Читать книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow - Страница 8
Rozdział 1
PIERWSZE KROKI W NKWD
Rok 1939
Moskwa kryminalna
ОглавлениеDążąc do zgłębienia tajemnic nowej dla mnie służby milicyjnej, do dziennych i wieczornych odwiedzin poszczególnych komisariatów dodałem również nocne, ponieważ w tamtych czasach pracowało się do północy lub godziny 1 nad ranem. Jako były wojskowy nie rozumiałem tego systemu. Dopiero potem dowiedziałem się, że taki właśnie tryb pracy wprowadził sam „gospodarz”, czyli Stalin.
Kiedyś zajechałem na Pietrowkę, do siedziby milicji. Dyżurny zameldował mi o liczbie zatrzymanych oraz charakterze ich spraw. Naraz usłyszałem na dolnym poziomie, w suterenie, jakieś krzyki. Schodząc w dół, zobaczyliśmy przez okienko bójkę. Weszliśmy do pomieszczenia, gdzie siedziało około tuzina kobiet. Jedna młoda dziewczyna policzkowała inną, wyzywając ją od prostytutek i nie szczędząc innych epitetów. Tupnąłem nogą, nawołując do spokoju. Kiedy hałas ucichł, spytałem o przyczynę zajścia.
Najpierw jedna z kobiet, nieco starsza od pozostałych, odrzekła spokojnie: „Pobiły się”. Kiedy spytałem poszkodowaną, wolała milczeć. Wtedy spytałem napastniczkę i ta, wielce oburzona i podekscytowana, objaśniła, że pokłóciły się w rozmowie i tamta wyzwała ją od prostytutek.
„Tylko pomyślcie, obywatelu władzo, wyzwała mnie od prostytutek, a ja jestem uczciwa złodziejka i nigdy prostytucją się nie zajmowałam”. I znów rzuciła się tamtej do oczu.
Nie bardzo rozumiałem, o co poszło – czym jedna lepsza jest od drugiej? Na wszelki wypadek uprzedziłem, że jeżeli będą kontynuować, wylądują w karcerze. Wchodząc po stopniach, spytałem dyżurnego, dlaczego złodziejka aż tak obraziła się na prostytutkę.
Wytłumaczył mi, że w tym półświatku rządzą własne niepisane prawa, których człowiek niewtajemniczony nie zrozumie. Złodziejki strzegą, że tak powiem, honoru munduru i obrażają się, jeśli przyrównuje się je do panienek lekkich obyczajów. Te z kolei kierują się innymi zwyczajami i swoistym poczuciem honoru – nie pójdą na przykład z obcokrajowcem. Zdarzają się oczywiście i takie, co nie pogardzą żadnym pieniądzem.
Dla mnie wszystkie te niuanse były prawdziwą rewelacją, jako że nic w moim dotychczasowym życiu cywilnym ani na służbie wojskowej, gdzie poznawałem zasady balistyki i zastosowanie artylerii na polu walki, nie przygotowywało mnie do zetknięcia się z inną stroną rzeczywistości.
Przytoczę jeszcze jeden przykład „charakternego” zachowania złodziejki po odbyciu zasłużonej kary w jednym z obozów.
Któregoś dnia sekretarz zameldował mi, że w poczekalni awanturuje się ciężarna kobieta i domaga się widzenia „z szefem”. Kierowano ją do wydziału paszportowego, ale odmówiła i jeszcze się odgrażała: „Do samego Stalina dotrę i się poskarżę”.
Pomyślałem, że widocznie ciężarną kobietę ktoś skrzywdził, jako że w tamtych czasach pracownicy milicji nierzadko używali pięści jako argumentów, szczególnie przy doprowadzaniu pijaczków do izby wytrzeźwień. Rosła dziewoja w wieku około 23 lat z ogromnym brzuchem weszła do gabinetu ze łzami w oczach.
Postanowiłem jej wysłuchać, nie zadając na początku żadnych pytań. Zaczęła od narzekań na bezduszny stosunek milicji do ludzi pracy itd. Potem, kiedy już się wygadała, a ja przez cały ten cały czas zachowywałem milczenie, dorzuciła skromniutko, że odsiedziała trzy lata w łagrze, ale nie za poważne złodziejstwo, tylko drobne kradzieże kieszonkowe, i że teraz już tego procederu zaprzestała.
