Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 35

W zsypie na pranie

Оглавление

Siedemnastoletnia Vic ważyła tylko dwadzieścia kilogramów więcej i była o niecałe osiem centymetrów wyższa niż wtedy, gdy miała lat dwanaście – była chuda jak patyk i sprawiała takie wrażenie, jakby składała się wyłącznie z nóg. Ale mimo to szyb okazał się bardzo ciasny. Zaparła się plecami o ścianę, z kolanami podciągniętymi do twarzy, przyciskając stopy do przeciwległej strony szybu.

Posuwała się do góry, odpychając się piętami, po piętnaście centymetrów naraz. Brązowy dym unosił się wokół niej i szczypał w oczy.

Ścięgna podkolanowe piekły ją z bólu. Przesunęła plecy o kolejne piętnaście centymetrów, zgarbiona i skurczona w groteskowy sposób. Mięśnie pleców pulsowały z wysiłku.

Była w połowie drogi na piętro, gdy poczuła, że stopa się ześlizguje, wysuwa się spod niej. Pupa jej opadła, Vic poczuła rozdzierający ból w prawym udzie i wrzasnęła. Przez chwilę zdołała utrzymać się w miejscu, skulona, z uniesionym prawym kolanem i zwisającą lewą nogą. Ciężar wsparty na prawej nodze okazał się zbyt wielki, a ból zbyt silny. Oderwała prawą stopę od ściany i poleciała na dół.

Wylądowała twardo, boleśnie. Walnęła w aluminiową podłogę szybu, prawe kolano uderzyło ją w twarz. Lewa noga pchnęła stalową klapę i wysunęła się do spiżarni.

Przez chwilę Vic była niebezpiecznie bliska paniki. Rozpłakała się i nawet nie próbowała się wspinać, tylko zaczęła skakać, chociaż klapa znajdowała się daleko poza zasięgiem jej rąk, a w gładkim aluminiowym szybie nie było się czego złapać. Wrzasnęła. Krzyczała o pomoc. Dym kłębił się i zasnuwał jej oczy, i w połowie krzyku dostała ataku kaszlu – był to chrapliwy, suchy, bolesny kaszel. Kaszlała i kaszlała, aż uznała, że już nigdy nie przestanie. Kaszlała tak mocno, że zebrało się jej na wymioty i w końcu wypluła lepką ślinę o smaku żółci.

Nie przerażał jej dym ani ból z tyłu prawego uda, chociaż na pewno naderwała mięsień. Bała się nieuniknionej, rozpaczliwej samotności. Co matka wykrzyczała ojcu w twarz? „Nie ty ją wychowujesz, Chris! Ja to robię! Robię wszystko zupełnie sama!”. To było straszne, nagle znalazła się zupełnie sama w jakiejś blaszanej norze. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz obejmowała mamę, swoją wystraszoną, porywczą, nieszczęśliwą mamę, która stała przy niej i kładła chłodną rękę na jej czole za każdym razem, gdy Vic miała gorączkę. Przerażała ją myśl o tym, że tu umrze, nie mając szans niczego naprawić.

W końcu znowu ruszyła w górę szybu, oparta plecami o jedną ścianę, a stopami o drugą. Oczy wychodziły jej z orbit. Powietrze w zsypie zgęstniało, wokół niej płynął brązowawy, wzburzony potok dymu. Z prawą nogą było coś bardzo nie w porządku. Za każdym razem, gdy zapierała się stopami, żeby pchnąć się w górę, miała wrażenie, że mięsień się rozdziera.

Mrugała, kasłała, odpychała się i miarowo przesuwała do góry. Metal za jej plecami zrobił się nieprzyjemnie ciepły. Pomyślała, że niedługo zacznie zostawiać skórę na ścianach, że zsyp zacznie parzyć. Tyle że to już nie był zsyp. Przemienił się w komin, z przydymionym żarem na dole, a ona była jak Święty Mikołaj, który gramoli się do góry. W jej głowie tłukła się ta kretyńska bożonarodzeniowa piosenka, wesołych, kurwa, świąt Bożego Narodzenia, powtarzająca się w nieskończoność. Nie chciała zostać upieczona żywcem ze świąteczną muzyką w głowie.

