Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 17

Biblioteka

Оглавление

Dziewczyna przesunęła do tyłu staromodny kapelusz.

– Jestem Margaret – przedstawiła się. – Jak w książce Jesteś tam, Boże? To ja, Margaret, tyle że nie cierpię, gdy ludzie tak się do mnie zwracają.

– Margaret?

– Nie. Boże. I bez tego mam wystarczająco rozbuchane ego. – Uśmiechnęła się szeroko. – Margaret Leigh. Możesz mówić mi Maggie. Jak sądzisz, czy twój most tu zostanie, jeśli wejdziemy do środka? Dam ci plaster i kubek herbaty.

– Tak. Chyba tak.

– W porządku. Super. Mam nadzieję, że będzie na ciebie czekać. Z pewnością mogłybyśmy wyprawić cię do domu bez mostu… mogłybyśmy zorganizować zbiórkę pieniędzy albo coś… ale może będzie lepiej, jeśli wrócisz tak, jak przybyłaś. Po prostu nie będziesz musiała wyjaśniać rodzicom, w jaki sposób znalazłaś się w Iowa. To znaczy, byłoby nieźle, gdybyś została na jakiś czas! Mam łóżko w Poezji Romantycznej. Kimam tam czasami. Mogłabyś tam spać, a ja koczowałabym z wujem w przyczepie, przynajmniej do czasu uzbierania forsy na bilet autobusowy.

– W Poezji Romantycznej?

– Półki od osiemset dwadzieścia jeden kropka dwa do osiemset dwadzieścia jeden kropka sześć. Nie powinnam s-s-sy-sypiać w bibliotece, ale panna Howard przymyka oko, jeśli nocuję tylko od czasu do czasu. Lituje się nade mną, bo jestem s-ss-sierotą i trochę dziewicą. Nic nie szkodzi. Nie mam nic przeciwko. Ludzie uważają, że strasznie jest być obiektem litości, ale ja mówię: Hej! Sypiam w bibliotece i czytam k-k-książki po nocach! Gdyby nie litość, co by ze mną było? Jestem absolutnie pożałowania godną siksą!

Złapała Vic za rękę i pomogła jej wstać. Pochyliła się, podniosła rower i oparła go o ławkę.

– Nie musisz zakładać zamka. Nie sądzę, by ktoś w tym mieście miał na tyle wyobraźni, żeby cokolwiek ukraść.

Vic poszła z nią w górę ścieżki przez srebrny park do tylnej ściany wielkiej kamiennej świątyni książek. Bibliotekę zbudowano na zboczu, więc mogły wejść przez ciężkie żelazne drzwi do pomieszczeń, które, jak Vic się domyślała, znajdują się w piwnicach. Maggie przekręciła klucz wystający z zamka i pchnęła drzwi, a Vic weszła bez wahania. Nawet nie wpadło jej do głowy, żeby nie ufać Maggie, żeby się zastanawiać, czy starsza dziewczyna nie prowadzi jej do mrocznego lochu z grubymi kamiennymi ścianami, gdzie nikt nie usłyszy jej krzyku. Vic intuicyjnie czuła, że dziewczyna, która nosi kolczyki z płytek scrabble i nazywa się pożałowania godną siksą, nie stanowi większego zagrożenia. Poza tym chciała znaleźć kogoś, kto jej powie, czy zwariowała, a nie kogoś, kto jest obłąkany. Nie miała powodu bać się Maggie, chyba że dopuści taką ewentualność, iż Most Krótsza Droga rozmyślnie doprowadził ją w niewłaściwe miejsce, a na jakimś poziomie świadomości wiedziała, że to przecież niemożliwe.

W pomieszczeniu po drugiej stronie żelaznych drzwi było o dziesięć stopni chłodniej niż w parku. Vic węchem rozpoznała rozległą przestrzeń pełną książek, jeszcze zanim cokolwiek zobaczyła, ponieważ oczy potrzebowały czasu, żeby przywyknąć do gęstego mroku. Odetchnęła głęboko, czując zapach butwiejącej beletrystyki, rozpadającej się historii i zapomnianej poezji, i po raz pierwszy zauważyła, że magazyn pachnie jak deser: słodka przekąska z fig, wanilii, kleju i pomysłowości. Za Maggie i Vic zamknęły się żelazne drzwi. Ich ciężar wstrząsnął futryną.

– Gdyby książki były dziewczynami, a czytanie p-pp-pie-pieprzeniem, to byłby największy burdel w hrabstwie, a ja byłabym najbardziej bezlitosnym s-s-sutenerem, jakiego kiedykolwiek spotkałaś. Tłucz dziewczyny po tyłkach i wysyłaj do klientów tak szybko i często, jak tylko można.

