Każ­de z nich mia­ło przy imie­niu li­ter­kę. Pa­trzy­łam w osłu­pie­niu, bo ukła­da­ły się w sło­wo „AD­OP­CJA”

– Jak to moż­li­we? – ro­zej­rza­łam się, że­by spraw­dzić, czy to wszyst­kie ob­ra­zy. – Nie­moż­li­we. – Po­wta­rza­łam na głos to sa­mo sło­wo, bo na sze­ściu in­nych by­ła ma­ła dziew­czyn­ka i ty­tuł „Lu­iza” i ten sam sche­mat li­te­rek, któ­re uło­ży­ły się w sło­wo „ŚMIERĆ” Mu­sia­łam usiąść, bo nie mo­głam zła­pać tchu. Wy­glą­da­ła, jak­by mia­ła nie wię­cej niż rok. Zdję­łam ostat­ni ob­raz i zna­la­złam w ścia­nie skryt­kę, otwo­rzy­łam ją bez tru­du. Nie by­ło w niej nic oprócz ma­łe­go klu­czy­ka i zie­lo­nej bu­tel­ki, w któ­rą wci­śnię­ty był list.

Był na­pi­sa­ny daw­no, daw­no te­mu.

„Ko­cha­ny Alon­zo,

je­śli czy­tasz ten list, to zna­czy, że nas już nie ma. Ni­gdy nie mie­li­śmy przed so­bą ta­jem­nic. Jest jed­nak coś, o czym po­wi­nie­neś wie­dzieć. Za­nim się po­ja­wi­łeś, mie­li­śmy cór­kę o imie­niu Lu­iza. Uro­dzi­ła się z wa­dą ser­ca, z któ­rą z pew­no­ścią nie mia­ła­by szans na prze­ży­cie dłu­żej niż kil­ka lat. W cią­gu sze­ściu mie­się­cy swo­je­go ży­cia prze­szła trzy ope­ra­cje, któ­re ją za­bi­ły. Ni­gdy nie opu­ści­ła sa­li szpi­tal­nej. W tym sa­mym szpi­ta­lu le­ża­ła ko­bie­ta cho­ra na ra­ka, któ­rej nikt ni­gdy nie od­wie­dzał. Uro­dzi­ła ma­łe­go chłop­ca, któ­ry miesz­kał ra­zem z nią na jed­nym z od­dzia­łów. Za­przy­jaź­ni­łam się z nią i z ma­łym chłop­czy­kiem, któ­ry pra­gnął mi­ło­ści i czu­ło­ści, któ­rej ona nie by­ła mu w sta­nie za­pew­nić. Na­zy­wa­ła się Ju­ani­ta Alva­rez. Mia­ła 23 la­ta. Nie mia­ła ni­ko­go. Jej ro­dzi­ce zmar­li, wy­cho­wy­wa­ła ją bab­cia, któ­ra rów­nież zmar­ła, kie­dy ona mia­ła 21 lat. Uro­dzi­ła się w Se­wil­li, stam­tąd po­cho­dzi. Nic o niej nie wie­dzia­łam wię­cej oprócz te­go, że by­ła pięk­ną i do­brą ko­bie­tą. Ko­cha­ła cię ca­łym ser­cem, ale nie uda­ło się jej ura­to­wać. Po­dob­nie jak Lu­izy. Po jej śmier­ci nie by­li­śmy w sta­nie prze­stać my­śleć i mó­wić z oj­cem o to­bie. Po­sta­no­wi­li­śmy cię ad­op­to­wać. Wiem, jak to brzmi, kie­dy czło­wiek do­wia­du­je się o tym w ta­ki spo­sób. Pró­bo­wa­li­śmy ci to po­wie­dzieć set­ki ra­zy, ale nie wie­dzie­li­śmy, jak że­by cię nie utra­cić. Ob­ra­zy, któ­re znaj­dziesz i po­ukła­dasz w od­po­wied­ni spo­sób, uło­żą się w sło­wa AD­PO­CJA – ŚMIERĆ – ŻY­CIE. Wiem, że zro­zu­miesz. Żyj syn­ku swo­im wła­snym ży­ciem, myśl ser­cem i ni­gdy nie za­po­mi­naj o mi­ło­ści. Bądź szczę­śli­wy. Za­wsze.

