Читать книгу Panorama współczesnej filozofii - Группа авторов - Страница 38

DEFLACJONIZM
4. Horwich i Wittgenstein

Оглавление

Krytyczne uwagi na temat „łatwej ontologii” możemy podsumować wnioskiem mówiącym, że źródłem gramatycznego charakteru koncepcji Thomasson jest konwencjonalizm dziedziczony po Carnapie, a wyrażający się w substancjalnej koncepcji analityczności. Dla oceny tego rodzaju poglądów decydujące znaczenie mają filozoficzne doświadczenia Wittgensteina, który wprawdzie w pewnym okresie również ulegał złudzeniu, że język jest rodzajem rachunku kierowanym przez ścisłe, chociaż arbitralne reguły, ale z czasem zaczął uważać to przekonanie za filozoficzny błąd wynikający z koncentracji uwagi na jednym z licznych rodzajów gier językowych. Nie należy tylko kierować się w rozumieniu tych doświadczeń sugestiami uznanego deflacjonisty Paula Horwicha, który w ostatnich latach narzucił sporej części filozoficznej publiczności z gruntu jednostronny obraz dokonań autora Dociekań filozoficznych jako patrona własnych poglądów (zob. Horwich 2012). Jest to obraz mylący przede wszystkim dlatego, że interpretacja Horwicha zaciera to, co można uważać w poglądach Wittgensteina za filozoficznie najistotniejsze: rywalizację antymetafizycznej doktryny z duchem autorefleksyjnego dociekania25. Nie chodzi tylko o to, że Wittgenstein przepuszczony przez systematyzującą maszynę Horwicha upodobnił się do Carnapa. Rzecz w tym, że programowe pominięcie ewolucji poglądów Wittgensteina co najmniej utrudnia dostrzeżenie istotnych elementów filozoficznego postępu, jaki się w nich dokonuje, w tym doświadczeń prowadzących do wypracowania argumentów przeciw konwencjonalizmowi, kwietyzmowi, teoretycznej metafilozofii i doktrynalnej antymetafizyce, a w końcu przeciw rewizyjno-konstrukcyjnej postawie w filozofii, którą można uważać za główną przyczynę jej niepowodzeń i ekstrawagancji.

Nie jest rzeczą przypadku, że w kilku istotnych punktach interpretacyjne zarzuty, jakie można postawić Horwichowi, pokrywają się z rzeczowymi zarzutami, jakie można postawić Thomasson. Są to bowiem zarazem te punkty przedsięwzięcia realizowanego w Dociekaniach filozoficznych, które nie znalazły zrozumienia u większości analityków. Dlatego naszą konfrontację deflacjonizmu w stylu Carnapa z deflacjonizmem w stylu Wittgensteina możemy przeprowadzić w formie syntetycznych uwag, których cele będą trojakie. Chodzi w nich, po pierwsze, o zrozumienie źródeł przekonań prowadzących na manowce „łatwej ontologii”, po drugie o pokazanie, dlaczego interpretację Horwicha należy jednak odrzucić, a wreszcie o uwydatnienie tych cech podejścia Wittgensteina, które czynią z niego bardziej wiarygodną konkurencję dla deflacjonizmu w stylu Carnapa. Trzeba tylko zastrzec, że ponieważ systematyczna krytyka interpretacji Horwicha odwiodłaby nas zbyt daleko od tematu deflacji, zajmiemy się tylko tymi z jej elementów, które mają bezpośrednie znaczenie dla naszego zestawienia. Ale również poglądy Wittgensteina raczej punktujemy niż referujemy, odsyłając po więcej szczegółów dotyczących ich krytycznych celów i dokonań do łatwo dostępnych opracowań Hackera, Monka i Glocka. Zapewne również tam znajdziemy rozmaite uproszczenia, wobec których jednak interpretacja Horwicha – podobnie jak rozpowszechniana od jakiegoś czasu opowieśćNowym Wittgensteinie – stanowi istotny regres26.