Vic parsknęła śmiechem, potem poderwała rękę do ust, przypominając sobie, że bibliotekarze nie lubią hałasu.

Maggie poprowadziła ją przez mroczny labirynt magazynu, wzdłuż wąskich korytarzy ze ścianami z wysokich regałów.

– Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała ewakuować się w pośpiechu – powiedziała – jakby goniły cię gliny, pamiętaj: trzymaj się prawej strony i zbiegaj po schodach. To najszybszy sposób ucieczki.

– Myślisz, że będę musiała uciekać z Biblioteki Publicznej w Here?

– Nie dzisiaj – odparła Maggie. – Jak masz na imię? Na pewno ludzie czasami wołają na ciebie inaczej niż Szkrab.

– Victoria. Vic. Jedyną osobą, która nazywa mnie Szkrabem, jest mój tata. To taki jego żart. Znasz moje przezwisko, ale nie imię. Skąd? I co miałaś na myśli, gdy powiedziałaś, że się mnie spodziewałaś? Jak mogłaś się mnie spodziewać? Jeszcze dziesięć minut temu nawet nie wiedziałam, że wybiorę się na spotkanie z nieznajomą osobą.

– Racja. Zaraz to wszystko wyjaśnię, ale najpierw opatrzę ci kolano. Potem będzie czas na pytania i odpowiedzi.

– Sądzę, że pewne rzeczy są ważniejsze niż moje kolano – powiedziała Vic. Po chwili wahania, z uczuciem niezwykłej nieśmiałości, wyznała: – Przestraszyłam kogoś swoim mostem. Miłego starszego pana. Możliwe, że naprawdę spaprałam mu życie.

Maggie spojrzała na nią, jej oczy lśniły jasno w ciemnościach. Uważnie zmierzyła ją wzrokiem.

– Wcale nie mówisz jak sz-sz-szkrab. Mam wątpliwości co do twojego przezwiska. – Kąciki jej ust uniosły się w leciutkim uśmiechu. – Jeśli kogoś zdenerwowałaś, to na pewno nieumyślnie. I wątpię, czy spowodowałaś trwałe szkody. Ludzie mają gumowe mózgi, potrafią znieść niezłe manto. Chodź, plaster i herbata czekają. I odpowiedzi. Już niedaleko.

Wyszły spomiędzy regałów do chłodnego przestronnego pomieszczenia z kamienną posadzką, czegoś w rodzaju zapuszczonego biura. Vic pomyślała, że bardziej to wygląda na biuro prywatnego detektywa z czarno-białego filmu niż bibliotekarki z punkową fryzurą. Wypatrzyła pięć rekwizytów pasujących do siedziby detektywa: stalowoszare biurko, przestarzały kalendarz z dziewczynami, stojący wieszak, zlew z rdzawymi plamami i rewolwer kalibru .38 o krótkiej lufie, przyciskający jakieś papiery pośrodku biurka. Było tam również akwarium, duże, wypełniające długą na półtora metra ścienną wnękę.

Maggie zdjęła szary kapelusz i rzuciła go na wieszak. W miękkim świetle z akwarium jej metalicznie fioletowe włosy jarzyły się jak tysiące płonących rurek neonowych. Gdy nalewała wody do czajnika elektrycznego, Vic podeszła do biurka, żeby obejrzeć rewolwer. Okazało się, że to brązowy przycisk do papieru z inskrypcją na gładkim uchwycie: WŁASNOŚĆ A. CZECHOWA.

Maggie wróciła z plastrami i ruchem ręki kazała jej usiąść na brzegu biurka. Vic posłuchała i oparła stopę na podniszczonym drewnianym krześle. Zgięte kolano zapiekło i to zaprzątnęło jej myśli. Zaraz potem napłynęło głębokie, paskudne pulsowanie bólu w lewej gałce ocznej. Miała wrażenie, że stalowe zęby jakiegoś instrumentu chirurgicznego chwyciły i ściskają oko. Potarła je dłonią.

Maggie oczyściła jej kolano chłodną, wilgotną szmatką, usuwając piasek z zadrapania. W pewnym momencie zapaliła papierosa, z którego snuł się słodki, przyjemny dym. Zajmowała się nogą sprawnie i ze spokojem, jak mechanik sprawdzający poziom oleju.

