Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 37

Nad Gunbarrel, Kolorado

Оглавление

W pewnej chwili motocykl zwolnił.

– Co robisz? – krzyknęła.

Przejechali niecały kilometr. Obejrzała się przez ramię. Wciąż widziała wylot drogi gruntowej prowadzącej do tego strasznego domu.

– Ja cię – odezwał się chłopak. – Musimy znaleźć kogoś, kto nam pomoże. Tam mają telefon.

Zbliżali się do wyboistej, spękanej szosy asfaltowej odchodzącej w prawo. Przy rozjeździe stał wiejski sklep z kilkoma dystrybutorami od frontu. Chłopak podjechał pod samą werandę.

Motor zgasł w chwili, gdy chłopak rozłożył stopkę; nie zawracał sobie głowy wrzucaniem luzu. Vic chciała mu powiedzieć, że nie, nie tutaj, to za blisko domu tego faceta, ale on już zsiadł i podał jej rękę, żeby jej pomóc.

Potknęła się na pierwszym stopniu werandy i o mało nie upadła. Chwycił ją w ramiona. Odwróciła się i spojrzała na niego ze łzami w oczach. Dlaczego płakała? Nie miała pojęcia; wiedziała tylko, że szlocha bezradnie, zasysając powietrze w krótkich, zdławionych haustach.

Co dziwne, gruby chłopak, Louis Carmody, dwudziestolatek z szeregiem głupich wykroczeń na koncie – wandalizm, kradzieże sklepowe, palenie przed osiągnięciem pełnoletności – wyglądał tak, jakby zaraz sam miał się rozpłakać. Dopiero teraz poznała jego imię i nazwisko.

– Słuchaj – powiedział – nie pozwolę, żeby spotkało cię coś złego. Wszystko będzie dobrze. Zabrałem cię stamtąd.

Chciała mu wierzyć, ale już rozumiała, na czym polega różnica między dzieckiem a dorosłym. Kiedy ktoś mówi, że powstrzyma zło, dziecko mu wierzy. Chciała uwierzyć temu chłopakowi, ale nie mogła, więc postanowiła dać mu buziaka. Nie teraz, później – później obdarzy go najwspanialszym pocałunkiem wszech czasów. Był pucołowaty, miał zaniedbane włosy i podejrzewała, że nigdy dotąd nie całowała go żadna dziewczyna. Ona sama nigdy nie zamierzała zostać modelką w katalogu bielizny, ale była niczego sobie. Poznała, że on też tak myśli, po tym, z jaką niechęcią puścił jej talię.

– Chodź, sprowadzimy całą armię glin – powiedział. – Co ty na to?

– I straż pożarną – dodała.

– To też.

Lou wprowadził ją do sklepu spożywczego z podłogą z sosnowych desek. Na ladzie stał słój z żółtym płynem, w którym unosiły się marynowane jaja. Wyglądały jak krowie oczy.

Przed jedyną kasą stał krótki ogonek klientów. Mężczyzna za ladą trzymał w kąciku ust fajkę z kaczana kukurydzy. Z fajką, przymrużonymi oczami i wydatną szczęką bardziej niż trochę przypominał marynarza Popeye z kreskówki.

Na początku kolejki stał młody mężczyzna w wojskowym mundurze polowym, trzymając w garści kilka banknotów. Obok niego czekała żona z małym jasnowłosym dzieckiem w ramionach. Była najwyżej o pięć lat starsza od Vic, jasne włosy miała związane w kucyk elastyczną frotką. Niemowlęce śpioszki z Batmanem były poplamione z przodu sosem pomidorowym, co świadczyło o pożywnym lunchu a la makaron w sosie pomidorowym z puszki Chef Boyardee.

– Przepraszam – powiedział Lou swoim cienkim, piskliwym głosem.

Nikt nawet się nie obejrzał.

– Nie miałeś kiedyś krowiego mleka, Sam? – zapytał mężczyzna w mundurze polowym.

– Prawda – odparł facet o wyglądzie Popeye, wbijając klawisze na kasie. – Ale chyba nie chcesz znów słuchać o mojej byłej żonie.

Starsi mężczyźni skupieni w kącie wybuchli śmiechem. Blondynka z dzieckiem uśmiechnęła się pobłażliwie i rozejrzała po sklepie. Zatrzymała spojrzenie na Lou i Vic. Troska zmarszczyła jej czoło.

– Słuchajcie! – wrzasnął Lou. Tym razem wszyscy się odwrócili i wlepili w nich oczy. – Musimy skorzystać z pańskiego telefonu.

– Hej, skarbie – blondynka zwróciła się do Vic. Po jej sposobie mówienia Vic poznała, że jest kelnerką i do każdego mówi „skarbie”, „kochanie” albo „laleczko”. – Nic ci nie jest? Co się stało? Mieliście wypadek?

– Ma szczęście, że żyje – odparł Lou. – Jakiś człowiek, który mieszka niedaleko stąd przy bocznej drodze, zamknął ją w swoim domu. Chciał ją spalić żywcem. Dom wciąż płonie. Ledwie się stamtąd wydostała. Skurczybyk porwał jakiegoś dzieciaka.