(a) Granice konwencjonalizmu

Zasadniczą wadą interpretacji Horwicha jest programowe pominięcie ewolucji poglądów Wittgensteina przez sprowadzenie ich do pierwszej części Dociekań filozoficznych (zob. Horwich 2012, s. viii). Jest to zbyt daleko idące uproszczenie, ponieważ ewolucja poglądów Wittgensteina, również „późnego”, pokazuje m.in., jak dosłownie należy brać pod uwagę jego dictum przedstawiające filozofię jako pracę nad własnym ujęciem, a jej wynik jako niesystematyczny „zbiór szkiców plenerowych” (zob. Wittgenstein 2000, s. 275, oraz Wittgenstein 1972, s. 3). Wbrew założeniu Horwicha ani poglądów Wittgensteina nie da się bowiem sprowadzić do pierwszej części Dociekań, ani jej tekst nie jest wyrazem jakiejś spójnej doktryny. Dotyczy to również oceny konwencjonalizmu zakładanego przez Carnapa i Thomasson, jako że jego ważne elementy – arbitralność reguł oraz dychotomiczne ujęcie zdań analitycznych i syntetycznych – były przedmiotem intensywnych dociekań i zmiennych rozstrzygnięć Wittgensteina.

Przyglądając się ewolucji poglądów Wittgensteina, można bowiem stwierdzić, że – schematycznie rzecz ujmując – doktrynalny, antymetafizyczny rozdział konieczności i doświadczenia zakładany w Traktacie i przekształcony w późniejszym okresie w opozycję zdań gramatycznych i empirycznych z czasem uległ złagodzeniu, a w końcu został podważony. Dobitnym świadectwem tej zmiany jest znany fragment uwag O pewności, pochodzących z końcowego okresu działalności filozoficznej Wittgensteina, w którym dopuszcza się możliwość przekształcania zdań empirycznych w reguły gramatyki, co zresztą dość skutecznie podważa doktrynalną antymetafizykę odwołującą się do figury rzutowania językowych konwencji na rzeczywistość27. Ale już wcześniej Wittgenstein dostrzegł, że relacji między gramatyką a doświadczeniem nie da się zmieścić w prostej opozycji. A to dlatego, że łatwo obserwowalny fakt chwiejności między kryteriami i symptomami (zob. Wittgenstein 1972, § 354) pokazuje, że rozróżnienie zdań gramatycznych i empirycznych nie jest na ogół różnicą substancjalną wywodzącą się z treści bądź formy zdań, ale różnicą funkcjonalną, pochodną wobec sposobu ich użycia.

Chociaż Wittgenstein był zainteresowany głównie wykorzystaniem tego przeciwstawienia do celów deflacyjnej krytyki filozoficznej tradycji, a także własnego Traktatu, pośrednio wskazał również drogę krytyki konwencjonalizmu, również w tej postaci, którą wcześniej akceptował. Najważniejszy argument w tej kwestii można sformułować w nawiązaniu do oczywistej różnicy, jaka zachodzi między rodzajami nauk. Można bowiem stwierdzić, że chociaż konwencjonalistyczny model języka jako zbioru arbitralnych reguł umożliwiających wypowiedzi empiryczne da się być może wykorzystać w analizie sformalizowanych nauk o zależnościach typu fizyki, to nie wyjaśni się w ten sposób rozwoju empirycznej wiedzy pojęciowej, z jaką spotykamy się na przykład w botanice lub zoologii, względnie w symptomatyce chorób. W dziedzinach tych mamy bowiem do czynienia z mechanizmem włączania ustaleń empirycznych do definicji przedmiotów zainteresowania, a zatem przenikaniem się sfery doświadczenia i konwencji językowych.