Vic obrzuciła długim, badawczym spojrzeniem duże akwarium w ścianie. Było wielkości trumny. W zbiorniku apatycznie pływał samotny karp koi z długimi wąsami, które nadawały mu mądry wygląd. Vic musiała spojrzeć dwa razy, zanim jej oczy zrozumiały, co leży na dnie akwarium: nie kamyki i skały, lecz mnóstwo białych płytek scrabble, całe setki, ale tylko cztery litery: RYBA.

Przez rozmigotaną, zielonkawą i zniekształcającą widok wodę Vic zobaczyła, co jest po drugiej stronie akwarium: wyłożona dywanem biblioteka dziecięca. Kilkoro dzieci z matkami skupiało się w luźnym półkolu przed kobietą w schludnej tweedowej spódnicy. Bibliotekarka siedziała na krześle o wiele dla niej za małym i trzymała tekturową książeczkę w taki sposób, żeby dzieci widziały obrazki. Czytała, choć Vic nie słyszała jej przez kamienną ścianę i bulgotanie pompki w akwarium.

– Zdążyłaś akurat na godzinę bajek – powiedziała Maggie. – Godzina bajek jest najlepszą porą dnia. Jedyna godzina, na jakiej mi zależy.

– Podoba mi się twoje akwarium.

– K-ku-kurewsko ciężko się je czyści – powiedziała Maggie i Vic musiała zacisnąć usta, żeby powstrzymać się od śmiechu.

Maggie wyszczerzyła zęby i w jej policzkach pojawiły się dołeczki. Z tą swoją pucołowatą buzią i jasnymi oczami była mniej lub bardziej urocza. Jak punkrockowy elf Keebler.

– Ja włożyłam płytki. Mam świra na punkcie tej gry. Teraz dwa razy w miesiącu muszę je wyciągać i myć. To boli bardziej niż rak odbytnicy. Lubisz grać w scrabble?

Vic znów spojrzała na jej kolczyki i dopiero teraz zauważyła, że na jednym jest litera F, a na drugim U, fuck you.

– Nigdy nie grałam. Masz fajne kolczyki. Nigdy nie wpadłaś przez nie w jakieś tarapaty?

– Nie. Nikt nie przygląda się bibliotekarce zbyt uważnie. Ludzie się boją, że oślepną od blasku tak wielkiej s-s-ssskompresowanej wiedzy. Pomyśl, mam dwadzieścia lat i należę do najlepszych scrabblistów w całym stanie. Pewnie to mówi więcej o Iowa niż o mnie. – Przykleiła plaster na otarte kolano Vic i poklepała je. – Znacznie lepiej.

Maggie zgasiła papierosa w blaszanej puszce do połowy napełnionej piaskiem i odeszła, żeby zaparzyć herbatę. Wróciła po chwili z dwoma wyszczerbionymi kubkami. Na jednym widniał napis: BIBLIOTEKA: TAM DZIEJE SIĘ CIIISZSZSZA, a na drugim: NIE ZMUSZAJ MNIE, ŻEBYM UŻYŁA MOJEGO GŁOSU BIBLIOTEKARKI. Kiedy Vic wzięła swój kubek, Maggie wysunęła szufladę. Była to szuflada, w której prywatny detektyw trzymałby butelkę gorzały. Maggie wyjęła z niej stary fioletowy woreczek ze sztucznego aksamitu, z płowiejącymi złotymi literami, które układały się w słowo SCRABBLE.

– Pytałaś, skąd o tobie wiedziałam. Skąd wiedziałam, że przybędziesz. Sss-ss-sss… – Jej policzki zaczęły czerwienieć z wysiłku.

– Scrabble? Czy ma to związek ze scrabble?

Maggie skinęła głową.

– Dzięki, że dokończyłaś za mnie zdanie. Wielu jąkałów nie cierpi, kiedy inni robią to za nich. Ale jak już ustaliłyśmy, cieszę się, że jestem obiektem litości.

Vic poczuła rumieniec na policzkach, chociaż w tonie Maggie nie wykryła cienia sarkazmu. W pewien sposób to tylko pogorszyło sprawę.

– Przepraszam.

Maggie jakby nie słyszała. Usadowiła się przy biurku na krześle z prostym oparciem.

– Przejechałaś na swoim rowerze. Czy możesz bez niego przebyć kryty most?

Vic pokręciła głową.

Maggie ponownie skinęła.

– Nie możesz. Używasz własnego roweru, żeby wyśnić na jawie most, powołać go do istnienia. Później używasz mostu, żeby znajdować różne rzeczy, zgadza się? Rzeczy, których potrzebujesz? I bez względu na to, gdzie coś się zapodziało, ty zawsze znajdujesz to po drugiej s-ss-stronie mostu?