Vic pokręciła głową. Nie – nie do końca tak wyglądała prawda. Dzieciak nie był przetrzymywany wbrew swojej woli. Dzieciak już nawet nie był dzieciakiem. Stał się czymś innym, czymś tak zimnym, że samo jego dotknięcie sprawiało ból. Ale nie mogła wymyślić, jak poprawić słowa Lou, więc się nie odezwała.

Blondynka patrzyła na Lou Carmody’ego, gdy mówił, a kiedy przeniosła oczy z powrotem na Vic, jej spojrzenie uległo subtelnej zmianie. Było teraz skupione i chłodne, gdy dokonywała oceny – wyraz, który Vic doskonale znała z twarzy matki. W taki sposób Linda oceniała zranienie, punktowała je na skali powagi, decydowała o sposobie leczenia.

– Jak masz na imię, kochanie?

– Victoria – odparła Vic, choć nigdy tak nie mówiła, nigdy nie podawała swojego całego imienia.

– Już wszystko w porządku, Victorio – zapewniła blondynka. Jej głos był taki miły, że Vic zaczęła szlochać.

Blondynka objęła dowodzenie nad wszystkimi obecnymi w sklepie, nie podnosząc głosu ani nawet nie przekazując malca mężowi. Kiedy później Vic się zastanawiała, jakie cechy najbardziej lubi u kobiet, zawsze przychodziła jej na myśl żona żołnierza, jej pewność siebie i spokojne poczucie obowiązku. Myślała o macierzyństwie, które tak naprawdę oznacza również matkowanie, pomoc w chwili potrzeby i przejmowanie się tym, co spotyka drugą osobę. Pragnęła mieć taką pewność siebie, taką ogromną wrażliwość, jaką widziała u żony żołnierza, i pomyślała, że chciałaby stać się taką kobietą: matką o głęboko zakorzenionej kobiecej świadomości, co należy zrobić w sytuacji kryzysowej. Pod pewnymi względami w tamtej chwili został poczęty jej syn, Bruce, choć miała go nosić pod sercem dopiero za trzy lata.

Vic usiadła na jakichś skrzynkach przy ladzie. Mężczyzna, który przypominał jej Popeye, już dzwonił, prosząc centralę o połączenie z policją. Głos miał spokojny. Nikt nie reagował ze zbytnią przesadą, ponieważ blondynka zachowała spokój, a inni podporządkowali się jej wskazówkom.

– Jesteś stąd? – zapytała żona żołnierza.

– Z Haverhill.

– To w Kolorado? – zapytał żołnierz, Tom Priest. Był na dwutygodniowym urlopie i tego wieczoru miał wyruszyć do Fort Hood, żeby wrócić do Arabii Saudyjskiej.

Vic pokręciła głową.

– W Massachusetts. Muszę zadzwonić do mamy. Nie widziała mnie od paru dni.

Od tej chwili Vic nie zdołała znaleźć drogi do czegoś, co choć trochę byłoby zbliżone do prawdy. Zniknęła z Massachusetts na dwa dni. Trafiła do Kolorado i uciekła człowiekowi, który zamknął ją w swoim domu i następnie próbował spalić żywcem. Nie wspomniała słowem o uprowadzeniu, ale wszyscy doszli do wniosku, że właśnie o to chodzi.

Taka wersja wypadków stała się nową prawdą nawet dla niej samej, na podobnej zasadzie, na jakiej zdołała sobie wmówić, że znalazła bransoletkę matki w rodzinnym kombi, a nie w barze Terry’s Primo Subs w Hampton Beach. Łatwo było mówić kłamstwa, ponieważ ani trochę nie przypominały kłamstw. Kiedy policjanci ją zapytali, w jaki sposób znalazła się w Kolorado, odparła, że nie pamięta jazdy samochodem Charliego Manxa, a wtedy wymienili smutne, współczujące spojrzenia. Gdy ją naciskali, powiedziała, że było ciemno. Ciemno, jakby zamknięto jąw bagażniku? Tak, możliwe. Ktoś spisał jej zeznanie. Podpisała, nie zawracając sobie głowy czytaniem.

– Gdzie mu uciekłaś? – zapytał żołnierz.

– Tam przy drodze – odparł Louis Carmody, bo Vic nie mogła wykrztusić słowa. – Kilkaset metrów stąd. Mogę was tam zaprowadzić. To w lesie. Ja cię, jeśli nie ściągną szybko straży pożarnej, połowa wzgórza stanie w ogniu.

– To dom Świętego Mikołaja – powiedział Popeye, odsuwając słuchawkę od ust.

– Świętego Mikołaja? – powtórzył żołnierz, wstając.

– Znam to miejsce – wtrącił otyły mężczyzna w koszuli w czerwono-białą kratkę. – Znam tę okolicę. Byłem tam na polowaniu. Dziwne miejsce. Drzewa jak rok długi obwieszone są świątecznymi ozdobami. Ale nikogo tam nie widziałem.

– Ten facet sam podpalił własny dom i odjechał? – zapytał żołnierz.

– I wciąż ma ze sobą dzieciaka – powiedział Lou.

– Jaki ma samochód?

Vic otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, gdy nagle przez szybę w drzwiach dostrzegła ruch na zewnątrz. Upiór podjeżdżał do dystrybutorów, jakby wezwany tym pytaniem. Nawet z daleka i przez zamknięte drzwi słyszała świąteczną muzykę.

NOS4A2

Подняться наверх