Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 14

Haverhill, Massachusetts

Оглавление

„Nie wychodź z domu”, przykazała jej matka, i Vic nie wyszła – wybiegła, walcząc ze łzami. Zanim znalazła się na dworze, usłyszała, jak tata mówi: „Och, przestań, ona już czuje się dość paskudnie”, co tylko pogorszyło sprawę. Vic złapała kierownicę roweru, przebiegła kilka kroków, na skraju podwórka przerzuciła nogę przez siodełko i runęła w chłodny, słodko pachnący cień Lasu Pittman Street.

Vic nie myślała o tym, dokąd jedzie. Jej ciało wiedziało, kierując raleigha w dół po stromym zboczu na drogę gruntową u podnóża, z prędkością prawie pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Dotarła do rzeki. Rzeka była na swoim miejscu. Most również.

Tym razem zginęła fotografia, pomięte czarno-białe zdjęcie pucołowatego chłopca w dużym kapeluszu kowbojskim, trzymającego za rękę młodą kobietę w sukience w groszki. Kobieta wolną ręką przytrzymywała dół sukienki, bo silny wiatr próbował podnieść rąbek. Ten sam wiatr rzucił kosmyki jasnych włosów na jej zarozumiałą, skrzywioną, lecz niemal ładną twarz. Chłopiec celował z pistoletu zabawki w aparat fotograficzny. Tym pulchnym małym rewolwerowcem z pustką w oczach był Christopher McQueen, wiek siedem lat. Kobieta była jego matką i w czasie robienia tego zdjęcia już umierała na raka jajników, który miał zakończyć jej życie w jakże podeszłym wieku trzydziestu trzech lat. Zdjęcie było jedyną pamiątką, która mu po niej została, i gdy Vic zapytała, czy może zabrać je do szkoły na plastykę, Linda się sprzeciwiła. Chris McQueen uchylił decyzję żony. Powiedział: „Słuchaj, niech Vic ją narysuje. W ten sposób będą mogły spędzić ze sobą trochę czasu. Tylko je przynieś z powrotem, Szkrabie. Nie chcę zapomnieć, jak wyglądała”.

W wieku trzynastu lat Vic była gwiazdą zajęć plastycznych prowadzonych przez pana Ellisa. Wybrał jej akwarelę Kryty most na doroczną szkolną wystawę w ratuszu, gdzie była jedyną pracą uczennicy siódmej klasy wśród obrazów ósmoklasistów, obejmujących dzieła od złych po jeszcze gorsze. (Złe: niezliczone bohomazy przedstawiające bezkształtne owoce w pokrzywionych miskach. Gorsze: portret skaczącego jednorożca z tęczą wybuchającą z zadu, jak sraczka w technikolorze). Kiedy w „Haverhill Gazette” zamieszczono artykuł o wystawie, zgadnijcie, który obraz pokazano na zdjęciu? Nie jednorożca. Gdy Kryty most wrócił do domu, ojciec Vic wybulił na brzozową ramkę i powiesił go na ścianie w miejscu, gdzie kiedyś pysznił się plakat z Nieustraszonego. Vic przed laty rozstała się z Davidem Hasselhoffem. Uznała, że Hoff jest ofiarą losu, a pontiac trans am to kupa złomu na kółkach. Nie tęskniła za nim.

Ostatnie zadanie w siódmej klasie polegało na „rysowaniu z natury” i nauczyciel poprosił uczniów o przyniesienie zdjęcia osoby, która była dla nich kimś wyjątkowym. W gabinecie ojca nad biurkiem było miejsce na obraz i Vic bardzo chciała, żeby gdy uniesie głowę, mógł zobaczyć swoją mamę – w kolorze.

Obraz pojawił się w domu wczoraj, w ostatni dzień szkoły, po tym, jak Vic opróżniła swoją szafkę. Jeśli nawet ta ostatnia akwarela nie dorównywała Krytemu mostowi, Vic była przekonana, że udało jej się uchwycić cechy kobiety ze zdjęcia: sugestię kościstych bioder pod suknią, zmęczenie i roztargnienie w uśmiechu. Ojciec przez długi czas patrzył na obraz, jednocześnie zadowolony i trochę smutny. Kiedy Vic zapytała, co sądzi, odparł krótko: „Masz jej uśmiech, Szkrabie. Nigdy dotąd tego nie zauważyłem”.

Obraz trafił do domu, ale nie zdjęcie. Vic nie wiedziała, że go nie ma, dopóki mama nie zaczęła dopytywać się o fotografię w piątkowe popołudnie. Najpierw pomyślała, że ma ją w plecaku, potem, że leży w sypialni. O piątej wieczorem doszła do skręcającego żołądek wniosku, że nie ma ani fotografii, ani pojęcia, co się z nią stało. W sobotę rano – pierwszego cudownego dnia wakacji – mama doszła do takiego samego wniosku. Uznała, że zdjęcie przepadło na zawsze, i w stanie graniczącym z histerią wykrzyczała, że fotografia była znacznie ważniejsza niż jej zasrane szkolne malowanki. Wtedy Vic ruszyła w trasę, musiała się stąd wynieść, musiała uciec z obawy, że jeśli będzie stała nieruchomo, sama też zostanie małą histeryczką, a takich emocji nie mogłaby znieść.