– Tak. Zgadza się. Ale nie wiem, dlaczego mogę to robić, i czasami mam wrażenie, że tylko wyobrażam sobie moje podróże przez most. Czasami czuję się tak, jakbym traciła rozum.

– Nie jesteś wariatką! Jesteś kreatywna! Jesteś bardzo kre-kreatywna! Ja też. Ty masz swój rower, ja mam swoje płytki z literami. Kiedy miałam dwanaście lat, zobaczyłam s-stare ss-scrabble na wyprzedaży garażowej, wycenione na dolara. Były rozłożone, pierwsze słowo już grało. Od razu wiedziałam, że muszę je mieć. Musiałam je mieć bez względu na cenę i gdyby nie były na sprzedaż, złapałabym je i uciekła. Samo przebywanie w pobliżu tej planszy sprawiło, że rzeczywistość jakby się zachybotała. Elektryczna kolejka włączyła się i wykoleiła. Alarm samochodowy rozjazgotał się w głębi ulicy. W garażu grał telewizor, a kiedy s-spojrzałam na sss-ss-scrabble, zaczął wariować. Zaczął ogłuszająco szszsz…

– Szumieć – podsunęła Vic, zapomniawszy o danym sobie ledwie przed chwilą słowie, że nie będzie kończyć zdań za Maggie bez względu na to, jak strasznie ta będzie się jąkać.

Maggie nie miała nic przeciwko.

– Tak.

– Znam coś takiego – powiedziała Vic. – Kiedy przejeżdżam przez most, słyszę wokół siebie szum zakłóceń.

Maggie pokiwała głową, jakby uznała to za najmniej zaskakującą rzecz w świecie.

– Parę minut temu zamrugały tu wszystkie światła. Zabrakło prądu w całej bibliotece. Stąd wiedziałam, że się zbliżasz. Twój most jest krótkim spięciem w rzeczywistości. Tak jak moje płytki. Ty znajdujesz różne rzeczy, a moje płytki mówią mi różne rzeczy. Powiedziały mi, że dziś się zjawisz, dlatego tam czekałam. Powiedziały mi, że Sz-Szkrab przejedzie przez most. Gadały o tobie od wielu miesięcy.

– Możesz mi pokazać, jak to działa? – zapytała Vic.

– Chyba muszę. Chyba po części dlatego tu jesteś. Być może moje płytki chcą ci coś powiedzieć.

Rozwiązała sznureczek, sięgnęła do woreczka, wyjęła kilka płytek i cisnęła je na biurko.

Vic się odwróciła, żeby na nie spojrzeć, ale zobaczyła tylko rozrzucone literki.

– Czy coś ci to mówi?

– Jeszcze nie. – Maggie się pochyliła i zaczęła przesuwać litery małym palcem.

– Czy coś powiedzą?

Bibliotekarka przytaknęła.

– Bo są zaczarowane?

– Nie sądzę, żeby było w nich coś magicznego. Do nikogo innego nie przemawiają. Płytki są tylko moim nożem. Czymś, czego mogę użyć, żeby wybić dziurkę w rzeczywistości. Myślę, że zawsze musi być to coś, co kochasz. Ja zawsze uwielbiałam s-ss-słowa i scrabble dały mi okazję, żeby się nimi bawić. Wyślij mnie na turniej, a ktoś odejdzie ze zmasakrowanym ego.

Przesuwała litery, które w końcu ułożyły się w słowa: RANO SZKRAB MOŻE ZEŹLIĆ APU.

– Co oznacza A-P-U? – zapytała Vic, przekręcając głowę, żeby zobaczyć płytki ułożone do góry nogami.

– Nie wiem, za cholerę. Jeszcze tego nie rozgryzłam – odparła Maggie, ściągając brwi i przekładając płytki.

Vic napiła się herbaty. Gorącej i słodkiej, ale jeszcze zanim przełknęła, poczuła łaskotanie chłodnego potu na czole. Wyimaginowane stalowe zęby ściskające jej lewe oko trochę się rozluźniły.

