Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 11

Droga do Gwiazdkowej Krainy

Оглавление

Dzień pierzchnął i reflektory Upiora wwiercały się w zamarzniętą ciemność. W blasku pomykały białe cętki, łagodnie muskając szybę.

– Teraz to jest śnieg! – zawołał Charlie Manx za kierownicą.

Bing w jednej chwili otrząsnął się ze snu i w pełni oprzytomniał, jakby świadomość miała włącznik, którym ktoś pstryknął. Miał wrażenie, że nagle cała jego krew naraz wpływa do serca. Nie byłby bardziej zszokowany, gdyby po przebudzeniu znalazł granat na kolanach.

Połowę nieba zasnuwały chmury, ale druga połowa była obficie ocukrzona gwiazdami, wśród których wisiał księżyc, ten księżyc z haczykowatym nosem i ustami rozciągniętymi w szerokim uśmiechu. Księżyc przypatrywał się drodze, wodząc po niej żółtym skrawkiem oka widocznego pod opadającą powieką.

Wzdłuż drogi rosły zdeformowane jodły. Bing musiał spojrzeć dwa razy, zanim zrozumiał, że to wcale nie sąjodły, tylko drzewa żelkowe.

– Gwiazdkowa Kraina… – szepnął.

– Nie – zaprzeczył Charlie Manx. – Przed nami długa droga. Co najmniej dwadzieścia godzin jazdy. Ale Kraina czeka, na zachodzie. I raz w roku, Bingu, kogoś tam zabieram.

– Mnie? – zapytał Bing drżącym głosem.

– Nie, Bingu – zaprzeczył Charlie łagodnym tonem. – Nie w tym roku. Wszystkie dzieci są mile widziane w Gwiazdkowej Krainie, ale dorośli to zupełnie inna sprawa. Najpierw musisz pokazać, na co cię stać. Musisz udowodnić swoją miłość do dzieci i poświęcenie, z jakim będziesz je chronić i służyć Gwiazdkowej Krainie.

Minęli bałwana, który pomachał ręką z patyka. Bing odruchowo uniósł dłoń i odwzajemnił pozdrowienie.

– Jak? – szepnął.

– Musisz ocalić wraz ze mną dziesięcioro dzieci, Bingu. Musisz ocalić je przed potworami.

– Przed potworami? Jakimi potworami?

– Ich rodzicami – oznajmił Manx z powagą.

Bing odsunął twarz od lodowatej szyby po stronie pasażera i popatrzył na Charliego Manxa. Kiedy przed chwilą zamknął oczy, światło słońca rozjaśniało niebo, a pan Manx miał na sobie skromną białą koszulę i spodnie z szelkami. Teraz miał frak i ciemny kapelusz z czarnym skórzanym otokiem. Frak z podwójnym rzędem mosiężnych guzików wyglądał jak mundur oficera z jakiegoś obcego kraju, porucznika gwardii królewskiej. Bing spojrzał na siebie i zobaczył, że on też ma nowe ubranie: wykrochmalony biały marynarski mundur swojego ojca i czarne buty wypucowane do połysku.

– Czy ja śnię? – zapytał.

– Przecież mówiłem, że droga do Gwiazdkowej Krainy wybrukowana jest snami. To stare auto może wymknąć się z codziennego świata na tajemne drogi myśli. Sen jest tylko rampą wjazdową. Kiedy pasażer drzemie, mój Upiór zostawia drogę, którą jechał, i wślizguje się na Aleję Świętego Mikołaja. Razem uczestniczymy w tym śnie. To twój sen, Bingu, ale moja jazda. Chodź, chcę ci coś pokazać.

Gdy mówił, samochód zwalniał i skręcał w stronę pobocza. Śnieg chrzęścił pod oponami. Reflektory oświetliły jakąś postać stojącą nieco dalej po prawej stronie drogi. Z daleka wyglądała jak kobieta w białej powłóczystej sukni. Stała zupełnie nieruchomo, nie spojrzała w światła Upiora.

Manx pochylił się i otworzył skrytkę nad kolanami Binga. Bing zobaczył zwyczajną zbieraninę map drogowych i papierów, a także latarkę z długą chromowaną rączką.

Ze schowka wyturlała się pomarańczowa buteleczka z lekarstwem. Bing chwycił ją jedną ręką. Widniał na niej napis: HANSOM, DEWEY – WALIUM 50 MG.

Manx wyjął latarkę, wyprostował się i odrobinę uchylił drzwi.

– Stąd możemy podejść pieszo.

Bing podniósł buteleczkę.

– Czy pan… czy pan dał mi coś, żebym zasnął, panie Manx?

Manx zamrugał.

