Читать книгу Czarny wygon Tom 2 - Stefan Darda - Страница 10
6.
ОглавлениеZa kwadrans dwunasta dotarła na parking położony naprzeciw gospodarstwa agroturystycznego w Guciowie. Stał na nim tylko fiat punto. Właśnie jego szukała.
Podeszła bliżej, rozglądając się czujnie. Nie mogła w takiej chwili pozwolić sobie na nieostrożność. Gdy nikogo nie dostrzegła, czterema mocnymi cięciami zniszczyła opony samochodu, a następnie spokojnym krokiem przeszła przez ulicę i ruszyła w stronę widocznego przed nią wzniesienia.
Była już blisko.
Wzgórze było dość strome, ale nawet po kilku minutach forsownego marszu pod górę Teresa nie miała najmniejszej zadyszki. Deszcz padał teraz już mocno, lecz nie przeszkadzało jej to w pokonywaniu kolejnych metrów. Na błotnistej ścieżce widziała ślady ciężkich butów. Ktoś bardzo niedawno musiał tędy iść.
Nagle z oddali usłyszała huk wystrzału. Ruszyła biegiem.
Kiedy dotarła na szczyt wzniesienia, zobaczyła przed sobą Słoneczną Dolinę, a na jej tle sylwetkę mężczyzny, zmierzającego w jej stronę chwiejnym krokiem. Trudno było stwierdzić, czy jest pijany, zmęczony, czy też po prostu ma problem ze sprawnym poruszaniem się. Wydawało się, że zza jego pleców dobiegają milknące dźwięki kościelnych dzwonów, ale to musiało być złudzenie. Znała to miejsce i była pewna, że w dolinie nie ma żadnego kościoła.
To jednak było w tym momencie najmniej ważne.
Interesował ją zbliżający się z trudem na oko pięćdziesięcioletni facet. Miał na sobie brudne, zabłocone ubranie.
„A więc to wszystko przez niego? — pomyślała ze zdziwieniem. — Przecież to bułka z masłem”.
Dzieliło ich może dziesięć metrów, może mniej, a on wciąż jej nie dostrzegł. Szedł, patrząc pod nogi, coś do siebie mamrocząc i raz po raz kręcąc głową. Uznała, że wystarczy jeden szybki ruch, cios w wychudzoną klatkę piersiową i będzie po sprawie. Dotknęła noża. Nie mogła się już doczekać.
Mężczyzna wreszcie ją zauważył, ale wzruszył tylko ramionami i wciąż zmierzał przed siebie, najwyraźniej licząc, że Teresa usunie mu się z drogi. Kiedy to nie nastąpiło, stanął przed nią i zmęczonym, trochę błędnym wzrokiem spojrzał jej w oczy.
To był ten moment. Właśnie teraz powinna uderzyć.
Zrobiłaby to bez najmniejszego wahania, gdyby nie fakt, że w twarzy nieznajomego dostrzegła coś, co poruszyło ją do szpiku kości. Na obliczu sporo starszego od niej mężczyzny malowało się coś, co od momentu zdiagnozowania nowotworu u Mateusza sama codziennie widziała w lustrze. Ból, poczucie straty, beznadzieja istnienia. U Teresy wszystko było świeże, zaś u niego zatarte przez mijający czas, ale dla niej wciąż doskonale widoczne…
— Pszpraszm — mruknął i głośno czknął.
Usunęła się ze ścieżki. Patrzyła, jak ją mija i wiedziała, że nie może go puścić wolno. Nadal trzymała dłoń na rękojeści noża i wciąż pamiętała o swoim synu, dla którego się tutaj pojawiła.
Nie potrafiła jednak zadać ciosu.
Obcy przeszedł kilka kroków, a potem się zatrzymał. Mruczał coś do siebie przez chwilę, gestykulował, aż wreszcie zawrócił i znów się zaczął zbliżać.
„Drwi ze mnie — pomyślała. — Muszę to zrobić!”.
Mimo to, kiedy znów był obok Teresy, ona nie potrafiła wywiązać się ze swojego zadania.
— Mam nieźle w czubie — oznajmił, popukał się w głowę, a następnie, zataczając się, ruszył w stronę Słonecznej Doliny. Po kilku krokach potknął się, upadł do przodu, a potem ułożył się wygodniej i znieruchomiał.
Teresa wyjęła nóż z pochwy i podeszła bliżej. Postała przez moment, po czym odrzuciła niedoszłe narzędzie zbrodni jak najdalej od siebie.