Chociaż Wittgensteinowskie przeciwstawienie zdań empirycznych i gramatycznych nie jest dokładnie tym samym co tradycyjna opozycja zdań analitycznych i syntetycznych (tradycyjna koncepcja zdań analitycznych zbyt silnie wiąże się bowiem z mitologią znaczenia jako pewnego rodzaju bytu lub przedmiotu), dostrzeżenie tego faktu powinno skłaniać do podważenia uniwersalnego zastosowania tej dychotomii, a pośrednio także konwencjonalizmu oraz opozycji wewnętrznego i zewnętrznego punktu widzenia. Jeśli bowiem mówimy o grach językowych wspomnianego typu poznawczego, to okazuje się, że chociaż ich reguły zawsze pozostają w pewnym stopniu autonomiczne (w końcu, jak stwierdza Wittgenstein – 1972, § 130 – doświadczenie nie mówi nam, by coś z niego wyprowadzać), to granicę ich arbitralności wyznaczają ustalenia empiryczne. Przynajmniej w tego rodzaju przypadkach proste przeciwstawienie arbitralnych reguł i ich zastosowań należy więc zastąpić obrazem ich wzajemnego oddziaływania. Nie od rzeczy będzie zresztą przypomnieć, że to właśnie pojęciowe dociekania Wittgensteina w zakresie „filozofii psychologii”, a konkretniej w sprawie czasowników odnoszących się do doznań doprowadziły do napotkania na granice konwencjonalizmu. Tak bowiem należy rozumieć odkrycie różnicy między używaniem tych czasowników w pierwszej i trzeciej osobie, która nie jest wszak sprawą przyjęcia dowolnych reguł, ale wynika wprost ze sposobu bycia doznań (zob. Soin 2001, s. 132–136). Odkrycie tej asymetrii prowadzi do idei gramatyki głębokiej, jawnie sprzecznej z wątkiem arbitralności konwencjonalnych reguł. Nic też dziwnego, że już w Dociekaniach Wittgenstein nie przeciwstawia tak ostro analizy gramatycznej rozważaniom rzeczowym. Jedno jest z drugim ściśle związane, chociażby chodziło głównie o cele negatywne (zob. np. Wittgenstein 1972, § 370).

Jeśli weźmie się pod uwagę te okoliczności, zamiast je programowo pomijać, to nie powinno dziwić, że chociaż w początkach lat trzydziestych Wittgenstein, podobnie jak Carnap, z dużym przekonaniem podkreślał arbitralność reguł („wszystko może być obrazem wszystkiego”, jak czytamy w Philosophische Grammatik), to z czasem zaczął akcentować raczej uzależnienie gramatyki od celu posługiwania się językiem (zob. np. Wittgenstein 1972, § 497). A ponieważ niekiedy posługujemy się językiem w celach opisowych, więc dowolną regułę niekiedy należy rozumieć jako korelat przyrodniczej konieczności (zob. Wittgenstein 1972, § 372). Ani tego rodzaju korelacji, ani idei gramatyki głębokiej, ani rozwoju empirycznej wiedzy pojęciowej nie da się jednak wyjaśnić w konwencjonalistycznym modelu stosunku między językiem i światem. Dlatego właściwe, tj. nieulegające wymienionym pokusom konstrukcyjnym podejście do kwestii istnienia wymaga wyjścia poza ten paradygmat. Dopiero wówczas okazuje się, że nawet jeśli opozycję sensownych pytań wewnętrznych i bezsensownych pytań zewnętrznych można dopasować do myślenia typu logiczno-matematycznego, to schemat ten zawodzi w przypadku innych rodzajów nauk. Co z kolei można uważać za dobitne świadectwo decydującego wpływu struktury rzeczywistości na formy naszej wiedzy. Różnica bierze się wszak stąd, że ani logik, ani matematyk nie ma do czynienia z rodzajami naturalnymi.


(b) Teoria i metateoria

Jednym z podstawowych założeń interpretacji Horwicha jest przekonanie, że podstawą stanowiska Wittgensteina w szczegółowych sprawach dotyczących języka, umysłu itp. jest jego deflacyjny, metafilozoficzny punkt widzenia, wyrażający się w antyteoretycznej koncepcji filozofii (zob. Horwich 2012, s. vii). Rekonstrukcja tego metafilozoficznego stanowiska w postaci schematu postępowania z problemami filozoficznymi zajmuje centralne miejsce w książce Horwicha, sugerując – wprawdzie z pewnymi zastrzeżeniami (zob. Horwich 2012, 61 i n.) – że każdy problem filozoficzny ma w zasadzie jedną postać paradoksu i jeden sposób terapeutycznego rozwiązania. Jest to jednak daleko posunięta nadinterpretacja, wynikająca z potraktowania Wittgensteina jako teoretyka problemów filozoficznych. Chociaż elementy wskazywane przez Horwicha z pewnością odgrywają ważną rolę w dociekaniach Wittgensteina, to sprowadzenie ich do jednego wzoru może prowadzić tylko do nieporozumień. Chociażby takich, jakie wynikają z posługiwania się modelem arbitralnych reguł oraz ich empirycznych zastosowań jako uniwersalnym modelem relacji między językiem i rzeczywistością.