– Nie miej mi tego za złe, Bingu. Wiedziałem, że chcesz jak najszybciej znaleźć się na drodze do Gwiazdkowej Krainy, a mogłeś ją zobaczyć dopiero po zaśnięciu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

– Chyba nie – odparł Bing i wzruszył ramionami. Znowu popatrzył na buteleczkę. – Kim jest Dewey Hansom?

– Był tobą, Bingu. Był moim przed-Bingiem. Dewey Hansom prowadził castingi w Los Angeles, specjalizował się w promowaniu aktorów dziecięcych. Pomógł mi ocalić dziesięcioro dzieci i zasłużył na miejsce w Gwiazdkowej Krainie. Och, dzieci z Gwiazdkowej Krainy uwielbiały Deweya, Bingu. Schrupały go z kosteczkami! No, chodź!

Bing otworzył drzwi i wysiadł w nieruchome mroźne powietrze. Noc była bezwietrzna i płatki śniegu spadały w powolnych spiralach, całując jego policzki. Jak na staruszka (Dlaczego wciąż myślę, że jest stary? – zastanawiał się Bing. – Przecież wcale nie wygląda staro), Charles Manx dziarsko drałował poboczem, jego buty popiskiwały. Bing powlókł się za nim, skulony w cienkim mundurze galowym.

Była to nie jedna kobieta w białej sukni, ale dwie, stojące po obu stronach czarnej żelaznej bramy. Wyglądały identycznie: damy wyrzeźbione ze szklistego marmuru. Obie się pochylały, rozkładając ramiona, a ich powłóczyste, białe jak kość suknie wydymały się za plecami, rozchylone jak skrzydła aniołów. Cechowały je pogodne piękno, pełne wargi i ślepe oczy posągów klasycznych. Usta miały rozchylone, jakby chwytały powietrze, a kąciki uniesione w sugestii uśmiechu – albo krzyku bólu. Rzeźbiarz przedstawił je w taki sposób, że ich biust napierał na materiał sukien.

Manx przeszedł przez czarną bramę między damami. Bing przystanął z wahaniem, jego prawa ręka uniosła się jakby sama i pogłaskał jedną z tych gładkich, zimnych piersi. Zawsze chciał dotknąć takiej piersi, jędrnej, pełnej piersi mamusi.

Kamienna pani uśmiechnęła się szerzej i Bing odskoczył z krzykiem rodzącym się w gardle.

– Chodź już, Bingu! Zajmijmy się naszymi sprawami! Jesteś za cienko ubrany na takie zimno! – ponaglił go Manx.

Bing już miał zrobić krok do przodu, gdy spojrzał na łuk nad otwartą żelazną bramą.

CMENTARZ TEGO, CO MOŻE SIĘ WYDARZYĆ

Ściągnął brwi, zaintrygowany tym tajemniczym napisem, ale pan Manx znowu zawołał, więc Bing pospieszył za nim.

Cztery kamienne stopnie, lekko oprószone śniegiem, prowadziły w dół na płaską taflę czarnego lodu. Lód przykrywała biała warstwa z niedawnego opadu, ale tak cienka, że szurnięcie butem odsłaniało gładką powierzchnię. Po zrobieniu dwóch kroków Bing spostrzegł przez mętny lód, że coś jest w nim uwięzione, na głębokości niespełna dziesięciu centymetrów. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak płytki talerz.

Bing się pochylił i spojrzał przez lód. Charlie Manx, który wyprzedzał go tylko o kilka kroków, odwrócił się i skierował latarkę w miejsce, gdzie patrzył Bing.

W snopie światła ukazała się twarz dziecka, piegowatej dziewczynki z włosami związanymi w kucyki. Na jej widok Bing wrzasnął i cofnął się niepewnie.

Była blada jak marmurowe posągi strzegące wejścia na Cmentarz Tego, Co Może Się Wydarzyć, ale jej ciało nie było zbudowane z kamienia. Z ust otwartych w milczącym krzyku wypłynęło kilka zamarzniętych bąbelków powietrza. Ręce miała uniesione, jakby sięgała do niego. W jednej trzymała pęk zwiniętej czerwonej linki – Bing rozpoznał skakankę.

– To dziewczynka! – krzyknął. – W lodzie jest martwa dziewczynka!

– Nie martwa, Bingu – poprawił Manx. – Jeszcze nie. Być może ma przed sobą lata życia. – Manx obrócił latarkę i snop światła padł na biały kamienny krzyż wyrastający z lodu.

LILY CARTER

15 Fox Road

Sharpsville, PA

1980—?

