Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 18

Haverhill, Massachusetts

Оглавление

Następną rzeczą, z jakiej zdała sobie sprawę, było to, że idzie pod górę przez Las Pittman Street z wrażeniem, że ma potłuczone wnętrzności i gorączkowo rozpaloną twarz. Słaniała się na nogach, wychodząc z lasu na podwórko.

Nie widziała na lewe oko. Czuła się tak, jakby zostało usunięte łyżką. Policzek miała lepki; być może oko pękło jak winogrono i ściekło na policzek.

Vic wpadła na jedną ze swoich huśtawek i odtrąciła ją z drogi, aż zagrzechotały zardzewiałe łańcuchy.

Ojciec wyprowadził harleya na podjazd i polerował go giemzą. Kiedy usłyszał grzechot łańcuchów, uniósł głowę i upuścił szmatkę, jego usta otworzyły się w bezgłośnym krzyku głębokiego zaskoczenia.

– Ja pierdolę… – wymamrotał. – Vic, nic ci nie jest? Co się stało?

– Jeździłam na rowerze – odparła. Uznała, że to wszystko wyjaśnia.

– Gdzie jest twój rower? – zapytał i spojrzał za nią, jakby się spodziewał, że rower leży gdzieś na drodze.

Wtedy Vic zrozumiała, że go nie przyprowadziła. Nie wiedziała, co się z nim stało. Pamiętała, że w połowie drogi przez most uderzyła w ścianę i spadła z roweru, pamiętała nietoperze popiskujące w ciemności i lecące ku niej, uderzające ją miękko jedwabistymi skrzydłami. Zaczęła dygotać.

– Przewróciłam się – odparła.

– Przewróciłaś się? Potrącił cię samochód? – Chris McQueen wziął ją w ramiona. – Jezu Chryste, Vic, jesteś cała we krwi. Lin!

Wówczas, jak wiele razy wcześniej, ojciec wziął ją na ręce i zaniósł do jej pokoju, a matka przybiegła do nich, po czym popędziła po wodę i tylenol.

Jednak tym razem ciąg dalszy wyglądał zupełnie inaczej, ponieważ Vic majaczyła przez dwadzieścia cztery godziny, z temperaturą dochodzącą do trzydziestu dziewięciu stopni. David Hasselhoff wciąż przychodził do jej sypialni z centówkami w miejscu oczu, w czarnych skórzanych rękawiczkach, łapał ją za nogę w kostce i próbował wywlec z domu do swojego samochodu, wcale nie KITT-a. Walczyła z nim, wrzeszczała, szamotała się i biła, a on głosem jej ojca mówił, że wszystko będzie dobrze, żeby spróbowała zasnąć, żeby się nie martwiła. Zapewniał, że ją kocha, ale jego twarz była pustą maską nienawiści, słyszała pracujący silnik samochodu i wiedziała, że to Upiór.

Kiedy indziej była świadoma, że dopytuje się o swojego raleigha. „Gdzie mój rower? – krzyczała, podczas gdy ktoś trzymał ją za ramiona. – Gdzie on jest? Potrzebuję go, jest mi potrzebny! Nie mogę szukać bez mojego roweru!”. Ktoś całował ją po twarzy i uciszał. Ktoś płakał. Miała straszne wrażenie, że to jej matka.

Zmoczyła łóżko. Kilka razy.

Drugiego dnia wyszła nago na podwórko i błąkała się przez pięć minut, szukając roweru, aż pan de Zoet, sąsiad z naprzeciwka, zauważył ją i podbiegł do niej z kocem. Otulił ją i zaniósł do jej domu. Minął długi czas, odkąd ostatni raz poszła na drugą stronę ulicy, żeby pomagać panu de Zoetowi w malowaniu jego ołowianych żołnierzyków i słuchać jego starych płyt. W tym czasie zaczęła go uważać za zbzikowanego, wścibskiego starego nazistę, który napuścił gliny na jej rodziców, kiedy się głośno kłócili. Teraz jednak sobie przypomniała, że go lubiła, lubiła bijący od niego zapach świeżej kawy i jego zabawny austriacki akcent. Kiedyś ją pochwalił, powiedział, że jest dobra w malowaniu, że mogłaby zostać artystką.

– Nietoperze są zaniepokojone – powiedziała panu de Zoetowi konfidencjonalnym tonem, gdy przekazał ją w ramiona matki. – Biedactwa. Myślę, że niektóre wyleciały z mostu i nie mogą znaleźć drogi do domu.

Spała przez cały dzień, a potem leżała bezsennie przez pół nocy i raz po raz dopadał ją irracjonalny strach, przyprawiający o szybkie bicie serca. Kiedy jakieś auto przejeżdżało obok domu i reflektory omiatały sufit, wciskała do ust kostki palców, żeby powstrzymać się od krzyku. Trzask drzwi samochodu na ulicy brzmiał równie strasznie jak strzał.

Trzeciej nocy wypłynęła z rozkołysanego oceanu gorączki i usłyszała rodziców rozmawiających w sąsiednim pokoju.

– Kiedy jej powiem, że nie mogę go znaleźć, wpadnie w czarną rozpacz. Kochała ten rower – mówił ojciec.