Wątpliwe jest już samo wysunięcie na pierwszy plan idei metafilozofii, wobec której również w pierwszej części Dociekań Wittgenstein wyraźnie się dystansował. Jak bowiem zauważył, z filozofią jest tak jak z ortografią, która przecież ma też do czynienia ze słowem „ortografia”, a nie staje się przez to ortografią drugiego rzędu (Wittgenstein 1972, § 121). Chociaż Horwich odnotowuje tę wypowiedź Wittgensteina, nie wyciąga z niej żadnych wniosków. Przeciwnie, twierdzi, że doktrynę Wittgensteina i jego filozoficzną działalność uzasadniają przekonania metafilozoficzne, w szczególności aprioryczne wnioskowanie z metodologicznej natury tradycyjnej teorii filozoficznej (zob. Horwich 2012, s. 68). Tak jakby można było tylko najpierw ustalić reguły metafilozofii, a następnie konsekwentnie je stosować.

Tymczasem, chociaż prawdą jest, że figura walki z przesadną generalizacją zajmuje ważne miejsce w dociekaniach Wittgensteina, to trzeba pamiętać o tym, że rozważań tych nie prowadzi się na jakimś wyższym poziomie niż zwykłe, przedmiotowe filozofowanie. Przesadę trzeba wykazać, a nie z góry założyć. Najkrótsza odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest, może odwołać się do prostej obserwacji, zgodnie z którą metafilozofia, tak jak inne rodzaje metateorii, nie dysponuje żadnym uprzywilejowanym sposobem rozstrzygania sporów filozoficznych, ponieważ wiąże się z mniej lub bardziej otwarcie wyrażonymi rozstrzygnięciami przedmiotowymi. Co najwyżej projekt metafilozofii ułatwia sobie zadanie, zakładając, że jakiś punkt widzenia jest poznawczo uprzywilejowany. Na przykład w filozofii analitycznej zwykle milcząco przyjmuje się, że taką metateoretyczną płaszczyznę wyznacza formalizacja logiczna, pomijając to, że kwestia znaczenia logiki, a zwłaszcza logistyki dla filozofii jest istotnym problemem filozoficznym, który w żadnym razie nie rozwiązuje się w jakiś oczywisty sposób. Znaczy to jednak tylko, że idea oddzielenia filozofii jako teorii przedmiotowej od metafilozofii (jako teorii tej teorii) opiera się na wyrugowaniu autorefleksji. Jest to zabieg typowy dla nauk szczegółowych i formalnych, ale filozofia nieproblematyzująca samej siebie prędzej czy później staje przed zarzutem braku wnikliwości.

Widzieliśmy to zarówno u Quine’a, jak i u Carnapa, którzy nie wahali się przedefiniowywać podstawowego pojęcia istnienia tak, by je dopasować do punktu widzenia logiki. Ale nie inaczej jest z formalizacją pojęcia istnienia przedstawioną przez Thomasson, a także deflacyjną teorią prawdy Horwicha, która jest jej epistemologicznym odpowiednikiem. Na zarzut Sidera mówiący, że „łatwa ontologia” opiera się w istocie na metafizycznej tezie odmawiającej rzeczywistości ustrukturowania, Thomasson (2015, s. 306 i n.) odpowiada więc, że nie chce przeczyć istnieniu takiej struktury, ale podważyć sens dyskusji na jej temat. Jest to jednak tylko niepotwierdzająca się deklaracja, skoro ten rodzaj postmodernistycznego realizmu, jaki jest wynikiem rozważań Thomasson, ignoruje podstawowe intuicje różnicujące sposób istnienia na przykład przedmiotów fizycznych i liczb, nie mówiąc już o krasnoludkach. Być może więc Thomasson nie chciała przeczyć istnieniu struktury rzeczywistości, jednak formalizując pojęcie istnienia, odmówiła tej strukturze jakiegokolwiek wpływu na rzekomo arbitralne reguły. Dlatego właśnie – wbrew zastrzeżeniom Thomasson – można twierdzić, że jej główne założenie dotyczy rozstrzygnięć przedmiotowych i polega na bezrefleksyjnej akceptacji konwencjonalizmu nakazującego sprowadzać problemy „twardej ontologii” do czysto analitycznych rozstrzygnięć wewnątrzjęzykowych.

