Читать книгу Enamorada. Połączeni - Elżbieta Walczak - Страница 5

ODCINEK I Co dajesz, wraca.

Оглавление

Nie mo­gę oprzeć się wra­że­niu, że nic się nie koń­czy, oprócz mo­je­go uko­cha­ne­go se­ria­lu. Mal­wi­na bie­ga po ogro­dzie i krzy­czy:

– Tu­taj ta­tu­siu, je­stem tu­taj!

Wiem, gdzie jest – za krza­kiem przy stu­dzien­ce. Cho­wa się tam od dzie­się­ciu lat. Alon­zo uda­je, że jej nie wi­dzi, za chwi­lę rzu­ci w nią pa­ty­kiem, i roz­kosz­nie bę­dą bie­gli ra­zem w kie­run­ku ba­se­ni­ku. Po­ło­żą się na tra­wie i bę­dą ma­rzyć.

– O czym my­ślisz ta­to? – za­py­ta, tu­ląc się do je­go ra­mie­nia.

– O to­bie i o ma­mie – od­po­wie, ca­łu­jąc ją w rę­kę. – Cho­ciaż nie, dzi­siaj bę­dę ma­rzył tyl­ko o to­bie – po­wie tak, bo wie, że ona chce, że­by wła­śnie w tym mo­men­cie je­go uwa­ga by­ła sku­pio­na wy­łącz­nie na niej. Bę­dą pa­trzeć w nie­bo ja­kieś sie­dem do dzie­się­ciu mi­nut, po­tem Mal­wi­na za­cznie się gło­śno śmiać i spy­ta – Ta­to, kie­dy ku­pisz mi psa?

At­mos­fe­ra się za­gę­ści, bo Alon­zo nie lu­bi psów. Od kil­ku lat ro­bi tę sa­mą głu­pią mi­nę, w tym sa­mym mo­men­cie. Mal­wi­na nie ro­zu­mie, więc wsta­nie, otrze­pie ko­la­na i krzyk­nie – Za­wsze to sa­mo ta­to, jak­byś nie umiał nor­mal­nie roz­ma­wiać!

Pa­trze­nie w nie­bo o po­ran­ku ma dwie za­le­ty. Pierw­sza – my­ślisz o tym, że świat jest pięk­nym i przy­ja­znym miej­scem. Dru­ga – je­steś w sta­nie zgo­nić każ­dą swo­ją nie­do­sko­na­łość na Bo­ga.

Jest nie­dzie­la, ósma ra­no. Oczy­wi­ście każ­dy wró­ci z ogro­du osob­no, bę­dę ich go­dzić na­le­śni­ka­mi i so­kiem z ma­lin. O dzie­wią­tej za­dzwo­ni te­le­fon od mo­jej ma­my i bę­dzie­my roz­ma­wiać, ja­kieś pięt­na­ście mi­nut, o jo­dze, do­bro­dziej­stwach na­tu­ry, wpły­wie po­krzy­wy zry­wa­nej wczo­raj na wia­try mo­je­go ta­ty, i o tym, czy war­to dzie­sią­ty raz po­je­chać na Ku­bę, czy mo­że zmie­nić w koń­cu kie­ru­nek na Por­tu­ga­lię. Mal­wi­na krzyk­nie – Ma­mu­siu, daj mi bab­cię! – Od­bie­rze mi słu­chaw­kę, a Alon­zo bę­dzie pa­trzył na ze­ga­rek i szep­tał swo­imi krwio­żer­czy­mi, hisz­pań­ski­mi usta­mi. – Czas ma­ło­la­ta, mo­ni­to­ruj czas. Wszyst­ko kosz­tu­je di­ne­ro.

O dzie­sią­tej za­dzwo­ni pro­du­cent se­ria­lu „A jak Amor” w któ­rym ra­zem gra­my od ośmiu lat, i na dźwięk dzwon­ka, bę­dzie­my się za­sta­na­wiać, czy dzwo­ni po to, że­by nas w koń­cu w tym se­ria­lu uśmier­cić, czy wy­śle nas na plan dziś o czwar­tej ra­no, bo każ­dy od­ci­nek za­czy­na się wi­do­kiem na wschód słoń­ca i prze­jażdż­ką kon­ną po ran­czo. Tak czy ina­czej, nic się nie koń­czy. O dzie­sią­tej oka­za­ło się, że se­rial też nie.

Na­zy­wam się Ade­la Vi­sto. Je­stem cór­ką Eli i Ma­te­usza. Ich na­zwi­ska nie ujaw­nię, bo hi­sto­ria jest pra­wie praw­dzi­wa. Uro­dzi­łam się, kie­dy mo­ja ma­ma by­ła już po czter­dzie­st­ce. Ba­ła się te­go po­ro­du, bo za­wsze my­śla­ła, że ko­bie­ty w tym wie­ku nie po­win­ny już żyć. Jej oj­ciec, a mój dzia­dek, za­wsze po­wta­rzał bab­ci: „Jak skoń­czysz czter­dziest­kę, to cię uśpię” Dla­te­go trau­ma mo­jej ma­my trwa­ła ca­ły­mi la­ta­mi. To zda­nie brzmia­ło w jej gło­wie jak man­tra, a każ­de sło­wo wy­wo­ły­wa­ło drga­nia i wi­bra­cje gdzieś w oko­li­cach pęp­ka. Osta­tecz­nie, psy­chicz­ny wy­nik po­wo­do­wał kur­cze­nie się du­szy w wie­ku dwu­dzie­stu lat i strach przed prze­kro­cze­niem ma­gicz­ne­go pro­gu. Ja­koś się jed­nak uro­dzi­łam. Do pią­te­go ro­ku ży­cia cho­dzi­łam wła­sny­mi ścież­ka­mi. Zja­da­łam wszyst­ko, co znaj­do­wa­ło się na wy­so­ko­ści mo­je­go wzro­ku. So­czew­ki, któ­re za­wsze kła­dli moi ro­dzi­ce w miej­scach, w któ­rych le­żeć nie po­win­ny, sta­re ka­ba­no­sy, któ­re oj­ciec ukrad­kiem cho­wał po ką­tach, a po­tem za­po­mi­nał, a ich okrop­ny za­pach przy­cią­gał mo­ją ma­łą po­stać do tych wła­śnie miejsc. Kil­ka ra­zy lą­do­wa­łam w szpi­ta­lu za­tru­ta i bli­ska śmier­ci. Dla­te­go nie wiem, co by­ło dla niej więk­szą trau­mą.

Wi­bra­cje wy­wo­łu­ją drga­nia, więc rów­nież drża­łam o Mal­wi­nę do pią­te­go ro­ku ży­cia, bo po­wie­la­ła mój sche­mat z dzie­ciń­stwa. Dziw­nie się czu­ję, kie­dy my­ślę o tym, że mo­że­my być za­leż­ni od ja­kichś tam ener­gii. Dziś mam trzy­dzie­ści pięć lat, Mal­wi­na – dzie­sięć, Alo­zno – trzy­dzie­ści sześć, a moi ro­dzi­ce, no cóż, po­nad sie­dem­dzie­siąt. Nikt ni­ko­go nie uśpił, wszy­scy ży­ją w do­brym zdro­wiu, i je­ste­śmy szczę­śli­wi. Cie­ka­we, czy ma­ją na to wpływ po­ran­ne nie­dziel­ne wi­bra­cje w mo­im do­mu.

Enamorada. Połączeni

Подняться наверх