Читать книгу Czarny wygon Tom 1 - Stefan Darda - Страница 20

V

Оглавление

Przebyli niewiele ponad sto metrów, kiedy Rafał poczuł, że idzie mu się bardzo trudno. Początkowo myślał, że kłopoty z oddychaniem spowodowane są strachem i gwałtownym biciem serca, jednak teraz był pewien, że jest jakaś inna tego przyczyna. Z trudem nadążał za idącym przed nim mężczyzną. Wreszcie, tuż przed rysującą się przed nimi wśród drzew otwartą przestrzenią, musiał poprosić o chwilę odpoczynku. Położył torbę na ziemi, pochylił się, wsparł dłonie o kolana i oddychał ciężko.

— U nas niewiele powietrza — powiedział Trześniowski, przypatrując się chłopakowi. — Ale chyba będziesz musiał przywyknąć.

— Niewiele powietrza? — wysapał Gielmuda, podnosząc wzrok. — Co pan opowiada, przecież wokół jest tyle lasów, że tlenu na pewno tu nie brakuje…

— Głupiś — przerwał mu stary i ruszył naprzód. — Zresztą sam się przekonasz — dodał jeszcze, nie odwracając się. — Wielu rzeczy nam brak i akurat do braku powietrza się przyzwyczaić najłatwiej.

Po chwili Rafał znów szedł tuż za Trześniowskim. Zaraz potem wynurzyli się z lasu i znaleźli na otwartej przestrzeni.

Gielmuda znów przystanął, a torba wysunęła mu się z dłoni i głucho uderzyła o oszronioną ziemię.

Doskonale znał to miejsce. Słoneczna Dolina stanowiła jeden z ulubionych celów wycieczek rowerowych, które odbywał wspólnie z przyjaciółmi w czasach liceum. Przyjeżdżali tu, aby spędzać całe dnie na rozległej przestrzeni otoczonej lasem i wzgórzami porośniętymi dziką, wysoką trawą. Nikt nigdy ich tu nie niepokoił. Najbliższe zabudowania należały do Guciowa i znajdowały się prawie dwa kilometry stąd, za wyniosłym, dość stromym grzbietem, którego pokonanie wymagało nie lada wysiłku. Niczego nie był tak pewien, jak faktu, że na tym spokojnym, rozległym terenie nigdy nie widział żadnego domu. A jednak miał przed sobą wieś liczącą kilkanaście zabudowań.

Gęsta mgła ścieliła się u stóp drewnianych domów, sięgając mniej więcej dolnej krawędzi okien. Niezwykły to był widok — skupisko budynków wyglądało tak, jakby dryfowało w białym oceanie. Z jednego z kominów wydobywał się jasny dym. Wieś wyglądała przez to jeszcze bardziej magicznie, jak grzbiet pływającego w mglistej zawiesinie wieloryba, który wyrzucał z siebie białą, mleczną fontannę, wędrującą wprost do niewidocznego nieba.

Stary stał kilka kroków z przodu, czekając, aż Rafał otrząśnie się z pierwszego wrażenia. Wreszcie chłopak schylił się po bagaż, po czym podszedł do swojego przewodnika.

— Film tu kręcicie, czy co? — spytał.

— To jest Starzyzna. Jak jesteś z Krasnobrodu, to pewnie żeś o niej słyszał.

— Starzyzna?

Trześniowski nie odpowiedział. Przyglądał się tylko młodemu z rosnącą irytacją. Wreszcie powiedział:

— Jak jesteś z Krasnobrodu, to powinienżeś wiedzieć, że tu jest taka miejscowość.

— Byłem tu wiele razy, Guciów znam jak własną kieszeń, ale o Starzyźnie nigdy nie słyszałem. Nie ma jej na żadnej mapie.

Stary zmarszczył brwi, odruchowo przełożył karabin do drugiej ręki, po czym cicho rzekł:

— Chodźmy. Widzę, że moja córka już rozpaliła pod kuchnią, napijem się czegoś gorącego.

Odwrócił się plecami do Gielmudy i dodał lekko łamiącym się głosem:

— Jestem zmęczony. Bardzo zmęczony i trza mi odpocząć.

Rafał nie pytał już o nic. Szedł za starym, wsłuchując się w ciszę. Gdy znaleźli się między zabudowaniami, powiedział jeszcze:

— Nic nie mów. Lepiej, coby nikt cię nie zobaczył. Chyba jeszcze wszyscy śpią.

Chłopakowi nawet nie przyszło do głowy się odzywać. Po raz kolejny czuł rosnący strach. Oprócz kłopotów z oddychaniem dręczyło go coś jeszcze. Poza odgłosami kroków nie słyszał dosłownie niczego. Najbardziej przeraźliwy był brak odgłosów płynących ze strony lasu. Szedł, modląc się w duchu o jakikolwiek dźwięk, chociażby o cichy głos ptaka, który powinien już przecież obudzić się ze snu i obwieszczać nadejście kolejnego dnia. Przez całą drogę, aż do bramy prowadzącej do domu, nad którego kominem wzbijał się mleczny obłok dymu, Rafał nie usłyszał kompletnie niczego.

„Co za przeklęte miejsce” — myślał. — „Przeklęte…”.

W pewnym momencie Gielmuda gwałtownie się wyprostował i rozejrzał wokół siebie. Nie dojrzał niczego niepokojącego, jednak w domu, położonym naprzeciw gospodarstwa Trześniowskich, para czujnych oczu bacznie przyglądała się porannym wędrowcom. Gdy tylko zniknęli za węgłem domu, mężczyzna zaczął się ubierać. Musiał jak najszybciej dać znać swojemu bratu o tym, co zobaczył. Wszyscy we wsi wiedzieli, że Józek nie ma do końca równo pod sufitem, ale był rozgarnięty na tyle, aby rozumieć zagrożenie. Sołtys sprowadził kogoś do siebie, a to może być bardzo, ale to bardzo niebezpieczne. Założył futrzaną czapkę, wyszedł z chałupy i ruszył w kierunku stodoły, zważając, aby nie być widocznym z domu Trześniowskiego.

Marcin mieszkał na końcu wsi, ale skrajem pól prowadziła tam droga, którą można było do niego dotrzeć bez wychodzenia na główny trakt.

Mimo że mgła skrywała Kowalika bardzo dokładnie, przez cały czas biegł skulony wpół. Wreszcie, gdy dotarł do celu, cicho zastukał do okna izby, w której spał jego starszy brat.

Czarny wygon Tom 1

Подняться наверх