Kłuło ją w piersi, jakby jechała przez kilka godzin, nie minut, i oddychała z wysiłkiem, jakby pedałowała pod górę, a nie poruszała się po równym gruncie. Ale kiedy zobaczyła most, ogarnęło ją coś w rodzaju spokoju. Nie. Coś lepszego niż spokój: poczuła, że jej świadomy umysł się wyłącza, oddziela od całej reszty, pozostawiając tylko ciało i rower, żeby robiły, co do nich należy. Zawsze odbywało się to w ten sposób. W ciągu pięciu lat ponad dziesięć razy przejechała przez most i zawsze było to nie tyle doświadczenie, ile wrażenie. Nie chodziło o to, co robiła, ale co czuła: senna świadomość szybowania, dalekie wrażenie szumu zakłóceń. Przypominało to zapadanie w drzemkę, pogrążanie się w objęciach snu.

Gdy koła zaczęły podskakiwać na deskach, już w wyobraźni układała prawdziwą historię znalezienia fotografii. Ostatniego dnia szkoły pokazała zdjęcie swojej przyjaciółce Willi. Potem się zagadały i musiała biec, żeby zdążyć na autobus. Dopiero po ich rozstaniu Willa spostrzegła, że wciąż ma zdjęcie, więc po prostu je zatrzymała, żeby oddać później. Kiedy Vic wróci do domu z rowerowej przejażdżki, będzie miała zdjęcie w ręku i gotową opowieść; tata ją przytuli i powie, że wcale się nie martwił, a mama będzie miała taką minę, jakby chciała splunąć. Vic nie umiała powiedzieć, czyjej reakcji nie może się doczekać.

Tylko że tym razem było inaczej. Tym razem, kiedy wróciła do domu, jednej osoby nie zdołała przekonać, gdy opowiedziała swoją prawdziwą-lecz-nie-rzeczywistą historię o znalezieniu fotografii. Osobą tą była ona sama.

Vic wyłoniła się z tunelu i pożeglowała w głąb szerokiego, ciemnego korytarza na piętrze Cooperative School. Przed dziewiątą rano pierwszego dnia wakacji była to mroczna, rozbrzmiewająca echem przestrzeń, tak pusta, że aż trochę przerażająca. Nacisnęła hamulec i rower wyhamował z przenikliwym jękiem.

Musiała się obejrzeć. Nie mogła się powtrzymać. Nikt nigdy nie może się temu oprzeć.

Most Krótsza Droga przebijał się przez ceglaną ścianę, wchodząc na trzy metry do holu, szeroki jak sam duży korytarz. Czy pozostała część znajduje się na zewnątrz, wisząc nad parkingiem? Vic sądziła, że raczej nie, ale bez włamania się do jednej z sal lekcyjnych nie mogła wyjrzeć przez okno i sprawdzić. Bluszcz przysłaniał wlot mostu, zwisając w wiotkich zielonych pękach.

Widok Krótszej Drogi przyprawił ją o umiarkowane mdłości i na chwilę szkolny korytarz wokół niej wybrzuszył się jak kropla wody rosnąca na gałązce. Zrobiło jej się słabo, ale wiedziała, że jeśli nie ruszy z miejsca, może zacząć myśleć, a myślenie nie wróży niczego dobrego. Fantazje o podróżach przez dawno nieistniejący kryty most w czasie, kiedy miała osiem czy dziewięć lat, to jedno, ale w wieku trzynastu to zupełnie inna sprawa. Wtedy śniła na jawie. Teraz miała urojenia.

Wiedziała, że tu przybędzie (tak było napisane zieloną farbą na drugim końcu mostu), ale wyobrażała sobie, że wyjedzie na parterze, blisko sali plastycznej pana Ellisa. Zamiast tego wyskoczyła na piętrze, kilka kroków od swojej szafki. Wczoraj, kiedy zabierała swoje rzeczy, rozmawiała z koleżankami. Panował wielki harmider – krzyki, śmiechy, bieganina – ale przecież dokładnie sprawdziła wnętrze szafki, zanim po raz ostatni zamknęła drzwiczki. Była pewna, całkowicie pewna, że zabrała wszystko. A jednak: most doprowadził ją tutaj, a on się nigdy nie mylił.

Nie ma żadnego mostu, pomyślała. Willa wzięła zdjęcie. Zamierza mi je oddać, gdy tylko się zobaczymy.

Vic oparła rower o szafki, otworzyła swoją, spojrzała na beżowe ścianki i zardzewiałą podłogę. Nic. Pomacała na półce, piętnaście centymetrów nad głową. Też nic.