Matka ją pchnęła na ścieżkę grzechu,

A gdyby był przy niej ktoś inny,

Wiodłaby szczęśliwe dzieciństwo

Na łonie Gwiazdkowej Krainy!

Manx oświetlił latarką to, co jak Bing teraz zobaczył, było zamarzniętym jeziorem z rzędami krzyży: cmentarz wielkości Arlington. Śnieg oprószał pomniki, cokoły, pustkę. W księżycowej poświacie jego płatki wyglądały jak srebrne trociny.

Bing przeniósł spojrzenie na dziewczynkę u swoich stóp. Patrzyła przez mętny lód – i nagle zamrugała.

Znowu wrzasnął, odskakując chwiejnie. Uderzył nogami w kolejny krzyż, odwrócił się, stracił równowagę i upadł.

Stojąc na czworakach, spuścił wzrok. Manx skierował latarkę na twarz innego dziecka, chłopca o wrażliwych, zadumanych oczach ocienionych jasnymi rzęsami.

WILLIAM DELMAN

42B Mattison Avenue

Asbury Park, NJ

1981–?

Billy tylko chciał się bawić,

Ale ojciec go zostawił,

Matka poszła sobie precz,

Została mu jedna rzecz.

Prochy, noże, żal i strach,

Nie miał wyjścia – trach, trach, trach!

Bing spróbował się podnieść, zatańczył komicznie na lodzie i znowu upadł, kawałek dalej w lewo. Snop światła latarki Manxa wyłowił kolejne dziecko w lodzie, małą Azjatkę ściskającą pluszowego misia w tweedowym kubraczku.

SARA CHO

39 Fifth Street

Bangor, ME

1983—?

Sara żyje w tragicznym śnie,

Trzynaście lat – powiesi się.

Tylko jazda z panem Manxem

Może dać jej życiu szansę.

Bing zabełkotał z przerażenia. Dziewczynka patrzyła na niego z ustami otwartymi w bezgłośnym krzyku. Została pochowana w lodzie ze sznurem na bieliznę okręconym wokół szyi.

Charlie Manx złapał go za łokieć i pomógł mu wstać.

– Przykro mi, Bingu, że musiałeś to wszystko zobaczyć – powiedział. – Żałuję, że nie mogłem ci tego oszczędzić. Ale musisz zrozumieć powody mojej pracy. Chodźmy do samochodu. Mam kakao w termosie.

Pan Manx poprowadził Binga po lodzie, mocno ściskając jego ramię, żeby się znów nie przewrócił.

Rozdzielili się przy masce samochodu i Charlie podszedł do drzwi po stronie kierowcy. Bing przez chwilę się wahał, po raz pierwszy zauważając ornament na chłodnicy: szeroko uśmiechnięta pani z chromu stała z rozłożonymi ramionami, a jej suknia spływała do tyłu jak skrzydła. Rozpoznał ją na pierwszy rzut oka – wyglądała tak samo jak anioły miłosierdzia, które strzegły bramy cmentarza.

Kiedy wsiedli, Charlie Manx sięgnął pod siedzenie i wyjął srebrny termos. Zdjął nakrętkę, nalał do kubka gorącego kakao i podał Bingowi. Bing zamknął naczynie w rękach i sączył parzącą słodycz, podczas gdy Charlie Manx zawrócił szerokim, zamaszystym łukiem. Ruszył drogą, którą tu przyjechali, oddalając się od Cmentarza Tego, Co Może Się Wydarzyć.

– Niech mi pan opowie o Gwiazdkowej Krainie – poprosił Bing drżącym głosem.

– To miejsce nie ma sobie równych. Z całym należnym szacunkiem dla pana Walta Disneya, Gwiazdkowa Kraina jest prawdziwym najszczęśliwszym miejscem na świecie. Chociaż… z innego punktu widzenia, pewnie można by powiedzieć, że jest najszczęśliwszym miejscem nie na tym świecie. W Gwiazdkowej Krainie codziennie jest Gwiazdka i dzieci nigdy nie odczuwają smutku. Nie, ujmę to inaczej: dzieci nawet nie rozumieją pojęcia smutku czy nieszczęścia! Tam jest tylko zabawa. To istny raj, tylko że oczywiście dzieci żyją! Żyją wiecznie, na zawsze pozostaną dziećmi i nigdy nie będą zmuszone wysilać się, pocić i poniżać jak my, biedni dorośli. Odkryłem to miejsce czystego snu wiele lat temu i pierwszymi maleństwami, które tam zamieszkały, były moje własne dzieci. Ocaliłem je, zanim mogła je zniszczyć ta żałosna zła jędza, którą z czasem stała się ich matka.

Manx życzliwie spoglądał na Binga.