Uśmiechnąłem się, a ta, widać zachęcona moim zachowaniem, ożywiła się i na dowód swej obecnej uczciwości opowiedziała: „Jadę sobie, obywatelu władzo, do was tramwajem i patrzę – siedzi obok mnie bardzo bogato ubrana frajerka dęta… torebka otwarta. Ze swego miejsca widzę forsę – papierki trzyrublowe, piątka. Wystarczyło mi tylko rękę wyciągnąć i wszystko to moje… Postanowiłam jednak, że wytrwam i się nie skuszę. Nawet wstałam i usiadłam jak najdalej od tej idiotki”.
Spytałem, jaką ma do mnie sprawę. Rozpłakała się i powiada, że ma krewnych w Moskwie, a pozwolenia na zameldowanie urzędnicy jej odmawiają. Co ma robić? Niedługo dziecko przyjdzie na świat.
Spytałem, jak jej się udało w łagrze zajść w stan odmienny. Okazało się, że przez ostatni rok udzielała się amatorsko na estradzie i tam poznała pewnego więźnia, też ze złodziei, z którym postanowili się pobrać, jak tylko wyjdzie na wolność. Narzeczony także zerwał z dawnym zawodem – zapewniła.
Miałem więc orzeszek do zgryzienia – zezwolić na zameldowanie czy nie. Prawo pozwalało jej na przebywanie w odległości 100 kilometrów od stolicy. Po ludzku natomiast patrząc na sprawę – krewni mieszkają w Moskwie, dziecko w drodze. Ale jeśli nie wytrzyma w swym postanowieniu i zostanie recydywistką? Dobra, niech jej będzie – zezwolę na własną odpowiedzialność.
Takich przypadków życiowych miałem po kilkadziesiąt każdego dnia. Zaczynam się przyzwyczajać i co nieco pojmować. Przeważnie jednak jeszcze nadrabiam miną, że niby to wszystko dla mnie pestka.
Do tego czasu zostałem już szefem Zarządu Głównego Milicji ze stopniem majora bezpieczeństwa21.
Zetknąłem się też z haniebnym zjawiskiem w naszej rzeczywistości – homoseksualizmem. W Anglii podobno to nie hańba.
W moskiewskiej milicji kryminalnej mieliśmy dobrego pracownika operacyjnego, Stanisłowskiego. Często zabierałem go ze sobą, wyjeżdżając na miejsca wypadków czy zbrodni.
Kiedyś chyba o drugiej nad ranem wyszliśmy na Bulwar Nogina. Minęliśmy dwóch siedzących na ławce mężczyzn. „Pederaści” – rzekł mój towarzysz. Zwątpiłem, mówiąc, że przecież są dobrze ubrani, o inteligentnym wyglądzie.
Stanisłowski dodał, że widział, jak jeden z nich klepnął drugiego po udzie, co jest umówionym znakiem między takimi ludźmi. Nie wątpił, że ma rację. Nadal oponowałem. Wtedy on zdecydowanie podszedł do jednego z nich, usiadł obok i powiedział: „No cóż, czas iść do domu!”.
Tamten spojrzał na niego i widocznie poczuł milicyjny autorytet. Odpowiedział jednak bez żadnego oburzenia: „A bo co?”. Na to mój kolega: „A bo nic, idźcie do domu. Dziś już nic z tego nie będzie”. Mężczyzna wstał i rzucił ze złością w naszym kierunku: „Dobra. Pójdę sobie, a jutro w pracy i tak mnie nie zobaczą”. Drugi, nie czekając, aż zwrócimy na niego uwagę, zerwał się z ławki i szybko oddalił.
Niejednokrotnie wypytywałem potem Stanisłowskiego o zwyczaje i obyczaje tego specyficznego środowiska i znacznie wzbogaciłem swoją wiedzę na temat prawa kryminalnego i kodeksu karnego. Jednym słowem, z każdym dniem pogłębiałem swoją wiedzę o pracy milicyjnej, a czasem nawet zabawiałem się rozwikływaniem niektórych skomplikowanych spraw kryminalnych czy zdarzeń.