– Wszyscy żyją w dwóch światach – powiedziała Maggie z roztargnieniem, przyglądając się literkom. – Jest świat realny ze wszystkimi swoimi wkurzającymi faktami i zasadami. W realnym świecie istnieją rzeczy, które są prawdziwe, i rzeczy, które nie s-s-są. W większości świat realny jest do bani. Ale każdy mieszka również w świecie we wnętrzu własnej głowy. To inscape, pejzaż wewnętrzny, świat m-mm-myśli. W świecie złożonym z myśli, w pejzażu wewnętrznym, każde pojęcie jest faktem. Emocje są równie prawdziwe jak siła ciążenia. Sny są równie potężne jak historia. Twórczy ludzie, jak pisarze, a także Henry Rollins, spędzają wiele czasu na włóczędze po swoich światach. Wybitnie k-kk-kreatywne osoby mogą użyć noża, żeby przeciąć szwy między dwoma światami, potrafią je połączyć. Twój rower. Moje płytki. To s-są nasze noże.

Znowu pochyliła głowę i zdecydowanymi ruchami przesuwała płytki. Teraz oznajmiały: ŻENIĆ SZKRABA A LEŹ PO ROZUM.

– Mogę ewentualnie wyjść za mąż, a nie się ożenić – zauważyła Vic.

– Poza tym jesteś na to trochę za młoda – dodała Maggie. – Trudna sprawa. Szkoda, że nie mam jeszcze jednego essss-s-s.

– Więc mój most jest wyobrażeniem.

– Nie wtedy, kiedy jedziesz na rowerze. Wtedy jest rzeczywisty. To wewnętrzny pejzaż wciągnięty do normalnego świata.

– Ale twój woreczek do scrabble to tylko woreczek. Nie jest taki jak mój rower. Nie robi niczego niereal…

Maggie podniosła woreczek, rozwiązała sznurki i wsunęła do niego dłoń. Płytki grzechotały, klekotały i chrzęściły, jakby sięgała do pełnego wiadra. Jej nadgarstek, łokieć i ramię wsunęły się w ślad za dłonią. Woreczek miał może piętnaście centymetrów głębokości, ale po chwili ręka zniknęła w nim po ramię, ani trochę nie wybrzuszając sztucznego aksamitu. Vic słyszała, jak Maggie sięga coraz głębiej między płytki, które grzechotały tak, jakby ich były tysiące.

– Aaa! – krzyknęła Vic.

Po drugiej stronie akwarium bibliotekarka czytająca dzieciom rozejrzała się czujnie.

– Wielka stara dziura w rzeczywistości – powiedziała Maggie. Teraz wyglądało to tak, jakby jej ręka została amputowana przy samym barku i kikut z jakiegoś powodu został opatrzony woreczkiem scrabble.

– Sięgam po płytki do mojego pejzażu wewnętrznego. Nie do woreczka. Kiedy mówię, że twój rower albo moje płytki s-są nożem do przecinania szwów między rzeczywistością i myślą, wcale nie używam p-p-przenośni.

Ciśnienie w lewym oku Vic wzrosło tak bardzo, że ją zemdliło.

– Możesz wyjąć rękę? – poprosiła.

Maggie drugą ręką ściągnęła fioletowy woreczek. Położyła go na stole i Vic usłyszała grzechot płytek.

– Przyprawia o ciarki. Wiem – powiedziała Maggie.

– Jak to robisz?

Maggie odetchnęła głęboko, prawie westchnęła.

– Dlaczego niektórzy ludzie umieją mówić w dziesięciu obcych językach? Dlaczego Pele umie robić przewrotkę? Masz, co masz, jak przypuszczam. Nawet jedna osoba na milion nie jest dość przystojna, dość utalentowana i ma za mało szczęścia, żeby zostać gwiazdą filmową. Jedna osoba na milion nie wie o słowach tyle, ile poeta Gerard Manley Hopkins. On wiedział o p-p-pejzażach wewnętrznych! Wymyślił to określenie. Niektórzy ludzie są gwiazdami fi-filmowymi, inni gwiazdami p-pi-piłki nożnej, a ty jesteś wybitnie k-k-kreatywna. Wydaje się dziwne, ale to trochę tak, jakbyś się urodziła z oczami o różnych k-k-kolorach. I nie jesteśmy jedyne. Są inni tacy jak my. Spo-spotkałam się z nimi. Płytki wskazały mi do nich drogę. – Maggie znów pochyliła się nad literkami i zaczęła je przesuwać. – Kiedyś poznałam dziewczynę, która miała wózek inwalidzki, piękny staroć z białymi oponami. Mogła go używać, żeby znikać. Wystarczyło, że cofnęła wózek w coś, co nazywała Krzywym Zaułkiem. To był jej pejzaż wewnętrzny. Mogła wjechać do tego zaułka i wyjechać z istnienia, ale wciąż widziała, co s-się dzieje w naszym świecie. Na ziemi nie ma kultury, która nie znałaby historii o ludziach takich jak ty i ja, o ludziach, którzy używają to-to-totemów, żeby uczynić wyrwę w rzeczywistości. Nawahowie… – Jej głos cichł, zamierał.

