Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 30

Po drugiej stronie mostu

Оглавление

Owady niczym piły brzęczały w wysokich krzakach. W New Hampshire wiosna była zimna i błotnista, ale tutaj – gdziekolwiek to było – powitało ją ciepłe, rześkie powietrze. Vic kątem oka dostrzegła błyski światła, migotanie jasności na drzewach, ale w tych pierwszych chwilach nie poświęciła im jednej myśli.

Zjechała z mostu na twardo ubitą drogę gruntową. Zahamowała, postawiła nogę na ziemi. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć na most.

Krótsza Droga ulokowała się wśród drzew koło domu i biegła w głąb lasu. Kiedy Vic spojrzała przez most, po drugiej stronie zobaczyła Haverhill, zielone i cieniste w resztkach popołudniowego światła.

Biały parterowy dom ze spadzistym dachem stał samotnie na końcu długiego podjazdu. Na podwórzu rosła wysoka po pas trawa. Między drzewami rozpierały się krzewy sumaka, rosnąc w kępach, które prawie sięgały jej nad głowę.

Zasłony w oknach były zaciągnięte, moskitiery zardzewiałe i wybrzuszone, na podjeździe nie stał samochód i nic nie sugerowało, że ktokolwiek jest w domu, ale Vic natychmiast przestraszyła się tego miejsca i nie wierzyła, że nikogo tam nie ma. Sprawiało okropne wrażenie i jej pierwsza myśl była taka, że jeśli policja je przeszuka, znajdzie ciała pogrzebane na podwórzu za domem.

Kiedy wjechała na most, miała wrażenie, że szybuje swobodnie jak jastrząb na wznoszących się prądach powietrza. Czuła, że szybuje i że nie może jej spotkać nic złego. Nawet teraz, choć stała w bezruchu, czuła się tak, jakby żeglowała przed siebie, ale wrażenie nie było już ani trochę przyjemne. Jakby jakaś siła ciągnęła ją ku czemuś, czego wcale nie chciała zobaczyć, o czym nie chciała wiedzieć.

Skądś płynął cichy dźwięk włączonego telewizora albo radia.

Vic jeszcze raz obejrzała się na most. Stał ledwie parę kroków dalej. Odetchnęła głęboko, powtarzając sobie, że jest bezpieczna. Jeśli ktoś ją zobaczy, wtedy szybko zawróci, wjedzie na most i zniknie, zanim ten ktoś będzie miał czas choćby krzyknąć.

Zsiadła z roweru i ruszyła w stronę domu. Z każdym cicho chrzęszczącym krokiem czuła się coraz bardziej pewna, że otoczenie jest prawdziwe, że nie jest halucynacją spowodowaną przez ecstasy. Dźwięk radia stawał się coraz głośniejszy.

Patrząc w stronę drzew, znowu dostrzegła migoczące błyski, skrawki jasności wiszące wśród gałęzi. Po chwili zrozumiała, co widzi, i kiedy zrozumiała, stanęła i wytężyła wzrok. Jodły wokół domu obwieszone były świątecznymi ozdobami, setki ozdób zwisały z dziesiątków drzew. Duże srebrne i złote bombki oprószone brokatem kołysały się na gałęziach. Cynowe aniołki przykładały do ust milczące trąbki. Grube mikołaje przyciskały pulchne palce do warg, radząc jej zachować ciszę.

Gdy tam stała i patrzyła, niewyraźne dotąd dźwięki radia przeistoczyły się w szorstki baryton Burla Ivesa, który zachęcał cały świat do radosnego świętowania Bożego Narodzenia, choć przecież zaczął się już trzeci tydzień marca. Głos płynął z garażu, obskurnej przybudówki z podnoszoną bramą i czterema kwadratowymi oknami matowymi od brudu.

Vic zrobiła jeden maleńki krok, potem drugi, zbliżając się do garażu w taki sposób, jakby pełzła po wysokim gzymsie. Przy trzecim kroku spojrzała przez ramię, żeby się upewnić, czy most wciąż czeka i czy w razie potrzeby będzie mogła uciec. Stał na swoim miejscu.

