Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 4

Havervill, Massachusetts

Оглавление

Huk ucichł z miękkim elektrycznym pyknięciem. Poczuła to pyknięcie w głowie, w lewej skroni, niewielką, ale wyraźną eksplozję.

Jeszcze zanim otworzyła oczy, wiedziała, że jest w domu – no, może nie w domu, ale przynajmniej w swoim lesie. Poznała, że to jej las, po zapachu sosen i chłodnym, jakby wyszorowanym do czysta powietrzu, które kojarzyła z Merrimackiem. Słyszała rzekę, daleki, łagodny, kojący szmer, który w niczym nie przypominał białego szumu.

Otworzyła oczy, uniosła głowę, odgarnęła włosy z twarzy. Przedwieczorne słońce mrugało w nieregularnych błyskach, przesiane przez liście nad jej głową. Zwolniła, nacisnęła hamulce i postawiła jedną nogę na ziemi.

Obejrzała się, żeby ostatni raz spojrzeć przez most na Hampton Beach. Zastanawiała się, czy zobaczy jeszcze kucharza w brudnym fartuchu.

Nie mogła go zobaczyć, ponieważ Most Krótsza Droga zniknął bez śladu. W miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się wejście na most, stała barierka. Tuż za nią zaczynała się porośnięta zielskiem stroma skarpa, która kończyła się przy głębokim, błękitnym korycie rzeki.

Ze wzburzonej, spienionej wody sterczały trzy poszczerbione betonowe podpory z wierzchołkami w kształcie nawiasów. To było wszystko, co pozostało z Krótszej Drogi.

Vic nie mogła tego pojąć. Przecież właśnie przejechała przez most, czuła zapach starego, próchniejącego, spieczonego przez słońce drewna zmieszanego z cuchnącą wonią moczu nietoperzy; przecież słyszała deski skrzypiące pod kołami.

Lewe oko pulsowało. Zamknęła je, mocno potarła dłonią, otworzyła i przez chwilę myślała, że most nadal tam jest. Zobaczyła, a przynajmniej tak się jej zdawało, coś w rodzaju powidoku, biały blask w kształcie mostu, sięgający do przeciwległego brzegu.

Ale powidok nie trwał długo, łzy zalały lewe oko i była za bardzo zmęczona, żeby roztrząsać, co się stało z mostem. Nigdy, ani razu w swoim życiu tak bardzo nie pragnęła znaleźć się w domu, w swoim pokoju, w swoim łóżku, w szeleszczących fałdach pościeli.

Wsiadła na rower, lecz poddała się po przejechaniu ledwie kilku metrów. Zsiadła i szła ze spuszczoną głową, z włosami zwisającymi po obu stronach twarzy. Zgubiona przez mamę bransoletka kołysała się na jej spoconym nadgarstku. Prawie nie zwracała na nią uwagi.

Vic poprowadziła rower po żółknącej trawie na podwórku za domem, obok placyku zabaw, na którym już się nie bawiła; łańcuchy huśtawek pokrywała warstwa rdzy. Rzuciła rower na podjazd i weszła do domu. Chciała pójść do swojego pokoju, chciała położyć się i odpocząć. Ale kiedy usłyszała cichy brzęk w kuchni, zmieniła kurs, żeby zobaczyć, kto tam jest.

Tata stał tyłem do niej, z puszką piwa Stroh’s w ręce. Drugą rękę trzymał pod lejącą się z kranu zimną wodą, mocząc kostki palców.

Vic nie miała pewności, jak długo nie było jej w domu. Zegar na tosterze niewiele jej pomógł. Mrugał, pokazując dwunastą, jakby właśnie został zresetowany. Światła były zgaszone, w kuchni zalegały chłodne popołudniowe cienie.

– Tato – powiedziała głosem, którego prawie nie rozpoznała – która godzina?

Spojrzał na kuchenkę, potem lekko pokręcił głową.

– Niech mnie licho, jeśli wiem. Światło zgasło jakieś pięć minut temu. Chyba cała ulica jest bez… – Popatrzył na nią, pytająco unosząc brwi. – Co się stało? Nic ci nie jest? – Zakręcił wodę i złapał ścierkę, żeby wytrzeć mokrą dłoń. – Nie wyglądasz zbyt zdrowo.

Roześmiał się, był to wymuszony dźwięk bez odrobiny wesołości.

– Tak właśnie powiedział Pete. – Vic miała wrażenie, że jej głos płynie z daleka, z drugiego końca długiego tunelu.

