Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 33

Kuchnia

Оглавление

Było to niewielkie brudne pomieszczenie ze stołem o żółtym blacie z laminatu i z brzydkim czarnym telefonem, który wisiał na ścianie pod wyblakłymi dziecięcymi rysunkami.

Z sufitu zwisały zakurzone żółte wstęgi bibułki w czarne kropki, nieruchome w spokojnym powietrzu, jakby ktoś przed laty urządził tutaj przyjęcie urodzinowe i nigdy do końca nie posprzątał. Po prawej stronie znajdowały się otwarte metalowe drzwi, a za nimi spiżarnia z pralką i suszarką, paroma półkami, na których stały jakieś puszki i torebki, i wbudowaną w ścianę szafą z nierdzewnej stali. Przy drzwiach stała wielka lodówka o obłych kształtach.

W kuchni zalegało ciepłe, gęste i stęchłe powietrze. W piekarniku grzało się gotowe danie. Vic mogła sobie wyobrazić pojemnik z plastrami indyka w jednej przegródce, tłuczone ziemniaki w drugiej i folię aluminiową zakrywającą deser. Na ladzie stały dwie butelki gazowanego napoju pomarańczowego. Były tam drzwi na podwórko za domem. Vic doskoczyła do nich w trzech susach.

Martwy chłopiec obserwował tyły domu. Teraz wiedziała, że jest martwy, albo gorzej niż martwy. Był dzieckiem tego Charliego Manxa.

Stał zupełnie nieruchomo w swojej kurtce z surowej skóry i dżinsach, na boso. Nie naciągnął kaptura, więc widziała jego jasne włosy i czarne gałęzie żył na skroniach. W rozchylonych ustach jeżyły się rzędy ostrych jak igły zębów. Zobaczył ją i uśmiechnął się szeroko, ale nawet nie drgnął, gdy z krzykiem zasunęła rygiel. Zostawił za sobą szlak białych śladów, trawa zamarzła w kontakcie z jego stopami. Jego twarz cechowała szklista gładkość emalii. Oczy były lekko przymglone od szronu.

– Wyjdź – powiedział i z jego ust buchnęły kłęby pary. – Chodź tu i przestań się zachowywać jak głuptas. Razem pojedziemy do Gwiazdkowej Krainy.

Vic gwałtownie odsunęła się od drzwi. Uderzyła biodrem w kuchenkę. Odwróciła się i zaczęła wysuwać szuflady, szukając noża. Pierwszą szufladę zapełniały kuchenne ścierki. W drugiej były trzepaczki, łopatki i zdechłe muchy. Wróciła do tej pierwszej, chwyciła pęk papierowych ręczników, otworzyła piekarnik i rzuciła je na indyka. Zostawiła leciutko uchylone drzwiczki.

Na kuchence stała patelnia. Złapała ją za rączkę. Dobrze było mieć się czym zamachnąć.

– Panie Manx! Panie Manx, widziałem ją! Jest głupia! – zameldował chłopiec. Potem wrzasnął: – Ale zabawa!

Vic się odwróciła i przez wahadłowe drzwi wyszła do holu. Spojrzała przez okno w drzwiach frontowych.

Manx podprowadził jej rower bliżej mostu. Stał przed wlotem, patrząc w ciemność z przekrzywioną głową: może nasłuchiwał. Wreszcie powziął jakąś decyzję. Pochylił się i mocno pchnął rower na most.

Raleigh przejechał po progu i zniknął w ciemności.

Niewidzialna igła wniknęła w jej mózg przez lewe oko. Vic załkała – nie mogła się powstrzymać – i zgięła się we dwoje. Igła się wysunęła i wbiła jeszcze raz. Vic chciała, żeby głowa jej pękła, chciała umrzeć.

Usłyszała pyknięcie, jakby bębenki w uszach reagowały na zmianę ciśnienia, i dom zadygotał. Było tak, jakby odrzutowiec przeleciał nad głową, przekraczając barierę dźwięku.

W holu zaczął się snuć zapach dymu.

Vic uniosła głowę i spojrzała przez okno.

Krótsza Droga zniknęła.

Wiedziała, że tak będzie, kiedy tylko usłyszała ten przeraźliwie głośny trzask. Most zapadł się w siebie niczym umierające słońce, które przechodzi w nową.

Charlie Manx szedł w stronę domu, poły płaszcza łopotały. Nie było śladu humoru na jego ściągniętej, brzydkiej twarzy. Wyglądał jak głupek, który zamyśla zrobić coś barbarzyńskiego.

Zerknęła ku schodom, ale wiedziała, że jeśli raz wejdzie na piętro, nie będzie miała odwrotu. Została tylko kuchnia.

Kiedy tam wróciła, chłopiec już stał przy tylnych drzwiach, przyciskając twarz do umieszczonej w nich szyby. Uśmiechnął się, z rozmysłem pokazując wnętrze ust pełne drobnych haczyków, rzędów zakrzywionych kości. Jego oddech malował pióra srebrzystego mrozu na tafli szkła.