Rzekoma metateoria okazuje się zatem ukrytą teorią, w dodatku nader wątpliwą. Podobnie jest zresztą z deflacyjną koncepcją prawdy Horwicha. Gdyby wszystko, co można powiedzieć o prawdzie, sprowadzało się do formuły typu „jest prawdą, że psy szczekają = psy szczekają” (zob. Horwich 2010, s. v), to znaczyłoby to, że filozofia faktycznie nie ma nic istotnego do powiedzenia na ten temat. Ale formuły tego rodzaju nie są odkryciem istoty prawdy, lecz wariacjami na temat reguł użycia słowa „prawda”. Poruszają się w obszarze gramatyki tego słowa, w dodatku niezbyt zręcznie, jeśli programowo lekceważą zróżnicowanie poszczególnych rodzajów jego zastosowania. Horwich przypisuje Wittgensteinowi w tej sprawie deflacjonizm w postaci konstrukcyjnego formalizmu (zob. Horwich 2012, s. 59). Tyle że bliższe przyjrzenie się ewolucji jego uwag o prawdzie, a w szczególności roli, jaką pełniła w nich formuła ekwiwalencji „p jest prawdą = p”, pokazuje, że również w tej sprawie uproszczenie idzie za daleko. Chociaż w okresie „przejściowym” wspomnianą formułę Wittgenstein traktował jako wyraz deflacyjnego stanowiska w kwestii prawdy, później wykorzystywał ją również w gramatycznej krytyce tego stanowiska28.


(c) Język potoczny i jego rewizja

Istnieją zatem dobre powody, by sądzić, że rozróżnienia między metafizyką i metametafizyką, między ontologią i metaontologią, teorią i metateorią opierają się co najwyżej na różnicy tematu, a nie poziomu. Rozróżnienia te mogą być mylące, gdy bezpodstawnie sugerują nadrzędność rozstrzygnięć metateoretycznych nad ustaleniami przedmiotowymi. Co więcej jednak, idea formalnej metateorii jest analitycznym wariantem dość gruntownie wyeksploatowanego przekonania, że filozofia może dowolnie wykraczać poza język naturalny i potoczne pojęcie o świecie. W każdym z rozważanych przypadków formalizacja nie jest bowiem sprawozdaniem ze zwykłego użycia słów, lecz wiąże się z jego rewizją, a zatem ruchem o charakterze gramatycznym. Takim ruchem była zarówno idea sprowadzenia znaczenia „istnieć” do kwantyfikacji (Quine), jak i przyjęcie „naukowego” pojęcia istnienia przez Carnapa. Również formalizacja „istnieje” (Thomasson), a także deflacyjna koncepcja prawdy (Horwich) rewidują pojęcia, do których się odnoszą. Chociażby przez to, że pozorują jedność, tam gdzie mamy do czynienia z ważną wieloznacznością.

Jak wiadomo, sprzeciw wobec tego typu filozoficznych praktyk był jednym z głównych motywów metafilozofii Wittgensteina, który w związku z tym pisał o sprowadzaniu słów z zastosowań metafizycznych do codziennego użytku (Wittgenstein 1972, § 116). Argument, jaki można tu uznać za decydujący, nie musi wcale odwoływać się do domniemanych zalet języka naturalnego. Wystarczy przeprowadzić rachunek strat i korzyści wiążących się z formalizacją takich pojęć jak istnienie, wiedza, poznanie, prawda itp. A nie potrzeba szczególnej wnikliwości, żeby dostrzec, że w omawianych przypadkach formalizacja nie przynosi nic dobrego. Przeciwnie, jeśli pozbawia odnośne pojęcia dyskryminacyjnej mocy, to tym samym pozbawia je użyteczności. Sformalizowane pojęcie istnienia nieodróżniające sposobu istnienia słonia, stołu, wyniku dodawania, a być może także krasnoludka, nie jest do niczego przydatne, a co więcej, jest bardziej mylące niż niezbyt jasne pojęcie stanowiące punkt wyjścia dla formalizacji. Podobnie zresztą jak sformalizowane pojęcie prawdy, które ukrywa jej zróżnicowanie, zamiast je podkreślać. W istocie, jeśli uznać, że istnieją racjonalne powody do reformy języka w tych sprawach, to zamiast pozorować jedność, należałoby zróżnicować pojęcia prawdy i istnienia, na przykład explicite wprowadzając nowy termin na określenie sposobu istnienia liczb, tak by je odróżnić od czasoprzestrzennego sposobu istnienia rzeczy fizycznych. Ewentualnie wprowadzając nowy termin na określenie matematycznej prawdy w sensie koherencyjnym dla kontrastu z sensem klasycznym. Reforma nie jest z góry wykluczona, tyle że musi mieć istotne uzasadnienie29.