Skręcało ją w brzuchu ze zmartwienia. Chciała już mieć zdjęcie, chciała stąd wyjść, żeby móc jak najszybciej zapomnieć o moście. Ale skoro zguby nie było w szafce, nie wiedziała, gdzie szukać. Zaczęła zamykać drzwi, potem znieruchomiała, stanęła na palcach i jeszcze raz przeciągnęła ręką po półce. Nawet wtedy mało brakowało, a nie wykryłaby zguby. Róg zdjęcia zahaczył o tył półki, więc kartonik stał pionowo, przyciśnięty do tylnej ścianki. Musiała sięgnąć do samego końca szafki, żeby go dotknąć, i maksymalnie wyciągnąć rękę, żeby go złapać.

Zahaczyła zdjęcie paznokciami, poruszając nim to w jedną, to w drugą stronę, i w końcu się udało. Opadła na pięty, zarumieniona z zadowolenia.

– Tak! – powiedziała i zatrzasnęła drzwi szafki.

W połowie korytarza stał woźny, pan Eugley. Zastygł z mopem zanurzonym w wielkim żółtym kuble na kółkach, patrząc przez korytarz na nią, na jej rower i Most Krótsza Droga.

Pan Eugley, stary i zgarbiony, w muszce i w okularach ze złotą oprawką bardziej wyglądał na nauczyciela niż niejeden nauczyciel. Pracował również jako przeprowadzacz i w przeddzień ferii wielkanocnych częstował żelkami każde dziecko, które go mijało. Kursowała plotka, że pan Eugley przyjął tę robotę, żeby przebywać wśród dzieci, ponieważ jego dzieci przed laty zginęły w pożarze domu. Niestety, plotka mówiła prawdę i pomijała fakt, że pan Eugley sam zaprószył ogień, gdy zasnął pijany z zapalonym papierosem w ręce. Teraz zamiast dzieci miał Jezusa, a zamiast baru ulubione spotkania AA. Nawrócił się i wytrzeźwiał w więzieniu.

Vic patrzyła na niego. Odpowiadał spojrzeniem, jego usta otwierały się i zamykały jak pyszczek złotej rybki. Nogi mu się trzęsły.

– Ty jesteś córką McQueena – powiedział z silnym akcentem mieszkańców wybrzeża stanu Maine, niewymawiających „r”: ty jesteś cóhką McQueena. Oddychał z trudem i przykładał rękę do gardła. – Co takiego tkwi w ścianie? Na Jezusa, czyżbym zwariował? To wygląda jak Krótszadroga, nie widziałem tego mostu od lat. – Zakasłał raz i drugi. Był to wilgotny, dziwny, zduszony dźwięk i miał w sobie coś przerażającego. Był to odgłos człowieka w kleszczach fizycznego cierpienia.

Ile ma lat? – pomyślała Vic. Dziewięćdziesiąt. Pomyliła się prawie o dwadzieścia, ale siedemdziesiąt jeden wystarczy, żeby dostać ataku serca.

– Wszystko w porządku – zapewniła. – Nie… – zaczęła, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Nie co? Niech pan nie krzyczy? Niech pan nie umiera?

– Dobry Boże, Boże… – jęknął woźny. Jego prawa ręka dygotała jak szalona, gdy ją uniósł, żeby zakryć oczy. Usta się poruszały. – Dobry Boże… Pan jest moim pasterzem. Nie brak mi niczego…

– Panie Eugley… – spróbowała jeszcze raz.

– Precz! – wrzasnął. – Po prostu odejdź i zabierz ze sobą swój most! To się nie dzieje naprawdę! Ciebie tu nie ma!

Zasłaniając ręką oczy, znowu poruszał ustami. Vic go nie słyszała, ale z układu warg poznała, co mówi: Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć…

Vic zawróciła rower. Nacisnęła pedały. Jej nogi nie były zbyt pewne, lecz po chwili koła zadudniły na moście, niosąc ją w syczącą ciemność i smród odchodów nietoperzy.

Raz się obejrzała, w połowie drogi. Pan Eugley wciąż stał w korytarzu, z głową schyloną w modlitwie, z jedną ręką na oczach, w drugiej ściskając kij mopa.

Vic jechała dalej, ze zdjęciem w spoconej dłoni, i wypadła z mostu w ruchliwe, żywe cienie Lasu Pittman Street. Wiedziała, jeszcze zanim rzuciła okiem przez ramię – poznała po melodyjnym chichocie rzeki w dole i szumie wiatru w koronach sosen – że Krótsza Droga zniknęła.

Pedałowała dalej w ten pierwszy dzień lata, jej serce dziwnie kołatało. Przez całą drogę powrotną towarzyszył jej przenikliwy ból, jaki powodowały złe przeczucia.

NOS4A2

Подняться наверх