Zrobiła kolejny krok, i piąty, a potem znalazła się dość blisko, żeby zajrzeć przez jedno z brudnych okien. Oparła raleigha o ścianę przy dużych drzwiach garażowych.

Przycisnęła twarz do szyby. W garażu stał stary czarny samochód z małym tylnym oknem. Był to rols-royce, takie auto, z jakiego Winston Churchill zawsze wysiadał na fotografiach i w starych filmach. Mogła zobaczyć tablicę rejestracyjną: NOS4A2.

Jest. To wszystko, czego potrzebujesz. Policja może go tu wytropić, pomyślała. Teraz musisz wracać. Musisz uciekać.

Ale gdy już miała odejść, dostrzegła ruch za oknem starego samochodu. Ktoś siedzący na tylnej kanapie przesunął się lekko, jakby chciał się usadowić w wygodniejszej pozycji. Przez brudne szkło Vic dostrzegła niewyraźny zarys małej głowy.

Dziecko. W samochodzie jest dziecko – chłopiec, pomyślała. Dzieciak miał chłopięcą fryzurę.

Jej serce biło teraz tak mocno, że drżały jej ramiona. On przetrzymuje dziecko w samochodzie. Przyszło jej na myśl, że jeśli wróci Krótszą Drogą, może władze dopadną właściciela tego starego auta, ale nie znajdą z nim dzieciaka, ponieważ w tym czasie chłopiec już będzie spoczywał gdzieś w ziemi.

Vic nie miała pojęcia, dlaczego dzieciak nie krzyczy albo nie próbuje wydostać się z samochodu i uciec. Może był oszołomiony narkotykami albo związany. Nie mogła tego wiedzieć. Niezależnie od przyczyny, mały nie wysiądzie, jeśli ona tam nie wejdzie i go nie wydostanie.

Odsunęła się od szyby i kolejny raz spojrzała przez ramię. Most czekał wśród drzew. Nagle wydał się bardzo daleki. Jak mógł się tak odsunąć?

Vic zostawiła rower, poszła obejrzeć boczną ścianę garażu. Spodziewała się, że boczne drzwi będą zamknięte, ale kiedy nacisnęła klamkę, otworzyły się. Ze środka wylały się drżące głosy, piskliwe jak po helu: Alvin i wiewiórki śpiewający swoją piekielną piosenkę bożonarodzeniową.

Serce jej zamarło na samą myśl, że ma tam wejść. Przestąpiła próg jedną nogą, z wahaniem, jakby wchodziła na lód na sadzawce, która być może jeszcze nie do końca zamarzła. Stary samochód, czarny i lśniący jak obsydian, wypełniał prawie całe wnętrze garażu. Wokół niego znajdowało się zbiorowisko puszek z farbą, grabi, drabin, skrzynek.

Rolls miał przestronny tył z kanapą obitą koźlęcą skórą w kolorze ludzkiego ciała. Spał na niej chłopiec. Był ubrany w kurtkę z niegarbowanej skóry z kościanymi guzikami. Miał ciemne włosy i okrągłą, pulchną twarz ze zdrowym rumieńcem. Wyglądał tak, jakby śnił słodkie sny, może pełne łakoci. Nie był związany i nie wyglądał na nieszczęśliwego. Vic przyszło do głowy, że jej zabiegi nie mają sensu: nic mu nie jest. Powinnaś odejść. Pewnie był tu ze swoim tatą, a gdy zasnął, ojciec pozwolił mu spokojnie wypoczywać. Powinnaś po prostu stąd odejść.

Vic wzdrygnęła się na tę myśl, zupełnie jakby usiadła na niej końska mucha. Z tą myślą było coś nie w porządku. Nie powinna powstać w jej głowie i nie wiedziała, skąd się wzięła.