– Cieszę się, że to się skończy – powiedziała mama. – Już więcej nie będzie na nim jeździć i to będzie najlepsze, co wyniknie z tego wszystkiego.

Ojciec parsknął chrapliwym śmiechem.

– Jakaś ty wrażliwa.

– Słyszałeś, co mówiła o swoim rowerze tego dnia, gdy wróciła do domu? O przejażdżkach w poszukiwaniu śmierci? Sądzę, że właśnie to robiła w wyobraźni, kiedy była poważnie chora. Odjeżdżała od nas na rowerze do… sama nie wiem dokąd. Do nieba. Do życia pozagrobowego. Śmiertelnie mnie przeraziło to gadanie, Chris. Nie chcę nigdy więcej widzieć tego przeklętego grata.

Po chwili milczenia tata powiedział:

– Nadal uważam, że powinniśmy to zgłosić jako wypadek, którego sprawca zbiegł.

– Nie dostaje się takiej gorączki po potrąceniu przez samochód.

– Już wcześniej była chora. Mówiłaś, że wieczorem szybko się położyła. Że była blada. Do diabła, może po części to jest przyczyną. Może już wtedy miała gorączkę i wyjechała na jezdnię. Nigdy nie zapomnę, jak wyglądała, gdy szła przez podwórko, krew ciekła jej z oka, jakby płakała krwawymi łzami… – Ojciec przycichł. Kiedy znów się odezwał, jego głos brzmiał inaczej, wyzywająco i niezupełnie miło. – Co?

– Tylko… nie wiem, dlaczego już miała plaster na lewym kolanie.

Przez chwilę było słychać tylko telewizor. Potem mama powiedziała:

– Sprawimy jej taki z dziesięcioma przerzutkami. I tak już pora na nowy rower.

– Będzie różowy – szepnęła do siebie Vic. – Jasne jak słońce, że kupi coś różowego.

Na jakimś poziomie świadomości wiedziała, że strata tuff burnera oznacza koniec czegoś cudownego, że przesadziła i straciła najlepszą rzecz w swoim życiu. To był jej nóż i w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że kolejny rower najprawdopodobniej nie będzie w stanie wyciąć dziury w rzeczywistości, żeby mogła wrócić do Mostu Krótsza Droga.

Vic wsunęła rękę między materac i ścianę, sięgnęła pod łóżko. Znalazła kolczyki i złożoną kartkę. Tamtego popołudnia, gdy wróciła do domu, zachowała przytomność umysłu na tyle, żeby je ukryć, i od tej pory leżały pod łóżkiem.

W przebłysku intuicji niezwykłej u trzynastolatki zrozumiała, że niedługo będzie pamiętać wszystkie swoje podróże za most jedynie jako fantazje obdarzonego bogatą wyobraźnią dziecka. Rzeczywiste zdarzenia – spotkanie z Maggie Leigh, wizyta u Pete’a z Terry’s Primo Subs, znalezienie Pana Pentacka w kręgielni Fenway – z czasem staną się dla niej snami na jawie, niczym więcej. Bez roweru zabierającego ją na wyprawy Krótszą Drogą zachowanie wiary w pojawiający się i znikający kryty most będzie niemożliwe. Bez raleigha jedynym i ostatnim dowodem poszukiwawczych wycieczek były kolczyki zamknięte w jej dłoni i złożona fotokopia wiersza Gerarda Manleya Hopkinsa.

Na kolczykach widniały literki F i U. Osiem punktów.

– Dlaczego nie możesz jechać z nami nad jezioro? – mówiła za ścianą mama, do jej głosu zakradały się jękliwe nuty. Rodzice rozmawiali o letnim wyjeździe z miasta, czego Linda pragnęła bardziej niż kiedykolwiek z powodu choroby córki. – Co niby masz do roboty?

– Mam pracę. Chcesz, żebym spędził trzy tygodnie nad jeziorem Winnipesaukee, to się przygotuj na mieszkanie w namiocie. Wynajęcie tego cholernego domku, na którym tak ci zależy, kosztuje tysiąc osiemset dolców za miesiąc.

– Czy trzy tygodnie, które spędzę sama z Vic, będą wypoczynkiem? Trzy tygodnie samotnego rodzicielstwa, podczas gdy ty zostaniesz, żeby pracować przez trzy dni w tygodniu i robić to, cokolwiek robisz, kiedy dzwonię do biura i faceci mi mówią, że wyjechałeś w teren z rzeczoznawcą. Do tej pory musieliście obejrzeć każdy centymetr kwadratowy Nowej Anglii.

Ojciec niskim, brzydkim tonem powiedział coś, czego Vic nie zrozumiała, a potem podkręcił telewizor tak bardzo, że z pewnością słyszał go pan de Zoet po drugiej stronie ulicy. Drzwi trzasnęły z taką siłą, że w kuchni zabrzęczały szklanki.

Vic założyła nowe kolczyki i rozprostowała kartkę z wierszem, sonetem, którego ani trochę nie rozumiała i który już pokochała. Przeczytała go w świetle płynącym z uchylonych drzwi, szeptem, recytując, jakby to była modlitwa – bo to była modlitwa – i niedługo później jej myśli uciekły daleko od nieszczęśliwych rodziców.

NOS4A2

Подняться наверх