Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 16
Here, Iowa
ОглавлениеI przewróciła się na chodnik, ścierając prawe kolano.
Przetoczyła się na plecy, złapała za nogę.
– Au! – jęknęła. – Au au AU au.
Jej głos wznosił się i opadał, przez kilka oktaw, jak brzmienie instrumentu, na którym ktoś ćwiczy gamy.
– O kurde… Nic ci nie jest? – Głos dobiegał z blasku południowego słońca. – Powinnaś bardziej uważać, gdy tak wyskakujesz nie wiadomo s-skąd.
Vic przymrużyła oczy i dostrzegła w świetle chudą dziewczynę niewiele starszą od siebie – miała może dwadzieścia lat – w miękkim filcowym kapeluszu na fluorescencyjnych fioletowych włosach. Nosiła naszyjnik zrobiony z zawleczek puszek po piwie i kolczyki z płytek scrabble; jej stopy tkwiły w trampkach Chuck Taylor Converse bez sznurowadeł. Wyglądała jak Sam Spade, gdyby Sam Spade był dziewczyną i miał weekendowy występ poprzedzający kapelę grającą w stylu ska.
– Nic mi nie jest. Tylko się podrapałam – odparła Vic, ale dziewczyna jej nie słuchała.
Patrzyła na Krótszą Drogę.
– Wiesz, zawsze chciałam, żeby tu był most – powiedziała. – Nie mógłby s-spaść w lepsze miejsce.
Vic podniosła się na łokciach i spojrzała na most, który teraz spinał brzegi szerokiej, hałaśliwej brązowej rzeki. Jej szerokość prawie dorównywała Merrimackowi, choć brzegi były znacznie niższe. Tłoczyły się na nich kępy brzóz i stuletnich dębów, a woda płynęła może ze dwa metry poniżej piaszczystej, kruszącej się skarpy.
– Czy tak właśnie zrobił? Czy mój most opadł? Jakby z nieba?
Dziewczyna wciąż na niego patrzyła. Miała nieruchome, otępiałe spojrzenie, które Vic kojarzyła z paleniem trawki i fanami grupy Phish.
– Mmm… nie. Bardziej przypominało to ukazywanie się zdjęcia zrobionego polaroidem. Widziałaś, jak to s-s-się dzieje?
Vic skinęła głową, wyobrażając sobie, jak brązowy prostokąt wysunięty z aparatu powoli jaśnieje, jak wyłaniają się szczegóły, nasycają się kolory, a przedmioty nabierają kształtu.
– Twój most pojawił się tam, gdzie rosło kilka starych dębów. Żegnajcie, dęby.
– Sądzę, że twoje drzewa powrócą, kiedy stąd odejdę – powiedziała Vic, choć gdy się nad tym zastanowiła, musiała w duchu przyznać, że nie ma pojęcia, czy tak istotnie będzie. Czuła, że tak, ale nie mogła przyjąć tego za pewnik. – Nie wydajesz się zbytnio zaskoczona widokiem mojego mostu. – Dobrze pamiętała pana Eugleya, jak się trząsł, zasłaniał oczy i krzyczał, żeby odeszła.
– Wypatrywałam cię. Nie miałam pojęcia, że zrobisz takie zajebiste wejście, ale wiedziałam, że nie dostaniesz ssss… – Niespodziewanie dziewczyna w kapeluszu przestała mówić, urwała w połowie zdania. Usta miała rozchylone, ale nie padło z nich żadne słowo. Krzywiła się z wysiłku, jakby próbowała podnieść coś ciężkiego: fortepian albo samochód. Oczy miała wytrzeszczone, policzki jej poczerwieniały. Zmusiła się do wydechu i potem równie nagle podjęła: – Nie dostaniesz s-się tu jak normalna osoba. Przepraszam, ale ss-ss-się jąkam.
– Wypatrywałaś mnie?
Dziewczyna pokiwała głową, znowu patrząc na most. Powolnym, rozmarzonym głosem spytała:
– Twój most… nie prowadzi na drugą stronę rzeki Cedar, prawda?
– Nie.
– Więc dokąd prowadzi?
– Do Haverhill.
– To tu, w Iowa?
– Nie. W Massachusetts.
– O rany, przebyłaś daleką drogę. Jesteś teraz w Pasie Kukurydzianym. Jesteś w regionie, gdzie wszystko jest płaskie z wyjątkiem kobiet.
Przez chwilę Vic była całkiem pewna, że widzi pożądliwy błysk w jej oczach.
– Wybacz, ale… czy możemy wrócić do tego, że mnie wypatrywałaś?
– Ha! Czekałam na ciebie od wielu miesięcy. Nie s-sądziłam, że kiedykolwiek się pokażesz. Jesteś Szkrab, prawda?
Vic otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Jej milczenie było wystarczającą odpowiedzią, a zaskoczenie sprawiło wyraźną przyjemność dziewczynie, która się uśmiechnęła i założyła za ucho kosmyk fluorescencyjnych włosów. Z zadartym nosem i lekko szpiczastymi uszami przypominała elfa, choć prawdopodobnie skojarzenie było skutkiem ubocznym scenerii. Stały na trawiastym wzgórzu w cieniu zielonych dębów, między rzeką i wielkim budynkiem, który od tyłu wyglądał na katedrę albo gmach uniwersytetu: forteca z betonu i granitu z białymi wieżyczkami i wąskimi szczelinami okien, idealnymi do wypuszczania strzał.
– Myślałam, że będziesz chłopcem. Spodziewałam się jakiegoś szczeniaka, który nie cierpi sałaty i dłubie w nosie. Co sądzisz o sałacie?
– Nie przepadam.
Dziewczyna zacisnęła drobne ręce i potrząsnęła pięściami nad głową.
– Wiedziałam! – Rozluźniła dłonie i ściągnęła brwi. – Dłubiesz w nosie?
– Wydmuchuj, nie pokazuj – odparła Vic. – Mówicie tak w Iowa?
– Jasne!
– Gdzie w Iowa?
– Here – odparła dziewczyna w kapeluszu. Tutaj.
– No tak – zaczęła Vic, czując rodzącą się irytację – tak, wiem, ale chodzi mi o to, gdzie tutaj?
– Tutaj, w Iowa. Tak się nazywa miasto. Tutaj. Stoisz na drodze do pięknych Bystrzy Cedrowych przy Bibliotece Publicznej w Here. I dobrze wiem, dlaczego przybyłaś. Masz mętlik w głowie z powodu swojego mostu i próbujesz co nieco zrozumieć. Rany, to twój szczęśliwy dzień! – Klasnęła w ręce. – Znalazłaś bibliotekarkę! Mogę ci pomóc w rozgryzieniu problemu i przy okazji podsunę trochę dobrej poezji, skoro o tym mowa. Właśnie tym się zajmuję.