W lipcu 1939 roku z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa ZSRR otrzymaliśmy informację, że wywiady obcych państw za pieniądze pozyskują ostatnio sowieckie paszporty i na ich podstawie wysyłają do Związku swoją agenturę. Polecono nam wyjaśnić, jakimi kanałami odbywa się handel paszportami.
Pewnego razu zasiedziałem się do godziny 3 nad ranem i dla odprężenia zaproponowałem Stanisłowskiemu spacer. Po drodze przypomniałem sobie instrukcję Urzędu i kiedy zobaczyłem kolegę, spytałem: „Czy na Pietrowce o tej porze będą jeszcze nieobyczajne panienki?”. Stanisłowski odpowiedział twierdząco, dodając, że zazwyczaj od 1 po północy samochód operacyjny zgarnia je z ulicy – nietrzeźwe, kłócące się, zaczepiające przechodniów itd.
Około 5 nad ranem dotarliśmy na Pietrowkę. Po kolei zacząłem wzywać zatrzymane panienki. Wchodziły do mnie czujne, mając się na baczności, rzucając w moją stronę złe spojrzenia. Po kilku pierwszych pytaniach, niezwiązanych wcale z ich „pracą”, zaczynały rozmawiać chętniej, a dwie z nich wróciłyby „szefuniowi co nieco opowiedzieć”.
Nie pytałem ich wprost o paszporty. Próbowałem drogi okrężnej – jednej mówiłem, że poszukujemy zgubionego paszportu, innej – że „koleżanka powiedziała, jakoby wiesz coś o jakimś paszporcie” itd. Od tych panienek dowiedziałem się, że obcokrajowcy, szczególnie Niemcy, chętnie zadają się z naszymi dziewczynami i odkupują od nich paszporty za duże pieniądze. Dziewuchy natomiast kradną dokumenty nietrzeźwym klientom, po czym sprzedają obcokrajowcom za perfumy czy inne rzeczy. Jedna z odpytywanych poinformowała, że jej koleżanka po fachu sprzedała obcokrajowcowi przepustkę do zakładu wojskowego i nawet wymieniła jej imię.
Na moje pytania odpowiadały chętnie, podając pseudonimy swoich koleżanek, i prosiły o zwolnienie, obiecując nazajutrz przynieść niejeden paszport. Byłem zdumiony tak łatwym sposobem pozyskiwania przez obce wywiady naszych sowieckich dokumentów. Rano napisałem stosowną notatkę do ludowego komisarza ze swoimi obawami i propozycjami zaradzenia sytuacji.
W Komitecie notatka wywołała poważną reakcję. Główny Urząd Bezpieczeństwa usłyszał zarzuty o nieodpowiedzialnym podejściu do tak poważnych problemów. Na mnie szefowie wydziałów zaczęli spoglądać z ukosa.
Każdego dnia z terenowych oddziałów milicji naszego wielkiego kraju napływały różne doniesienia, czasem dużej wagi, do których należało się odpowiednio ustosunkować – albo samemu podjąć decyzję, albo zameldować komisarzowi ludowemu, który przekaże sprawę na szczebel rządowy. Zdarzały się sprawy zupełnie wyjątkowe oraz takie, których się nie rozgłasza. O niektórych jednak wspomnę.
Zjawiła się kiedyś grupa Cyganów z prośbą o pozwolenie na dwutygodniowy wyjazd do Rumunii celem złożenia darów swej „królowej” w postaci złota i kosztowności. Jak się okazało, dary takie napływają co roku z całego świata. Nie wiedziałem nawet wtedy, że Cyganie mają swoją „królową”.
W sierpniu 1939 roku decyzją Politbiura zostałem włączony do składu komisji, której zadaniem było zorganizowanie Święta Lotnictwa na podmoskiewskim lotnisku Tuszyno. Przewodniczącym wyznaczono Budionnego*. Po trzech roboczych posiedzeniach Semen Michajłowicz oświadczył, że jedziemy na Kreml zdawać sprawozdanie z przygotowań Stalinowi22.
Nigdy dotychczas nie spotykałem się ze Stalinem i widziałem go wyłącznie z daleka, podczas parad i manifestacji na placu Czerwonym, kiedy maszerowałem ze słuchaczami Akademii i nigdy nie miałem okazji do rozmowy z nim. Zrozumiałe jest więc, że nieco się denerwowałem przed spotkaniem z wodzem.
