Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 22

Haverhill

Оглавление

Chris McQueen odszedł jesienią, kiedy Vic zaczęła naukę w liceum.

Od początku pierwszej klasy szło jej jak po grudzie, dostawała same tróje, z wyjątkiem zajęć plastycznych. Nauczycielka plastyki zamieściła komentarz na kwartalnym podsumowaniu osiągnięć, osiem pospiesznie nagryzmolonych słów – „Victoria jest utalentowana, ale nie umie się skoncentrować” – i postawiła jej czwórkę.

Vic z trudem przechodziła z klasy do klasy. Wytatuowała się niezmywalnymi pisakami, żeby rozzłościć matkę i wywrzeć wrażenie na chłopakach. Zrobiła streszczenie książki w formie komiksu, ku uciesze wszystkich innych dzieciaków, które siedziały z nią z tyłu klasy. Na piątkę z plusem potrafiła rozbawiać innych palaczy trawki. Miejsce raleigha zajął schwinn ze srebrno-różowymi kitkami na kierownicy. Miała go w dupie. Ani razu się nim nie przejechała. Wstydziła się tego roweru.

Kiedy Vic wróciła do domu po lekcjach i karnej odsiadce, zastała matkę w pokoju. Linda siedziała zgarbiona na pufie, z łokciami na kolanach i głową wspartą na rękach. Płakała… łzy wciąż ściekały z kącików jej zaczerwienionych oczu. W takich chwilach stawała się stara i brzydka.

– Mamo? Co się stało?

– Dzwonił twój ojciec. Nie wróci dzisiaj do domu.

– Mamo? – zająknęła się Vic, pozwalając, by plecak zsunął się z ramienia i upadł na podłogę. – Co to znaczy? Gdzie będzie?

– Nie wiem. Nie wiem gdzie i nie wiem dlaczego.

Vic patrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Jak to nie wiesz dlaczego? – zapytała. – Nie wraca do domu przez ciebie, mamo. Ponieważ nie może cię znieść. Ponieważ tylko na niego narzekasz, stoisz i zrzędzisz, kiedy jest zmęczony i chce mieć trochę spokoju.

– Tak bardzo się starałam. Nie masz pojęcia, jak bardzo się starałam, żeby mu dogodzić. Kiedy późno wraca do domu, czeka na niego piwo w lodówce i ciepła kolacja. Ale nie mogę dłużej być na skinienie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i właśnie tego we mnie nie lubi. Nie wiem, ile lat miała ta ostatnia, wiesz. – W głosie matki już nie było gniewu, tylko zmęczenie, nic więcej.

– Co to znaczy „ta ostatnia”?

– Ostatnia dziewczyna, z którą sypiał – wyjaśniła Linda. – Nie wiem, z kim jest teraz ani dlaczego zdecydował się do niej odejść. Nigdy nie postawiłam go w takiej sytuacji, że musiałby wybierać między mną a panienką na boku. Nie wiem, dlaczego tym razem jest inaczej. Na pewno jakaś śliczna podfruwajka zawróciła mu w głowie.

Kiedy Vic się odezwała, jej głos był stłumiony i drżący.

– Nie umiesz kłamać. Nienawidzę cię. Nienawidzę cię i jeśli on odejdzie, ja pójdę razem z nim.

– Ale, Vicki… – zaczęła matka dziwnym, załamującym się tonem skrajnego wyczerpania. – On cię nie chce. Nie tylko mnie zostawił. Zostawił nas obie.

Vic odwróciła się i uciekła, trzaskając drzwiami. Wybiegła w popołudnie wczesnego października. Przez korony dębów po drugiej stronie ulicy sączyły się skośne promienie słońca, złote i zielone. Uwielbiała ten widok. Na całym świecie nie ma takiego światła jak w Nowej Anglii wczesną jesienią.

Wsiadła na swój żenująco różowy rower i ruszyła, oddychając urywanie i płacząc, choć prawie nie zdawała sobie z tego sprawy. Za domem skręciła do lasu i jechała w dół zbocza, wiatr świszczał jej w uszach. Dziesięcioprzerzutkowiec nie był tuff burnerem, i czuła każdy kamień i korzeń pod wąskimi oponami.

Powtarzała sobie, że go odszuka, że chce z nim teraz być, że ojciec ją kocha i jeśli będzie chciała z nim zostać, to znajdzie dla niej jakiś kąt i ona nigdy nie wróci do domu, nie będzie musiała wysłuchiwać utyskiwań matki – że nosi czarne dżinsy, że ubiera się jak chłopak, że zadaje się z narkomanami – po prostu wystarczy zjechać ze wzgórza, a most będzie na nią czekać.

Ale nie czekał. Stara droga gruntowa kończyła się przy barierce na brzegu Merrimacku. W górze rzeki woda była czarna i gładka jak zadymione szkło. Poniżej rwała wartko, roztrzaskując się na głazach białą pianą. Z Krótszej Drogi pozostały tylko trzy zabrudzone betonowe słupy, które wystawały z wody, na kruszących się wierzchołkach widać było zbrojenie.

Jechała do samej barierki, pragnąc, żeby most się pojawił. Tuż przed zderzeniem rozmyślnie się przewróciła i poszorowała po ziemi. Nie sprawdzając, czy nie zrobiła sobie krzywdy, poderwała się, złapała rower oburącz i przerzuciła go nad barierką. Uderzył w wysoką skarpę, odbił się, spadł z chrzęstem na płyciznę i tam już został. Jedno koło wystawało z wody i obracało się jak szalone.

Nietoperze pomykały w gęstniejącym zmroku.

Vic pokuśtykała na północ, wzdłuż rzeki, bez wyraźnego celu.

Wreszcie na nadrzecznym nasypie, pod trasą 495, padła na szczeciniastą trawę wśród śmieci. Chwyciła ją kolka. Samochody zawodziły i mruczały nad nią, wprawiając w harmoniczne drgania masywny most spinający brzegi Merrimacku. Czuła, jak przejeżdżają, czuła bezustanne, dziwnie kojące wibrowanie ziemi pod sobą.

Nie chciała tam spać, ale drzemała przez jakiś czas – może dwadzieścia minut, wprawiona w stan sennej półświadomości przez grzmiący ryk motorów, które przemykały dwójkami i trójkami, cały gang motocyklowy wyprawił się na przejażdżkę w ostatnią ciepłą noc jesieni i jechał tam, gdzie koła poniosą.

NOS4A2

Подняться наверх