– Tam naprawdę codziennie dzieją się rzeczy niemożliwe. Ale to miejsce dla dzieci, nie dla dorosłych. Wolno tam mieszkać tylko kilku pełnoletnim osobom. Tylko tym, które wykazały się poświęceniem dla wyższej sprawy. Tylko tym, które są chętne poświęcić wszystko dla dobra i szczęścia wrażliwych maleństw. Ludziom takim jak ty, Bingu.

Po chwili milczenia podjął:

– Pragnę całym sercem, żeby wszystkie dzieci na świecie znalazły drogę do Gwiazdkowej Krainy, gdzie zaznałyby poczucia bezpieczeństwa i niewyobrażalnego szczęścia. Och, chłopcze, to byłoby dopiero coś! Niestety, niewielu dorosłych zgodziłoby się wysłać swoje dzieci z człowiekiem, którego nie znają, do miejsca, którego nie mogą odwiedzić. Wiesz, uznaliby mnie za pedofila i porywacza najbardziej haniebnego pokroju. Dlatego sprowadzam tylko jedno dziecko na rok, czasami dwoje, i zawsze są to dzieci, które widziałem na Cmentarzu Tego, Co Może Się Wydarzyć, grzeczne, skazane na cierpienie z rąk własnych rodziców. Ty sam zostałeś okrutnie skrzywdzony w dzieciństwie, dlatego na pewno rozumiesz, jak ważne jest udzielenie im pomocy. Cmentarz pokazuje mi dzieci, którym, jeśli nic nie zrobię, rodzice ukradną dzieciństwo. Będą bite łańcuchami, karmione kocią karmą, sprzedawane zboczeńcom. Ich dusze przemienią się w lód i niewinne maleństwa wyrosną na zimnych, wyzutych z uczuć ludzi, którzy będą niszczyć własne dzieci. Jesteśmy ich jedyną nadzieją, Bingu! W ciągu lat opieki nad Gwiazdkową Krainą ocaliłem około siedemdziesięciorga dzieci i gorąco pragnę ocalić setkę więcej, zanim skończę.

Samochód pędził przez zimną, przepastną ciemność. Bing poruszał ustami, licząc bezgłośnie.

– Siedemdziesiąt – mruknął. – Myślałem, że ratuje pan jedno dziecko rocznie. Może dwoje.

– Owszem – potwierdził Manx. – To się zgadza.

– W takim razie… ile pan ma lat?

Manx uśmiechnął się do niego krzywo, pokazując ostre brązowe zęby.

– Praca pozwala mi zachować młodość. Dopij kakao, Bingu.

Bing przełknął ostatni gorący, słodki haust, potem zakręcił resztką napoju. Na dnie kubka został mleczny żółty osad. Przez chwilę Bing się zastanawiał, czy połknął jakiś inny specyfik z apteczki Deweya Hansoma. Dewey, przed-Bing Charliego Manxa, ocalił dziesięcioro dzieci i poszedł po swoją wieczną nagrodę do Gwiazdkowej Krainy. Jeśli Charlie Manx ocalił siedemdziesięcioro dzieci, to w takim razie ilu było przed-Bingów? Siedmiu? Szczęściarze.

Usłyszał dudnienie: trzask, grzechotanie i zawodzenie dwunastocylindrowej wielkiej ciężarówki, która nadjeżdżała z tyłu. Obejrzał się – dźwięk z każdą chwilą stawał się głośniejszy – ale niczego nie zdołał zobaczyć.

– Słyszy pan to? – zapytał, nie zauważając, że pusty kubek wyśliznął się z jego nagle ścierpniętych palców. – Słyszy pan, że coś się zbliża?

– Nadciąga ranek – odparł Manx. – Szybko nas dopędza. Nie patrz teraz, Bingu, nadchodzi!

Ryk narastał i nagle ciężarówka zrównała się z nimi. Bing spojrzał w noc i całkiem wyraźnie zobaczył wielką boczną ścianę naczepy, oddaloną najwyżej o pół metra. Widniało na niej wymalowane zielone pole, czerwona zagroda, kilka krów i jasne uśmiechnięte słońce wstające nad wzgórzami. Promienie oświetlały wysoki na trzydzieści centymetrów napis: DOSTAWA.

Przez chwilę ciężarówka zasłaniała ziemię i niebo i całe pole widzenia Binga wypełniła DOSTAWA WSCHODU SŁOŃCA. Potem ciężarówka ich wyprzedziła, wlokąc za sobą koguci ogon kurzu, i Bing aż się wzdrygnął na widok niemal boleśnie błękitnego porannego nieba, nieba bez chmur, bez granic, i przymrużył oczy, patrząc na

NOS4A2

Подняться наверх