Zadzwonił telefon. Vic wrzasnęła, jakby ktoś ją znienacka chwycił, spojrzała na aparat. Jej twarz musnęła żółte kropkowane wstęgi zwisające z sufitu.

Tylko że to wcale nie były wstążki, ale lepy na muchy, upstrzone dziesiątkami wysuszonych martwych owadów. Żółć podeszła jej do gardła. Miała słodko-kwaśny smak, jak zepsuty mrożony napój u Terry’ego.

Telefon znowu zadzwonił. Złapała słuchawkę, ale zanim ją podniosła, jej spojrzenie przywarło do dziecięcego obrazka wprost nad aparatem. Papier był suchy, zbrązowiały i skruszały ze starości, taśma zżółkła. Obrazek przedstawiał las choinek i człowieka zwanego Charliem Manxem w czapce Świętego Mikołaja, pokazującego kły w szerokim uśmiechu. Towarzyszyły mu dwie dziewczynki. Dzieci na obrazku przypominały to coś, co stało tuż za drzwiami, to coś, co kiedyś było dzieckiem. Vic przyłożyła słuchawkę do ucha.

– Pomocy! – krzyknęła. – Pomocy, proszę!

– Gdzie jesteś? – zapytał ktoś o dziecięcym głosie.


– Nie wiem! Nie wiem! Zgubiłam się!

– Już mamy tam samochód. Stoi w garażu. Wsiądź na tylne siedzenie, a nasz kierowca zawiezie cię do Gwiazdkowej Krainy. – Ktokolwiek z nią rozmawiał, zachichotał. – Zajmiemy się tobą, gdy już tam będziesz. Powiesimy twoje gałki oczne na naszej wielkiej choince.

Vic odwiesiła słuchawkę.

Usłyszała chrzęst za plecami, odwróciła się i zobaczyła, że chłopiec uderzył czołem w szybę w drzwiach. Pajęcza sieć spękań pokryła taflę. Wyglądało na to, że dzieciakowi nic się nie stało.

Usłyszała, że Manx siłą otwiera drugie drzwi, usłyszała grzechot łańcucha.

Chłopiec zadarł głowę i gwałtownie się pochylił, czołem uderzając w szybę. Posypały się odłamki szkła. Chłopiec parsknął śmiechem.

Z uchylonego piekarnika wysunęły się pierwsze żółte jęzory ognia, z dźwiękiem przypominającym łopot gołębich skrzydeł. Tapeta na prawo od kuchenki już się zwijała i czerniała. Vic nie pamiętała, z jakiego powodu postanowiła wzniecić pożar. Miało to jakiś związek z ucieczką w kłębach dymu.

Chłopiec wsunął rękę przez wybitą szybę i znalazł rygiel. Sterczące kawałki szkła zadrasnęły mu nadgarstek, zdarły skórę, popłynęła czarna krew. Wcale się tym nie przejmował.

Vic zamachnęła się patelnią. Włożyła w cios całą swoją siłę i aż się zatoczyła prosto na drzwi. Cofnęła się, potknęła i klapnęła na podłodze. Chłopiec wyszarpnął rękę. Zobaczyła, że trzy palce zostały zmiażdżone i groteskowo się wykrzywiły.

– Jesteś zabawna! – krzyknął i wybuchnął śmiechem.

Vic odpychała się piętami, sunąc na pupie po kremowych płytkach. Chłopiec wetknął głowę przez wybitą szybę i pokazał szary język.

Z piekarnika rzygnął w jej stronę czerwony płomień. Włosy się zapaliły i skręciły. Gwałtownie poklepała się po głowie. Strzeliły iskry.

Manx naparł na drzwi. Łańcuch pękł z brzękiem, rygiel odpadł z głośnym trzaskiem. Usłyszała, jak drzwi uderzają w ścianę z hukiem, który wstrząsnął całym domem.

Chłopiec wsunął rękę przez okienko i otworzył tylne drzwi.

Wokół niej spadały płonące paski lepu na muchy.

Vic podniosła się z podłogi i odwróciła. Manx już był przy wahadłowych drzwiach, gotów wejść do kuchni. Wybałuszone oczy spojrzały na nią z pełną entuzjazmu fascynacją.

– Kiedy zobaczyłem twój rower, pomyślałem, że będziesz młodsza – powiedział. – Ale jesteś prawie dorosła. Twoja strata. Gwiazdkowa Kraina nie jest zbyt dobrym miejscem dla wyrośniętych dziewczyn.

Drzwi za jej plecami się otworzyły… i wtedy całe gorące powietrze zostało wyssane z kuchni, jakby świat na zewnątrz zrobił wdech. Z otwartego piekarnika wystrzeliły czerwone płomienie, a wraz z nimi wirowały tysiące gorących iskier. Buchnął czarny dym.

Kiedy Manx pchnął wahadłowe drzwi, idąc po nią, Vic się cofnęła, wymknęła spoza jego zasięgu i skoczyła obok masywnej lodówki do jedynego miejsca, które jej pozostało, a była nim

NOS4A2

Подняться наверх