Dochodzimy w ten sposób do punktu, który można uważać za kwestię decydującą o ocenie interesujących nas postaci deflacjonizmu. Mianowicie do zasady przeciwstawienia wyróżnionych typów deflacji, różniących się przede wszystkim przekonaniami o stosunku filozofii do języka potocznego i naturalnego nastawienia, a zwłaszcza stosunkiem do postawy rewizyjno-konstrukcyjnej w filozofii. Gramatyczna nadaktywność deflacjonizmu w stylu Carnapa i Thomasson nie była wszak przypadkiem, ale wynikiem apriorycznego przeświadczenia o jej słuszności. „Łatwa ontologia” jest w gruncie rzeczy niezbyt udanym ćwiczeniem z zakresu filozoficznej rewizji. Za główne świadectwo na rzecz deflacjonizmu w stylu Wittgensteina można natomiast uważać to, że negatywną ocenę tej postawy formułuje nie na podstawie uprzedzeń, ale rozważenia jej efektów, tzn. poniekąd na podstawie doświadczenia. Być może w naukach szczegółowych konstrukcyjna rewizja jest czynnikiem rozwoju wiedzy, ale – jak się okazuje – w filozofii prowadzi do zaniku autorefleksji i odebrania filozofii jej istotnych zadań. Jest tak dlatego, że wraz z akceptacją sformalizowanego pojęcia istnienia rewizyjny deflacjonizm sam sobie odbiera podstawę do krytyki roszczeń nauki (zob. Glock 2003, s. 69). Na przykład ontologicznego sensu matematyki i logiki, na których osiągnięciach chce się wzorować, nie zauważając, że zadaniem filozofii nie jest rozwijanie tych nauk, lecz namysł nad znaczeniem ich osiągnięć.

25

Zob. na ten temat Soin (2001, zwł. rozdz. 5, gdzie można znaleźć więcej informacji na temat ewolucji poglądów Wittgensteina w dyskutowanych tu kwestiach).

26

Wspólnym elementem obu interpretacji jest ich programowo wybiórczy charakter i lekceważenie upowszechnionych już źródeł. Na temat Nowego Wittgensteina zob. Soin (2015).

27

Zob. Wittgenstein (1972, § 104, oraz 2001, § 94–98). Ściślej rzecz biorąc, uwagi z O pewności podważają nie tyle sam schemat, ile jego uniwersalną stosowalność. Jest to rzecz ważna, ponieważ pokazuje wagę motywu różnicowania w dociekaniach Wittgensteina.

28

Zob. na ten temat Soin (2008, rozdz. 8). Przy okazji możemy dodać, że kwietyzm, w świetle którego Horwich czyta Wittgensteina (zob. Horwich 2010, s. 278 i n.), również nie jest dobrym kluczem interpretacyjnym do jego dociekań. Ich wynikiem nie jest bowiem zbiór monadologicznych gier językowych, z których każda ma własne pojęcie prawdy. Należy – między innymi – odróżnić nierozstrzygalny spór wiary i wiedzy od rozstrzygalnego sporu w ramach gry w prawdę empiryczną. A także dostrzec swoistość pojęcia prawdy w matematyce.

29

Często przywoływany argument za postawą konstrukcyjnej rewizji powołuje się na jej naukowe sukcesy, np. odkrycia typu przewrotu kopernikańskiego. Z przypadków takich można jednak wyciągnąć wniosek przeciwstawny dla intencji argumentu. Mianowicie, że przypadki tego rodzaju pokazują, jak wiele musi być dokonane, żeby podważyć i zrewidować jakiś fragment wiedzy potocznej.

Panorama współczesnej filozofii

Подняться наверх