Vic zobaczyła, jak na jej nieszczęśliwej twarzy pojawia się zrozumienie. Patrzyła na swoje litery. Vic się pochyliła i też na nie spojrzała. Ledwo zdążyła przeczytać ułożone słowa, Maggie rozgarnęła płytki.

SZKRAB MOŻE ZNALEŹĆ UPIORA

– Co to znaczy? Co to jest Upiór?

Maggie spojrzała na nią z błyskiem w oczach, które wyrażały w równej mierze strach i przeprosiny.

– O kurde – mruknęła.

– Czy to coś, co zgubiłaś?

– Nie.

– Coś, co chcesz, żebym znalazła? Co to takiego? Mogę ci pomóc…

– Nie. Nie. Vic, chcę, żebyś mi obiecała, że nie pójdziesz go szukać.

– To facet?

– To kłopot. Najgorszy kłopot, jaki tylko możesz sobie wyobrazić. Ile masz lat? Dwanaście?

– Trzynaście.

– Dobra. W takim razie daj sobie s-s-ss-sss-sss… – Maggie utknęła w miejscu, nie mogła pójść dalej. Odetchnęła głęboko, niepewnie, przygryzła dolną wargę, zatopiła w niej zęby z taką dzikością, że Vic z trudem powstrzymała się od krzyku. Maggie wypuściła powietrze i bez śladu jąkania podjęła: – W takim razie daj słowo.

– Ale dlaczego twój woreczek z płytkami chciał, żebyś wiedziała, że mogę go znaleźć? Dlaczego to powiedział?

Maggie pokręciła głową.

– Nie tak to działa. Płytki niczego nie chcą, tak samo jak niczego nie chce nóż. Możesz używać płytek, żeby zdobyć znajdujące się poza zasięgiem fakty, jak noża do listów, żeby otworzyć kopertę. A to… to jest jak otrzymanie listu z bombą. To sposób na wysadzenie w powietrze twojego małego jestestwa. – Maggie possała dolną wargę, przesuwając po niej językiem.

– Ale dlaczego mam go nie szukać? Sama mówiłaś, że być może przybyłam tu po to, żeby twoje literki mogły mi coś powiedzieć. Dlaczego miałyby wyskakiwać z tym jakimś Upiorem, skoro nie powinnam go szukać?

Zanim Maggie miała szansę odpowiedzieć, Vic pochyliła się i przycisnęła rękę do lewego oka. Psychiczne stalowe zęby ścisnęły tak mocno, że oko gotowe było pęknąć. Nie mogła się powstrzymać i cicho jęknęła z bólu.

– Wyglądasz ss-strasznie. Co się stało?

– Moje oko. Boli tak jak wtedy, gdy jadę przez most. Może dlatego, że siedzę tu z tobą zbyt długo. Zwykle wracam zaraz po znalezieniu zguby.

Z powodu jej oka i wargi Maggie rozmawianie nie służyło im obu.

– Pamiętasz, co ci mówiłam o tamtej dziewczynie? – zapytała Maggie. – Z fotelem inwalidzkim? Z początku, kiedy zaczęła go używać, była zupełnie zdrowa. Fotel należał do jej babci i po prostu lubiła się nim bawić. Ale gdy zbyt długo przebywała w Krzywym Zaułku, drętwiały jej nogi. Gdy ją poznałam, była sparaliżowana od pasa w dół. Używanie tych rzeczy kosztuje. Być może płacisz za utrzymywanie mostu na miejscu. Powinnaś oszczędnie z niego korzystać.

– Jaką cenę ty płacisz za używanie literek?

– Zdradzę ci p-p-pe-pewien sekret: Nie zawsze się jąkałam! – Uśmiechnęła się, rozciągając skrwawione wargi.

Vic po chwili się połapała, że tym razem jąkanie było udawane.

– Chodź – powiedziała Maggie. – Powinnyśmy odstawić cię z powrotem. Jeśli posiedzimy tu dłużej, pęknie ci głowa.

– W takim razie lepiej mi powiedz o tym Upiorze, bo inaczej będziesz miała mózg rozbryźnięty po całym biurku. Nie ruszę się stąd, póki tego nie zrobisz.

Maggie otworzyła szufladę, wrzuciła do niej woreczek z literami, po czym zatrzasnęła ją ze zbyteczną siłą. Kiedy się odezwała, w jej oczach po raz pierwszy brakowało śladu życzliwości.