Kiedy weszliśmy do gabinetu kremlowskiego, oprócz samego gospodarza zastaliśmy Mołotowa*, Mikojana* i Woroszyłowa. Każdy za nas po kolei zdał sprawozdanie z przygotowań, zgodnie ze swoim zakresem obowiązków. Stalin zadawał pytania szczegółowe i wizyta miała się ku końcowi.
Naraz Stalin zwrócił się do Budionnego: „A kto poprowadzi pierwszy samolot, czterosilnikowy?”. Budionny wymienił nazwisko pilota-oblatywacza, coś w rodzaju Gurkensztejn lub podobne. Stalin się zasępił i powiedział: „Kim on jest? Kto go zna? Naród takiego lotnika nie zna”.
Wszyscy zamilkli. Stalin podszedł do biurka i nacisnął przycisk.
Wszedł Poskriobyszew*. „Znajdźcie Gromowa* – polecił Josif Wissarionowicz – i połączcie mnie z nim”.
Po kilku minutach sekretarz wszedł i podał, że Gromow przebywa w Gorkim i jest przy telefonie. Stalin wziął słuchawkę i powiedział: „Witam, towarzyszu Gromow! Zamierzamy tu urządzić dzień lotnictwa i prosimy was, byście poprowadzili pierwszy samolot w czasie parady powietrznej”. W słuchawce coś zaszemrało.
Stalin: „Nie, nie rozkazuję, proszę. Jeżeli możecie, przylatujcie”. Pauza. Powtórne: „Nie, nie rozkazuję. Dobrze więc. Bądźcie zdrowi!”. Obrócił się do nas i powiedział: „Gromow się zgadza, możecie na niego liczyć. Jego cały kraj zna”.
Długo pozostawałem pod wrażeniem tej rozmowy. Wbrew pogłoskom, jaki to Stalin jest groźny, nieprzystępny, oschły itd., po pierwszym spotkaniu z nim takiego wrażenia nie odniosłem.
W przyszłości nieraz przekonywałem się, że Stalin im mniej znał człowieka, tym bardziej był wobec niego uprzejmy i formalny. Swoje otoczenie natomiast trzymał żelazną ręką i wszyscy się go bali.
Parada lotnicza odbyła się normalnie, żadnych uwag do prac naszej komisji nie było.
Krótko mówiąc, zacząłem przyzwyczajać się do swoich złożonych obowiązków. Stosunek mój do milicji z każdym dniem zmieniał się na lepsze. Okazało się jednak, że moje losy potoczą się w zupełnie innym kierunku.
21
Stopień starszego majora, odpowiadający wojskowej randze dowódcy dywizji, nadano Sierowowi 30 kwietnia 1939 r.
22
Daty wizyt Sierowa w kremlowskim gabinecie Stalina podajemy zgodnie z zapisami w księdze odwiedzin w sekretariacie wodza. (Na priomie u Stalina. Tietradi (żurnały) zapisiej lic, priniatych I.W. Stalinym, Nowyj chronograf, Moskwa 2008). Należy jednak zastrzec, że szeregu przytaczanych przez Sierowa spotkań w wymienionej księdze nie znajdziemy. Po raz pierwszy Sierow przestąpił próg gabinetu Stalina 8 sierpnia 1939 r., kiedy omawiano kwestię parady powietrznej w Tuszynie. Udział Sierowa w tym wydarzeniu wydaje się całkiem zasadny – Stalin zamierzał urządzić ogromny pokaz propagandowy. Do bezpieczeństwa imprezy i jej przygotowania przywiązywano nadzwyczajną wagę.
W dniu pokazów lotniczych na lotnisku w Tuszynie zebrało się ponad milion widzów. Stalinowi, członkom Biura Politycznego, korpusowi dyplomatycznemu oraz licznemu tłumowi zademonstrowano najnowsze typy samolotów, najtrudniejsze figury akrobacji powietrznej, masowy desant spadochroniarzy itp. Szczytem widowiska stało się bombardowanie umownego obiektu wojskowego, zbudowanego z dykty, naturalnych rozmiarów i płonącego równie naturalnie.