Читать книгу Czarny wygon Tom 1 - Stefan Darda - Страница 21
VI
ОглавлениеW porównaniu do innych dom będący własnością Trześniowskich prezentował się bardzo okazale. Był zbudowany z grubych, jodłowych bali i liczył, poza komorą, którą mijało się tuż za wejściem, cztery pomieszczenia i sporą, mroczną sień. Było w niej ciemno jak w nocy, dopóki stary nie otworzył drzwi prowadzących do kuchni. Gdy do niej weszli, ogarnęło ich przyjemne uczucie ciepła. Pod kuchnią żwawo buzował ogień, a na metalowej płycie stał garnek wypełniony po brzegi niemal wrzącą wodą. Trześniowski usiadł przy stole i spojrzał na chłopaka.
— Zanieś torbę do izby — mówiąc to, głową wskazał kolejne drzwi.
Gielmuda bez słowa ruszył w ich kierunku. W tym samym momencie stanęła w nich młoda, najwyżej dwudziestoletnia dziewczyna.
— Co mówiłeś, tato? — spytała, zwracając wzrok w kierunku stołu. — Dobrze, że już jesteś… — Dopiero w tej chwili ujrzała chłopaka, który zatrzymał się w pół kroku. W ułamku sekundy jej oczy wypełniły się niemal szaleńczym przerażeniem. Krew odpłynęła z twarzy, próbowała coś powiedzieć, jednak głos odmówił posłuszeństwa. Wreszcie podbiegła do ojca i wtuliła się w jego ramiona.
Trześniowski objął ją i uspokajająco pogładził po długich, kasztanowych włosach.
— Spokojnie, córciu. Nie bój się — mówił cichym, uspokajającym głosem. — Spotkałżem go w lesie, nie trza się bać. Już dobrze, Heluś. Powinienżem był wejść wcześniej i powiedzieć… Już dobrze.
Rafał, pomimo odległości dzielącej go od Trześniowskich, widział, jak dziewczyna drży. Dopiero po chwili bliskość ojca i jego spokojny głos przyniosły oczekiwany skutek. Dziewczyna nie odważyła się jednak ponownie spojrzeć na intruza.
Chłopak ruszył w kierunku izby, z której przyszła.
— Poczekam tam, aż pańska córka trochę się uspokoi.
Wszedł do drugiego pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Położył torbę w kącie pokoju, po czym przysiadł na stojącym pod ścianą krześle. Z kuchni dobiegał głos Trześniowskiego i płacz jego córki. Gielmuda nie miał pojęcia, co ją tak wystraszyło. Nie zrobił przecież żadnego gwałtownego ruchu, żadnego gestu, który mógłby zasugerować, że pojawił się w domu w złych zamiarach. Nie rozumiał też słów starego o tym, że wcześniej powinien był ją ostrzec. Przecież to chyba normalne, że ojciec czasem przychodzi z kimś nieznajomym. Rafał zupełnie nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, więc postanowił po prostu spokojnie poczekać na rozwój wypadków.
Nie słyszał już płaczu dziewczyny. Do jego uszu dobiegał tylko głos jej ojca, który najwyraźniej relacjonował spotkanie z nieznajomym. Trwało to może pięć, może dziesięć minut, aż wreszcie drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich gospodarz. Rafał sądził, że zostanie zaproszony do kuchni, ale tak się nie stało. Trześniowski zostawił drzwi uchylone i usiadł na drewnianym łóżku.
— Musi się trochę uspokoić — rzekł. — Ale może zaraz do nas przyjdzie.
Siedzieli bez słowa. Z kuchni nie dobiegał żaden dźwięk, a w pokoju rozlegało się tylko tykanie wahadła starego zegara. Wybiła siódma. Potem znów zapadła cisza.
Wreszcie chłopak zaczął się nerwowo wiercić na krześle. W końcu nie wytrzymał i zapytał:
— Ale co ją tak przestraszyło? Przecież ja nic nie zrobiłem. Nigdy nie widziała obcego?
Stary zmierzył go lodowatym wzrokiem.
— Głupiś, tyle ci powiem — mruknął wreszcie. — Ale jak już tak koniecznie chcesz wiedzieć, to obcego widziała, tyle że bardzo dawno i dlatego się tak ciebie zlękła. A teraz siedź cicho, bo będziem tu siedzieć do obesranej śmierci.
Rafał spojrzał przez okno. Biorąc pod uwagę godzinę, powinno być już całkiem widno, jednak wciąż za szybą panował półmrok jak tuż przed wschodem słońca. „To pewnie przez mgłę” — pomyślał. Nie widział innego wytłumaczenia, choć doskonale pamiętał, że kiedy szli w kierunku wsi, mgła wisiała tuż nad ziemią. Dokładnie tak, jak teraz. Znów poczuł niepokój. Zastanowił się też, czy wciąż odczuwa duszność. Zaczerpnął głęboko powietrza i prawie się zakrztusił. I znów niepokój. Coraz silniejszy.
Gdy oderwał wzrok od zaokiennego, mglistego pejzażu, zobaczył, że w drzwiach stoi córka gospodarza. Odruchowo się podniósł, wybijając starego z zamyślenia. Nie wiedział, czy ma podejść do niej, żeby się przedstawić, czy pozostać w miejscu. Bał się też powiedzieć cokolwiek, żeby nie przestraszyć dziewczyny. Na szczęście ona odezwała się pierwsza:
— Zaparzę miętę — oznajmiła, po czym odwróciła się i już jej nie było.
— Chodźmy. Lubisz miętę? — Trześniowski, wstając, przyglądał się chłopakowi.
— Lubię — skłamał Rafał bez mrugnięcia okiem.
Na myśl o mięcie żołądek przewrócił mu się na drugą stronę. Niewiele było rzeczy, których tak szczerze nienawidził. Uznał jednak, że grymaszenie w zaistniałej sytuacji mogłoby zostać — delikatnie mówiąc — źle odebrane. Uśmiechnął się markotnie do gospodarza i ruszył w kierunku kuchni.