Krótsza Droga przyprowadziła ją tutaj, żeby znalazła Upiora, złego człowieka, który krzywdzi ludzi. Wyruszyła na poszukiwanie kłopotów, a przecież most nigdy nie wskazał jej złej drogi. W ciągu paru minut w potężnym potoku wspomnień wróciło do niej wszystko to, co tłumiła przez wiele lat. Maggie Leigh była osobą z krwi i kości, nie tworem wyobraźni. Vic naprawdę pojechała do niej na rowerze i naprawdę znalazła bransoletkę swojej matki w Terry’s Primo Subs; to nie iluzja, to fakt.

Postukała w szybę. Chłopiec ani drgnął. Był młodszy od niej, miał jakieś dwanaście lat. Nad jego górną wargą dostrzegła drobne ciemne włoski.

– Hej! – zawołała ściszonym głosem. – Hej, mały.

Poruszył się, ale tylko po to, żeby położyć się na boku, tyłem do niej.

Vic sięgnęła do klamki. Drzwi były zamknięte od środka.

Kierownica znajdowała się po prawej stronie, szyba była prawie zupełnie opuszczona. Vic ostrożnie przesunęła się ku niej. Było niewiele miejsca między samochodem i gratami spiętrzonymi pod ścianą.

Kluczyki tkwiły w stacyjce, akumulator się rozładowywał. Panel radia miał jaskrawy odcień zieleni. Vic nie wiedziała, kto teraz śpiewa, jakiś stary goguś z Vegas, ale też o Bożym Narodzeniu. Boże Narodzenie prawie trzy miesiące temu zniknęło w lusterku wstecznym i lato zbliżało się wielkimi krokami. O tej porze roku świąteczna muzyka miała w sobie coś niesamowitego, jak klaun ze spływającym w deszczu makijażem.

– Hej, mały – szepnęła. – Mały, obudź się.

Chłopiec lekko się poruszył, a potem usiadł i odwrócił się w jej stronę. Vic zobaczyła jego twarz i musiała zdusić krzyk.

Nie taką twarz widziała przez tylne okno. Chłopiec wyglądał na bliskiego śmierci albo tak, jakby już przekroczył granicę życia. Twarz miał księżycowo bladą z wyjątkiem cieni pod oczami w kolorze siniaków. Pod skórą pełzły czarne, zatrute żyły, jakby wypełniał je atrament, nie krew, i rozgałęziały się chorobliwie w kącikach ust, oczu i na skroniach. Jego włosy miały barwę mrozu na szybie.

Zamrugał. Oczy miał lśniące i zaciekawione i tylko one wydawały się w pełni żywe.

Wypuścił powietrze: biały dym. Jakby stał w chłodni.

– Kim jesteś? – zapytał. Każde słowo płynęło w obłoczku białej pary. – Nie powinno cię tu być.

– Dlaczego jesteś taki zimny?

– Wcale nie jestem. Powinnaś iść. Tu nie jest bezpiecznie.

Jego oddech parował.

– Boże, mały – szepnęła. – Zabierajmy się stąd. Chodź. Chodź ze mną.

– Nie mogę otworzyć drzwi.

– Więc przeleź na przedni fotel – poradziła.

– Nie mogę – odrzekł.

Mówił, jakby był pod wpływem środków uspokajających, i Vic przyszło na myśl, że został nafaszerowany jakimiś prochami. Czy prochy mogą obniżyć temperaturę ciała na tyle, że oddech zaczyna parować? Nie sądziła. Z jego nozdrzy wydobywały się smużki białego, zamarzniętego powietrza.

– Nie mogę opuścić kanapy. Naprawdę nie powinnaś tu przebywać. On niedługo wróci.

Vic słyszała go dość wyraźnie, ale niewiele rozumiała, z wyjątkiem ostatniego zdania. On niedługo wróci – to miało sens. Oczywiście, że wróci – kimkolwiek jest (Upiorem). Nie zostawiłby samochodu z rozładowującym się akumulatorem, gdyby nie zamierzał szybko wrócić, i ona musi zniknąć, zanim to nastąpi. Oboje muszą zniknąć.

Niczego bardziej nie pragnęła, jak odejść, rzucić się do drzwi, powiedzieć dzieciakowi, że wróci z policją. Ale nie mogła odejść. Jeśli ucieknie, zostawi nie tylko chore uprowadzone dziecko. Porzuci też najlepszą część samej siebie.