Gdy się zbliżyła do górnej klapy zsypu, prawie nic nie widziała przez cały ten gęsty dym. Łzy ciekły jej z oczu i musiała wstrzymać oddech. Mięsień w prawym udzie dygotał bezsilnie.

Tuż nad stopami zobaczyła odwróconą literę U nikłego światła: wyjście na piętro. Paliło ją w płucach. Sapnęła, nie mogąc się powstrzymać, wciągnęła dym i zaczęła kaszleć. Kasłanie sprawiało ból. Czuła, jak pęka i drze się miękka tkanka w klatce piersiowej. Prawa noga poddała się bez żadnego ostrzeżenia. Vic wyrzuciła ręce, gdy spadała, sięgnęła do zamkniętej klapy. Zdążyła pomyśleć: Nie otworzy się. Czymś ją zastawił, na pewno się nie otworzy.

Ręce uderzyły w klapę, wysunęły się w cudownie chłodne powietrze. Krawędź otworu znalazła się pod jej pachami. Nogi zwisały w szybie, kolana uderzyły w metalową ścianę.

Otworzenie klapy sprawiło, że zsyp zassał powietrze i wokół niej wzniósł się śmierdzący podmuch. Kłęby dymu buchnęły nad jej głową. Nie mogła pohamować kaszlu i mrugania, kasłała tak mocno, że całe ciało się trzęsło. Czuła w ustach smak krwi, czuła krew na wargach. Zastanawiała się, czy nie wykasłała czegoś ważnego.

Przez długą chwilę wisiała, zbyt słaba, żeby się wciągnąć. Potem zaczęła wierzgać nogami, zapierać się palcami stóp o ścianę. Stopy łomotały w szybie. Nie mogła znaleźć dobrego punktu oparcia, ale też zbytnio go nie potrzebowała. Głowa i ramiona już wysunęły się ze zsypu i żeby z niego wyleźć, wystarczyło się podciągnąć.

Spadła na kosmaty dywan w korytarzu na piętrze. Powietrze smakowało rozkosznie. Leżała i chwytała je jak ryba. Życie jest cudowne, jakkolwiek bolesne.

Musiała oprzeć się o ścianę, żeby wstać. Spodziewała się, że cały dom będzie pełen dymu i buzującego ognia, ale wcale tak nie było. Powietrze w korytarzu na górze było przymglone, lecz ani trochę tak paskudnie jak w zadymionym zsypie. Vic zobaczyła światło dnia po prawej stronie i pokuśtykała po grubym dywanie z lat siedemdziesiątych na podest u szczytu schodów. Zeszła po nich w smugach dymu w sposób, który przypominał kontrolowany upadek.

Drzwi frontowe były na wpół otwarte. Z futryny zwisał łańcuch, a na nim metalowa płytka z otworkiem, o którą był zahaczony, wraz z długą drzazgą. Wpadające z zewnątrz powietrze było chłodne jak woda i Vic chciała się w nim zanurzyć, lecz tego nie zrobiła.

Nie mogła zajrzeć do kuchni, pełnej dymu i migoczącego ognia. Za otwartymi drzwiami znajdował się pokój. Tapeta w głębi już płonęła, odsłaniając tynk. Dywan się tlił. Wazon zawierał bukiet płomieni. Pomarańczowe wstęgi ognia pełzły po tandetnych białych nylonowych zasłonkach. Przypuszczała, że płonie cały tył domu, ale tutaj, od frontu, w holu, był tylko dym.

Vic wyjrzała przez okno przy drzwiach. Długi, wąski, ziemny podjazd odchodzący od domu niknął w lesie. Nie widziała samochodu, ale przecież z tego miejsca nie mogła dostrzec garażu. Być może Upiór siedzi tam i czeka, żeby zobaczyć, czy zdołała się wydostać. A może przyczaił się na końcu podjazdu, żeby obserwować, czy tamtędy pobiegnie.

Za jej plecami coś pękło z żałosnym jękiem i spadło z wielkim hukiem. Wokół niej nagle pojawił się dym. Gorąca iskra sparzyła ją w ramię. Przyszło jej na myśl, że nie ma się nad czym zastanawiać. Czy Upiór na nią czeka, czy nie, ona może pójść tylko

NOS4A2

Подняться наверх