Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 5

Dom

Оглавление

Vic spała.

Jej sny były niespójnymi migawkami statycznych obrazów: maska przeciwgazowa na cementowej podłodze, martwy pies z roztrzaskaną głową na poboczu, las niebosiężnych sosen obwieszonych ślepymi białymi aniołami.

Ten ostatni obraz był tak żywy i tajemniczo straszny – mroczne, wysokie na prawie dwadzieścia metrów drzewa kołysały się na wietrze jak naćpani uczestnicy jakiegoś pogańskiego obrzędu – że chciała krzyczeć.

Próbowała krzyknąć, ale jej gardło nie mogło wydać najcichszego dźwięku. Uwięzła pod duszącą lawiną czegoś ciemnego, pod zwalistą stertą jakiegoś miękkiego materiału, który nie przepuszczał powietrza. Walczyła, żeby się wydostać, pchając z desperacją, wymachując rękami z całą płynącą ze złości siłą, gdy nagle stwierdziła, że jest w łóżku, mokra od potu. Tata siedział obok niej na brzegu materaca, trzymając ją za nadgarstki.

– Vic, uspokój się – poprosił. – Przed chwilą uderzyłaś mnie tak mocno, że o mało głowa mi się nie obróciła dokoła. Połóż się. To ja, twój tata.

– Aha – szepnęła. Puścił ją i jej ręce opadły bezwładnie. – Przepraszam.

Chwycił w palce swój podbródek i poruszył żuchwą.

– W porządku. Pewnie tak miało być.

– Czemu?

– Nie wiem. Bez względu na powód, każdy dostaje to, na co zasłużył.

Pochyliła się i pocałowała go w zarośnięty podbródek, a on się uśmiechnął.

– Gorączka ustąpiła – powiedział. – Lepiej się czujesz?

Wzruszyła ramionami. Przypuszczała, że czuje się zupełnie dobrze, teraz, gdy wydostała się spod wielkiego stosu czarnych koców i z tamtego mrocznego lasu złowrogich choinek.

– Byłaś nieźle zamroczona – dodał tata. – Żałuj, że sama siebie nie słyszałaś.

– Co mówiłam?

– W pewnym momencie krzyczałaś, żeby nietoperze wyniosły się z mostu – odparł. – Sądzę, że chodziło ci o dzwonnicę.

– Tak. To znaczy… nie. Nie, pewnie mówiłam o moście. – Vic dopiero teraz przypomniała sobie o Krótszej Drodze. – Co się stało z mostem, tato?

– Z mostem?

– Z Krótszą Drogą. Z tym starym krytym mostem. Wszystko zniknęło.

– A, tak. Słyszałem, że jakiś dureń chciał przejechać tamtędy samochodem i spadł. Zabił się i pociągnął za sobą prawie cały most. Resztę rozebrali. Dlatego zawsze ci mówiłem, żebyś się nie zapuszczała na to cholerstwo. Powinni je rozebrać dwadzieścia lat temu.

Zadrżała.

– Spójrz na siebie – powiedział ojciec. – Rozchorowałaś się nie na żarty.

Pomyślała, jak w gorączce śniła o psie z roztrzaskaną głową, i świat najpierw pojaśniał, a zaraz potem ściemniał.

Kiedy przetarło się jej w oczach, zobaczyła, że tata przyciska gumowe wiaderko do jej piersi.

– Jeśli masz co wykrztusić – rzekł – staraj się trafić do kubełka. Chryste, nigdy więcej nie zabiorę cię do tego pieprzonego Terry’ego.

Przypomniała sobie zapach Pete-potu i paski lepu na muchy pokryte martwymi owadami. Zwymiotowała.

Ojciec wyszedł z wiaderkiem wymiocin. Wrócił ze szklanką wody z lodem.

Wypiła połowę trzema łykami. Woda była taka zimna, że Vic znowu dostała dreszczy. Tata okrył ją kocami, położył rękę na jej ramieniu i siedział z nią, czekając, aż atak minie. Nie poruszał się, nie mówił. Sama jego obecność, możliwość dzielenia z nim tego spokojnego, pewnego siebie milczenia działała na nią kojąco i nie minęło wiele czasu, gdy zaczęła zapadać w sen. Ześlizgiwać się w objęcia snu… a może zjeżdżać. Z zamkniętymi oczyma miała wrażenie, prawie, że jedzie na rowerze i bez wysiłku sunie w ciemną, odprężającą ciszę.

Kiedy ojciec się podniósł, aby wyjść z pokoju, była jeszcze na tyle przytomna, że to zauważyła. Wymamrotała coś na znak protestu i wyciągnęła rękę. Opadła z powrotem na łóżko.

– Odpocznij, Vic – szepnął. – Ani się obejrzysz, jak znowu będziesz szaleć na rowerze.

Zasnęła.

Jego głos napłynął z daleka.

– Szkoda, że rozebrali Krótszą Drogę – dodał.

– Myślałam, że jej nie lubisz – szepnęła, układając się na boku, pozwalając mu odejść, rezygnując z jego towarzystwa. – Myślałam, że się bałeś, że spróbuję wjechać tam na rowerze.

– Zgadza się. Bałem się. Chodzi mi o to, że zabrali się do mostu beze mnie. Żałuję, że nie zlecili mi odpalenia ładunków, skoro zamierzali wysadzić go w powietrze. To cholerstwo od zawsze było śmiertelną pułapką. Wszyscy wiedzieli, że pewnego dnia kogoś zabije. Cieszę się, że nie zabiło ciebie. Śpij, mikrusie.

NOS4A2

Подняться наверх