– Nie zachowuj się jak cholerny… – Zawahała się albo zabrakło jej słów, albo utknęła na jednym.

– Szkrab? – podsunęła Vic. – Teraz moje przezwisko trochę bardziej pasuje, co?

Maggie powoli wypuściła powietrze, jej nozdrza się rozdęły.

– Wcale się nie wygłupiam, Vic. Upiór jest kimś, od kogo lepiej się t-t-trzymać z daleka. Nie każdy, kto po-po-potrafi robić to, co my, jest miły. Niewiele wiem o Upiorze poza tym, że to s-s-stary człowiek ze starym s-s-samochodem. I samochód jest jego nożem. Tyle że on używa swojego noża do p-pp-po-podcinania gardeł. Zabiera dzieci na przejażdżkę i coś im robi. Wykorzystuje je, jak wampir, żeby utrzymać się przy życiu. Zawozi je do własnego pejzażu wewnętrznego, do złego miejsca, które wymyślił, i tam je zostawia. Kiedy wysiadają z samochodu, już nie są dziećmi. Nie s-są nawet ludźmi. Są s-s-stworzeniami, które mogą żyć tylko w zimnym k-k-k-kosmosie wyobraźni Upiora.

– Skąd to wiesz?

– Z literek. Zaczęły mi mówić o Upiorze parę lat temu, po tym, jak po-porwał jakiegoś dzieciaka z LA. Wtedy pracował na Zachodnim Wybrzeżu, ale sytuacja się zmieniła i przeniósł się na wschód. Słyszałaś o tej małej Rosjance, która zaginęła w Bostonie? Ledwie parę tygodni temu? Zniknęła razem z matką?

Vic słyszała. W jej stronach przez kilka dni ta sprawa była głównym tematem w programach informacyjnych. Jej mama oglądała wiadomości z pełną przerażenia fascynacją; zaginiona dziewczynka była w wieku jej córki, ciemnowłosa, koścista, z zakłopotanym, ale miłym uśmiechem. Urocza kujonka. „Myślisz, że nie żyje?” – z tym pytaniem Lin zwróciła się do męża, a on odparł: „Jeśli miała szczęście”.

– Dziewczynka o nazwisku Gregorska – powiedziała Vic.

– Zgadza się. Kierowca limuzyny poszedł po nią do hotelu, ale ktoś go ogłuszył, po czym zabrał Martę Gregorskąi jej matkę. To był on. To był Upiór. Wyssał dziewczynkę, a potem ją wyrzucił wraz ze wszystkimi dziećmi, które wykorzystał, do jakiegoś własnego fantastycznego świata. Do wewnętrznego pejzażu, którego nikt nigdy nie chciałby oglądać. Jak ten twój most, tylko większego. Znacznie większego.

– Co z matką? Czy ją też wyssał?

– Nie sądzę, żeby mógł się żywić dorosłymi. Interesują go tylko dzieci. Ma k-kk-kogoś, kto z nim współpracuje, kogoś takiego jak Renfield Żywy Trup, kto mu pomaga w porwaniach i uwalnia od kłopotów, jakie mogliby sprawić dorośli. Wiesz, kto to Renfield?

– Pomagier Draculi czy coś w tym stylu?

– Mniej więcej. Wiem, że Upiór jest bardzo stary i miał gromadę takich Renfieldów. Karmi ich kłamstwami, nabija im głowy iluzjami, może wmawia, że są bohaterami, nie porywaczami. W końcu zawsze s-s-stają się kozłami ofiarnymi. To z nich największy pożytek. Kiedy jego zbrodnie wychodzą na jaw, może zrzucić winę na któregoś ze swoich starannie wybranych tępych dupków. Porywa dzieci od długiego czasu i jest dobry w ukrywaniu się w cieniach. Poskładałam wszystkie informacje o Upiorze, ale nie zdołałam dowiedzieć się o nim czegoś, co naprawdę pomogłoby mi go zidentyfikować.

– Nie możesz spytać literek, jak się nazywa?

Maggie zamrugała, a potem tonem, który łączył smutek z nutką rozbawienia, odparła:

– Takie są zasady gry. W s-s-scrabble nie wolno używać nazw własnych. Dlatego moje płytki mi powiedziały, że mam się spodziewać Szkraba, a nie Vic.

– Gdybym go znalazła, gdybym się dowiedziała, jak się nazywa albo jak wygląda, czy wtedy mogłybyśmy go powstrzymać?