– Jaki Pete?

– Z Hampton Beach.

– Vic…

– Nic mi nie jest. – Spróbowała przełknąć ślinę i nie dała rady. Dokuczało jej nieznośne pragnienie, choć nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie zobaczyła ojca z chłodnym napojem w ręce. Na chwilę zamknęła oczy i zobaczyła zroszoną szklankę soku z różowych grejpfrutów, a wyobrażenie sprawiło, że każda komórka jej ciała boleśnie skręciła się z pragnienia. – Tylko chce mi się pić. Mamy jakiś sok?

– Przykro mi, mała. Lodówka jest zupełnie pusta. Mama jeszcze nie była w sklepie.

– Leży?

– Nie wiem – odparł. Nie dodał: „Nie obchodzi mnie”, ale właśnie takie słowa brzmiały w jego tonie.

– Aha – mruknęła Vic. Zsunęła bransoletkę z ręki i położyła ją na kuchennym stole. – Kiedy wyjdzie, powiedz, że znalazłam jej bransoletkę.

Zatrzasnął drzwi lodówki i odwrócił się. Przeniósł spojrzenie na bransoletkę, potem znowu na nią.

– Gdzie…

– W samochodzie. Między siedzeniami.

Pokój pociemniał, jakby słońce zniknęło za wielkim masywem chmur. Vic się zachwiała.

Ojciec przyłożył do jej twarzy grzbiet ręki, tej, w której trzymał piwo. Zauważyła, że o coś otarł kostki.

– Chryste, Szkrabie, jesteś rozpalona. Hej, Lin?

– Nic mi nie jest – powtórzyła Vic. – Tylko muszę na chwilę się położyć.

Nie zamierzała kłaść się tu i teraz. Miała zamiar pójść do swojego pokoju i wyciągnąć się pod swoim fantastycznym plakatem z Davidem Hasselhoffem – ale nogi się pod nią ugięły. Ojciec złapał ją, zanim upadła na podłogę. Wziął ją na ręce, jedną rękę trzymając pod kolanami, drugą pod plecami, i wyniósł na korytarz.

– Lin? – zawołał.

Linda wyszła z sypialni, z wilgotną myjką przyłożoną do kącika ust. Puszyste kasztanowe włosy miała rozczochrane, a oczy nieprzytomne, jakby rzeczywiście spała. Jej spojrzenie się wyostrzyło, gdy zobaczyła Vic w ramionach męża.

Spotkała się z nimi przy drzwiach pokoju córki. Smukłymi palcami odgarnęła jej włosy z czoła, przycisnęła do niego dłoń. Dotyk gładkiej, chłodnej dłoni spowodował drżenie, które było skutkiem choroby i przyjemności. Rodzice już się na siebie nie wściekali i gdyby Szkrab wiedziała, że wystarczy zachorować, żeby ich pogodzić, mogłaby sobie darować jazdę przez most po bransoletkę i zamiast tego po prostu wetknąć palce do gardła.

– Co jej się stało?

– Zemdlała – odparł Chris.

– Wcale nie – zaprzeczyła Vic.

– Ma trzydzieści osiem stopni gorączki i pada z nóg, a chce się ze mną wykłócać – skomentował ojciec z niewątpliwym podziwem.

Matka opuściła szmatkę, którą przykładała do kącika ust.

– Udar słoneczny. Najpierw trzy godziny w samochodzie, później jazda na rowerze bez czapki i nic do picia przez cały dzień z wyjątkiem tego dziadowskiego koktajlu u Terry’ego.

– Frappe. U Terry’ego mówią frappe – powiedziała Vic. – Zraniłaś się w usta, mamo.

Linda oblizała kącik opuchniętych ust.

– Przyniosę szklankę wody i ibuprom. Obie zażyjemy.

– Gdy będziesz w kuchni, może weźmiesz swoją bransoletkę? – powiedział Chris. – Leży na stole.

Linda zrobiła dwa kroki, zanim dotarło do niej znaczenie słów męża. Chris McQueen stanął w drzwiach pokoju, trzymając córkę w ramionach. Vic widziała nad łóżkiem Davida Hasselhoffa – uśmiechał się do niej i wyglądał tak, jakby z trudem się powstrzymywał od puszczenia oka: Sprawiłaś się, mała.

– Była w samochodzie – dodał Chris. – Nasz Szkrab ją znalazł.

NOS4A2

Подняться наверх