Читать книгу Anatomia słabości - Robert Krasowski - Страница 41
Proszę to rozwinąć.
ОглавлениеRzecz jest bardzo prosta. Mamy potworny wstrząs. W dwóch wymiarach: symboliczno-politycznym i realno-życiowym. Potworny wstrząs w strukturze społecznej, bo nagle całe grupy degradują się materialnie. Ten wstrząs jest do pewnego momentu łagodzony przez parasol „Solidarności”, co zresztą jest dziś całkowicie zapomniane i niedocenione. Jak słyszę o roszczeniowych związkach zawodowych jako nieszczęściu polskiej drogi transformacji, wszystko się we mnie przewraca, bo sobie przypominam lata dziewięćdziesiąte. Powinien w Warszawie stanąć pomnik nieznanego związkowca za zasługi, jakie NSZZ „Solidarność” miała dla transformacji. Rola związku jako parasola nad głęboko rynkowymi, ryzykownymi reformami Balcerowicza była może rozstrzygająca dla całego tego procesu. Za co zresztą związek najwięcej zapłacił. Zatem transformacja balcerowiczowska jest osłaniana z tej strony. Z drugiej strony jest osłaniana całą ówczesną społeczną krzątaniną – wyjazdami za granicę do pracy, handlowymi wyprawami do Dubaju, ulicznym handlem – czyli przekształcaniem się ludu w kandydatów albo na przestępców, albo na drobnomieszczan. Kaczyński chciał do tego dodać trzeci czynnik osłonowy. Skoro państwo jest także organizacją społeczną związaną z rozdziałem zysków i profitów, to dlaczego zyski i profity mają w największym stopniu czerpać ludzie dawnego obozu władzy, a nie społeczne zaplecze nowego obozu? A właśnie taka sytuacja miała miejsce i brała się stąd, że niestety Mazowiecki nie dorósł do Balcerowicza. Gdyby dorósł, mielibyśmy konieczny element zmiany społeczno-politycznej, który nadałby zupełnie inny społeczny sens reformom Balcerowicza. Czytamy teraz opowieści o heroicznych towarzyszach, którzy zakładali bank w jednym z pokoików Ministerstwa Finansów w latach 1990–1991. Po czym ludzie broniący transformacji w każdym jej aspekcie albo naiwnie, albo cynicznie pytają: a jakież były te rzekome patologie polskiej transformacji? Ano takie właśnie były. Zatem propozycja Kaczyńskiego polegała na tym, aby zyski i profity państwo rezerwowało dla społecznego zaplecza nowego obozu władzy, a nie dla starego. W latach dziewięćdziesiątych często odwoływałem się do sporu, który wybuchł w kluczowym momencie budowania Stanów Zjednoczonych, po wygranej przez Amerykanów wojnie o niepodległość. Mianowicie to był spór o to, czy podeptać prawo własności i pozbawić posiadłości ziemskich amerykańskich stronników korony. I to właśnie ostatecznie zrobiono. To byli najwięksi właściciele ziemscy, bo nawet George Waszyngton był tylko „średniakiem”. Tamto wywłaszczenie podcięło wpływy Anglii w nowym państwie. A argument był nawet nie taki, że oni knuli z Anglią, ale taki, że „jak to, my walczyliśmy o niepodległość, a oni byli po stronie korony i mają być w niepodległym państwie, które wywalczyliśmy, bogatsi od nas?!”. Zatem ich wywłaszczono, a ziemie rozdano niepodległościowym żołnierzom, osadnikom. Tego „radykalizmu” u nas zabrakło.