Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 42

Gunbarrel, Kolorado

Оглавление

Dzieci nigdy nie dzwoniły, kiedy malowała.

Minęły miesiące, zanim Vic to zrozumiała, choć podświadomie zorientowała się prawie od razu. Kiedy nie malowała, kiedy nie zaprzątała jej praca twórcza, doskwierał jej narastający lęk, jakby stała pod wiszącym na dźwigu fortepianem; czuła, że sznury w każdej chwili mogą pęknąć i cały ten ciężar runie na nią ze zgubnym w skutkach łoskotem.

Dlatego przyjmowała każde zlecenie i spędzała siedemdziesiąt godzin tygodniowo w garażu, słuchając grupy Foreigner i malując pistoletem natryskowym motocykle dla mężczyzn o kryminalnej przeszłości i rasistowskich poglądach.

Vic malowała płomienie, pistolety, nagie laski, granaty, flagi Południa, flagi nazistowskie, Jezusa Chrystusa, białe tygrysy, gnijące upiory i jeszcze więcej nagich ciź. Nie uważała się za artystkę. Malowanie uciszało zew Gwiazdkowej Krainy i pozwalało płacić za pampersy. Wszystkie inne względy nie miały większego znaczenia.

Czasami jednak pracy brakowało. Czasami miała wrażenie, że pomalowała już wszystkie motocykle w Górach Skalistych i że możliwości zarobku się wyczerpały. W takich sytuacjach – kiedy tydzień, dwa tygodnie upływały bez malowania – przyłapywała się na tym, że czeka w ponurym nastroju. Że się przygotowuje.

I pewnego dnia telefon zadzwonił.

Zdarzyło się to we wrześniu, we wtorkowy poranek, pięć lat po tym, jak Manx trafił do więzienia. Lou wyszedł przed wschodem słońca, żeby wyciągnąć kogoś z rowu. Zostawił ją z Wayne’em, który chciał zjeść hot doga na śniadanie. Wszystkie te lata pachniały parującymi hot dogami i parującą dziecięcą kupką.

Wayne zaparkował przed telewizorem, a Vic wyciskała keczup do tanich bułek, kiedy zadzwonił telefon.

Spojrzała na słuchawkę. Było zbyt wcześnie, żeby dzwonił jakiś klient, a poza tym już wiedziała, kto to, ponieważ nie malowała niczego prawie od miesiąca.

Dotknęła słuchawki. Była zimna.

– Wayne – powiedziała.

Chłopiec uniósł głowę, z palcem w buzi, śliniąc przód koszulki z postaciami z X-Men.

– Słyszysz, że dzwoni telefon, Wayne? – zapytała.

Przez chwilę patrzył na nią bez wyrazu, bez śladu zrozumienia, potem pokręcił głową.

Kolejny dzwonek.

– Teraz – powiedziała. – Słyszałeś? Czy słyszałeś, jak dzwoni?

– Nie, Em – odparł i zakołysał głową z boku na bok.

Skierował uwagę z powrotem na telewizor.

Vic podniosła słuchawkę.

Dziecko – nie Brad McCauley, inne dziecko, tym razem dziewczynka – zapytało:

– Kiedy tatuś wróci do Gwiazdkowej Krainy? Co zrobiłaś z tatusiem?

– Nie jesteś prawdziwa – powiedziała Vic.

W tle słyszała, jak dzieci śpiewają kolędę.

– Ależ jestem – zapewniła dziewczynka. Biały obłoczek zamarzniętego powietrza sączył się z dziurek w słuchawce. – Jesteśmy równie prawdziwi jak to, co dziś rano stało się w Nowym Jorku. Powinnaś to widzieć. To było ekscytujące! Ludzie skaczący w niebo! Ekscytujące i zabawne. Niemal tak zabawne, jak Gwiazdkowa Kraina.

– Nie jesteś prawdziwa – szepnęła Vic.

– Opowiadałaś kłamstwa o tatusiu. To było złe. Jesteś złą matką. Wayne powinien być z nami. Mógłby bawić się z nami przez cały dzień. Moglibyśmy go nauczyć zabawy w nożyczki dla włóczęgi.

Vic z trzaskiem odłożyła słuchawkę na widełki. Podniosła ją i trzasnęła jeszcze raz. Wayne spojrzał na nią z trwogą w szeroko otwartych oczach.

Pomachała do niego ręką – nie przejmuj się – i odwróciła, walcząc z płaczem i urywanym oddechem.

Parówki do hot dogów się gotowały, woda kipiała z rondla, z sykiem ściekając na płomień palnika kuchenki. Nie zwracając na to uwagi, Vic usiadła na podłodze i zakryła oczy. Powstrzymanie szlochu wymagało całej siły woli, ale musiała się pohamować, bo nie chciała przestraszyć Wayne’a.

– Em! – krzyknął chłopiec, a ona uniosła głowę, mrugając. – Coś się stało Oscarowi!

Oscarem nazywał Ulicę Sezamkową.

– Coś się stało i Oscar sobie poszedł.

Vic otarła załzawione oczy, odetchnęła z drżeniem i wyłączyła gaz. Niepewnym krokiem podeszła do telewizora. Emisja Ulicy Sezamkowej została przerwana, podawano wiadomości. W wieże World Trade Center w Nowym Jorku uderzyły wielkie samoloty. Kłęby czarnego dymu buchały w błękitne niebo.

Kilka tygodni później Vic wysprzątała i zamiotła maleńką drugą sypialnię, robiąc sobie miejsce do pracy. Przeniosła tam sztalugę i przypięła do niej arkusz brystolu.

– Co robisz? – zapytał Lou, wsuwając głowę przez drzwi na drugi dzień po tym, jak się zainstalowała.

– Przyszło mi na myśl, że narysuję książeczkę z obrazkami – odparła. Miała już pierwszą stronę naszkicowaną niebieskim ołówkiem, niemal gotową do kolorowania.

Lou spojrzał nad jej ramieniem.

– Rysujesz fabrykę motocykli?

– Blisko. Fabrykę robotów. Bohaterem jest robot zwany Wyszukiwarką. Na każdej stronie musi przejść przez labirynt i znajdować różne ważne przedmioty. Baterie, tajne plany i tak dalej.

– Trzymam kciuki za twoją książkę z obrazkami. Niesamowita rzecz dla Wayne’a. Posika się z radości.

Vic pokiwała głową. Była zadowolona, że Lou myśli, że robi to dla małego. Ale nie miała złudzeń. Robiła to dla siebie.

Książeczka z obrazkami okazała się lepsza niż malowanie harleyów. Praca była stała, Vic nie musiała czekać na zlecenia.

Kiedy zaczęła rysować Wyszukiwarkę, dzwoniły tylko agencje kredytowe.

I gdy sprzedała książkę, agencje kredytowe przestały wydzwaniać.

NOS4A2

Подняться наверх