Sięgnęła przez okno, zwolniła blokadę i otworzyła przednie drzwi.

– Śmiało, złap mnie za rękę – poleciła.

Sięgnęła za fotel kierowcy, w głąb samochodu.

Chłopiec przez chwilę z zadumą patrzył na jej dłoń, jakby chciał odczytać z niej przyszłość albo jakby podawała mu czekoladę, a on się zastanawiał, czy na pewno ma ochotę na słodycze. Reagował niewłaściwie jak na ofiarę porwania i Vic o tym wiedziała, ale mimo to nie cofnęła ręki na czas.

Chwycił ją za nadgarstek i krzyknęła, czując dotyk jego palców. Jego ręka sparzyła jej skórę, jakby przycisnęła nadgarstek do gorącej patelni. Dopiero po chwili zrozumiała, że odczuwa nie gorąco, lecz lodowate zimno.

Ryknął klakson. W zamkniętej przestrzeni garażu hałas był prawie nie do zniesienia. Vic nie miała pojęcia, dlaczego się włączył. Przecież nie dotknęła kierownicy.

– Puść! Boli! – krzyknęła.

– Wiem.

Kiedy się uśmiechnął, zobaczyła, że jego usta są pełne małych haczyków, rzędów haczyków, cienkich i ostrych jak igły. Zdawało się, że sięgają w głąb gardła. Znowu zabrzmiał klakson.

– Panie Manx! – krzyknął chłopiec. – Panie Manx, złapałem jakąś dziewczynę! Niech pan przyjdzie zobaczyć!

Vic zaparła się nogą o fotel kierowcy i odepchnęła z całej siły. Chłopiec szarpnął w swoją stronę. Nie sądziła, że ją puści – jego ręka wydawała się przyspawana do jej nadgarstka, jego skóra przymarzła do jej skóry. Ale kiedy przeciągnęła rękę na swoją stronę oparcia fotela, dzieciak puścił ją. Upadła na kierownicę i klakson znowu ryknął. Tym razem z jej winy.

Podekscytowany chłopiec podskakiwał na kanapie.

– Panie Manx! Panie Manx, niech pan przyjdzie zobaczyć, jaka ładna dziewczyna! – nawoływał, a para buchała z jego nozdrzy i ust.

Vic wypadła przez otwarte drzwi na beton. Uderzyła ramieniem w stertę grabi i łopat do odśnieżania, które przewróciły się na nią z trzaskiem.

Klakson trąbił w seriach ogłuszających eksplozji.

Vic odepchnęła narzędzia. Kiedy podniosła się na kolana, spojrzała na rękę. Na nadgarstku widniało straszne, czarne oparzenie mniej więcej w kształcie dziecięcej dłoni.

Zatrzasnęła drzwi samochodu, ostatni raz rzuciła okiem na chłopca na tylnej kanapie. Twarz miał przejętą, lśniącą z podniecenia. Czarny język wysunął się z jego ust i oblizał wargi.

– Panie Manx, ona ucieka! – wrzasnął. Jego oddech zamarzł na szybie. – Niech pan przyjdzie!

Vic pozbierała się i zrobiła niezdarny, chwiejny krok do tyłu w kierunku bocznych drzwi na podwórko.

Ryknął silnik elektryczny i zagrzechotał biegnący pod sufitem łańcuch, podciągając drzwi garażu. Vic wzięła się w garść i starała się cofać, jak najszybciej mogła. Wielkie drzwi garażowe podnosiły się powoli, odsłaniając czarne trzewiki, srebrnoszare spodnie, i Vic pomyślała: Upiór, to Upiór!

Obiegła maskę. Dwa stopnie prowadziły do drzwi, za którymi, jak wiedziała, znajduje się właściwy dom.

Przekręciła gałkę. Drzwi otworzyły się w ciemność.

Vic weszła, zamknęła drzwi za sobą i ruszyła przez

NOS4A2

Подняться наверх