Maggie plasnęła dłonią w blat biurka tak mocno, że podskoczyły kubki. Miała wściekłe oczy – i przerażone.

– No nie, Vic! Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Jeśli go znajdziesz, możesz zginąć, a wtedy to będzie moja wina! Myślisz, że chcę cię mieć na sumieniu?

– A co z tymi wszystkimi dzieciakami, które zabierze, jeśli nie kiwniemy palcem? Czy nie wyjdzie na to, jakbyśmy same wysyłały dzieci do… – Głos Vic przycichł, gdy zobaczyła minę Maggie.

Rysy Maggie stężały w wyrazie bólu i rozpaczy. Ale sięgnęła do pudełka po chusteczkę higieniczną i podała ją Vic.

– Twoje lewe oko – powiedziała i podniosła zwilżoną szmatkę. – Płaczesz, Vic. Chodź. Musisz wrócić. Natychmiast.

Vic bez sprzeciwu pozwoliła, żeby Maggie złapała ją za rękę, wyprowadziła z biblioteki i powiodła w dół ścieżki, w cienie dębów.

Koliber spijał nektar z poidełek wiszących na jednym z drzew, jego skrzydełka wirowały jak małe silniki. Ważki wznosiły się w prądach ciepła, ich skrzydła połyskiwały jak złoto w promieniach słońca, które chyliło się ku zachodowi.

Raleigh był tam, gdzie go zostawiły, oparty o ławkę. Dalej biegła wąska asfaltowa droga, kreśląca łuk na tyłach biblioteki, a za nią ciągnął się nadrzeczny pas trawy. Na brzegu wspierał się most.

Vic uniosła ręce, żeby złapać kierownicę, ale zanim to zrobiła, Maggie ścisnęła jej nadgarstek.

– Czy wjeżdżanie tam jest dla ciebie bezpieczne? W takim stanie jak teraz?

– Nigdy wcześniej nie stało się nic złego – odparła Vic.

– Ujęłaś to w niezbyt krzepiący sposób. Zawarłyśmy umowę w sprawie Upiora? Jesteś za młoda, żeby go szukać. Stoi?

– Stoi – mruknęła Vic. – Jestem za młoda.

Ale gdy tylko wypowiedziała te słowa, pomyślała o raleighu, przypominając sobie, jak go zobaczyła po raz pierwszy. Sprzedawca dowodził, że rower jest dla niej za duży, a tata przyznał mu rację, mówiąc jej, że może kupią go, kiedy będzie starsza. Trzy tygodnie później, w dniu jej urodzin, rower stał na podjeździe. „Cóż – powiedział tata. – Jesteś już starsza, prawda?”.

– Skąd będę wiedziała, czy przejechałaś przez most? – zapytała Maggie.

– Zawsze przejeżdżam – odparła Vic.

Światło było stalową szpilką, która naciskała na jej lewe oko. Świat się rozmazał. Maggie Leigh przez chwilę miała siostrę bliźniaczkę; kiedy znów się scaliła, Vic zobaczyła, że trzyma w ręku kartkę złożoną na czworo.

– Weź – powiedziała bibliotekarka. – Znajdziesz tu wszystko, czego nie powiedziałam o pejzażach wewnętrznych i dlaczego możesz robić to, co robisz. Autorem wyjaśnień jest ekspert w tej dziedzinie.

Vic skinęła głową i schowała kartkę do kieszeni.

– Och! – zawołała Maggie. Pociągnęła za jedno ucho, potem za drugie i wcisnęła coś w rękę Vic.

– Co to? – zapytała Vic, patrząc na leżące na dłoni kolczyki z płytek scrabble.

– Zbroja – odparła Maggie. – A także zwięzły poradnik dla jąkały, jak sobie radzić ze światem. Kiedy następnym razem ktoś cię zawiedzie, załóż je. Poczujesz się twardsza. Maggie Leigh to gwarantuje.

– Dziękuję, Maggie. Za wszystko.

– Po to tu jestem. Źródło wiedzy to ja. Wróć, kiedy będziesz chciała, a s-s-spryskam cię moją mądrością.

Vic znów skinęła głową, czując, że nie zdoła wypowiedzieć już ani jednego słowa. Miała wrażenie, że pod wpływem dźwięku własnego głosu pęknie jej czaszka, jak żarówka pod wysokim obcasem. Dlatego w milczeniu ścisnęła rękę Maggie. Dziewczyna odwzajemniła uścisk.

Vic się pochyliła, nacisnęła na pedały i pojechała w ciemność, w druzgoczący ryk zakłóceń.

NOS4A2

Подняться наверх