Twoi Ro­dzi­ce”

W skryt­ce z bo­ku le­żał ma­ły klu­czyk. Po­bie­głam, szlo­cha­jąc i po­ty­ka­jąc się o po­wie­trze, po czer­wo­ne pu­deł­ko, któ­re zna­la­złam wcześ­niej. By­ły w nim do­ku­men­ty ad­op­cyj­ne i zdję­cia Ju­ani­ty.

– Ja­ka pięk­na i mło­da.

Szu­ka­łam ob­ra­zów, któ­re mia­ły uło­żyć trze­cie sło­wo. Na tych, wszyst­kie po­sta­cie mia­ły twa­rze i by­ły szczę­śli­we. By­łam na jed­nym z nich. ŻY­CIE

– Że­byś ty ży­cie mia­ło du­pę, to bym cię wła­śnie w tym mo­men­cie w nią kop­nę­ła! – Mu­sia­łam wy­krzy­czeć swój ból i żal. Więc wy­dzie­ra­łam się na ca­ły głos: Ży­cie! Ad­op­cja! Mi­łość! A nie ja­kaś tam Śmierć! Dla­cze­go umar­li?! Dla­cze­go ich za­bra­łeś?! Dla­cze­go mu to ro­bisz?!

Alon­zo nie roz­ma­wiał ze mną przez ca­ły dzień. Pła­kał, mu­siał się z tym upo­rać sam. Ba­łam się, że de­pre­sja, z któ­rą wal­czył pra­wie dwa la­ta, wró­ci. Le­że­li­śmy w łóż­ku, nie by­łam w sta­nie się po­ru­szyć, że­by go nie do­tknąć i tym sa­mym nie zra­nić.

– Alon­zo, po­wiedz coś, bo zwa­riu­ję.

– Prze­pra­szam, wła­śnie mia­łem to zro­bić.

– Co mia­łeś wła­śnie zro­bić?

– Po­wie­dzieć ci, jak bar­dzo cię ko­cham, i że gdy­by nie ty, nie po­ra­dził­bym so­bie z ży­ciem.

– To po­wiedz. – Na­sze dło­nie za­czę­ły się w koń­cu do­ty­kać.

Nie mu­szę wam chy­ba mó­wić, co by­ło da­lej, bo z pew­no­ścią się do­my­śla­cie. W każ­dym ra­zie po­sta­no­wi­li­śmy za­cząć roz­ma­wiać. O śmier­ci, o ży­ciu, i o ad­op­cji.

– Mia­łem w szko­le ko­le­żan­kę, któ­ra też by­ła ad­op­to­wa­na. Do­wie­dzia­ła się o tym, kie­dy mia­ła czter­na­ście lat. Ucie­kła z do­mu, nie po­tra­fi­ła się z tym po­go­dzić, bo nie ro­zu­mia­ła. Za­sta­na­wiam się nad tym, jak­bym za­re­ago­wał. Ja­ko kil­ku­let­nie dziec­ko z pew­no­ścią bym te­go nie zro­zu­miał. Ja­ko czter­na­sto­la­tek mógł­bym się zbun­to­wać. Ja­ko dwu­dzie­sto­la­tek mógł­bym mieć pre­ten­sję, że po­wie­dzie­li mi tak póź­no. Do­brze, że sta­ło się to wła­śnie te­raz. Bra­ku­je mi ich. I je­stem cie­ka­wy, kim by­ła Ju­ani­ta. Po­mo­żesz mi to od­kryć?

– Pew­nie ko­cha­nie.

Nie wy­cho­dzi­li­śmy z łóż­ka przez na­stęp­ne pół dnia. Mie­li­śmy czas, że­by od­kryć rów­nież to, co czu­je­my do sie­bie. Po­mi­mo tych okrop­nych wie­ści, po­sta­no­wi­łam być szczę­śli­wa. Mia­łam to z pew­no­ścią po swo­jej mat­ce. By­łam wdzięcz­na za to, że moi ro­dzi­ce są, ale po­sta­no­wi­łam jesz­cze z ni­mi nie roz­ma­wiać o tych zda­rze­niach.

Enamorada. Połączeni

Подняться наверх