Читать книгу Czarny wygon Tom 2 - Stefan Darda - Страница 9
5.
ОглавлениеObudził ją słaby głos Mateusza. Chłopiec wołał matkę, najwyraźniej zaniepokojony jej nieobecnością. Dopiero wtedy zrozumiała, że spędziła noc w kuchni. Natychmiast się podniosła, nalała do szklanki kompot i zaniosła do pokoju syna.
Podczas gdy malec pił łapczywie, Teresa przyglądała mu się z czułością. Gdy skończył, spojrzała na zegarek i powiedziała:
— Nie będzie mnie przez jakiś czas. Wrócę po południu. Ciocia Bożenka będzie do ciebie zaglądać, dobrze?
Sama była nie mniej zaskoczona tymi słowami niż Mateusz.
— Nie chcę, żebyś gdzieś szła, mamo — powiedział cicho. — Są święta, prawda? Nie chcę być sam w święta.
— Nie będziesz sam — odparła i pogładziła go po jasnych włosach. — Gdy wrócę, cały czas będę z tobą. Jesteś głodny?
Pokręcił przecząco głową.
— Spróbuj jeszcze pospać, to czas szybciej minie — dodała.
Zobaczyła w jego oczach łzy, ale musiała być silna, więc odebrała z jego wątłych dłoni pustą szklankę i wyszła z pokoju.
Miała w sobie mnóstwo energii i czuła się silna, jak nigdy dotąd.
Było wpół do jedenastej. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że musi się pospieszyć.
Założyła wygodne dżinsy, flanelową koszulę w kratę i nieprzemakalną wiatrówkę. Chociaż nie wyglądała jeszcze przez okno, wiedziała, że pada drobny deszcz. Zeszła do piwnicy i z dna jednego z pudeł, spod niezliczonej masy rupieci wyjęła solidny, myśliwski nóż należący do jej nieżyjącego męża. Kiedyś był jej już potrzebny i spędziła wtedy kilka dni na bezowocnych poszukiwaniach. Teraz dokładnie wiedziała, gdzie leży. Wysunęła go ze skórzanej pochwy, sprawdziła palcem stalowe ostrze i skrzywiła się z niezadowoleniem.
Na doprowadzenie go do odpowiedniego stanu poświęciła kilkanaście cennych minut. Gdy skończyła, osełka była gorąca od tarcia, a nóż ostry jak brzytwa. Schowała go do pochwy i przytroczyła do pasa. Przed lustrem upewniła się, że wiatrówka dobrze maskuje białą broń.
Raz jeszcze zajrzała do Mateusza i ucieszyła się, bo mały znów zasnął.
Niedługo potem zapukała do drzwi położonego po sąsiedzku domostwa. Bożena była zaskoczona jej widokiem.
— Nie będzie mnie kilka godzin. Zajmiesz się przez ten czas moim synem.
Zabrzmiało to nie jak prośba, tylko nieznoszące sprzeciwu polecenie.
— To ważne — dodała. — Potem ci wyjaśnię. Może.
— Nie wejdziesz? Jemy akurat świąteczne śniadanie…
— Nie mam czasu. — Mówiąc to, wcisnęła Bożenie do ręki klucz. — Teraz śpi, ale jak się obudzi, może być głodny. Daj mu coś do jedzenia.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i zaraz potem była na drodze. Czuła, że jej siostra wciąż patrzy na nią zdziwiona, ale zupełnie jej to nie obchodziło.
W tej chwili najważniejsze było szybkie dotarcie do Guciowa.
*
Chciała przejść najkrótszą drogą — najpierw obok krzyża z rzeźbionym w drewnie Chrystusem, a potem obok kościoła, jednak ten banalnie prosty plan okazał się niewykonalny. Krzyż musiała obejść, nie podchodząc do niego bliżej niż na jakieś dziesięć metrów, a świątynię ominąć jeszcze szerszym łukiem, więc poszła piaszczystą drogą, biegnącą równolegle do asfaltu.
Na końcu wsi, tuż przed liczącym kilka zabudowań przysiółkiem Bisy, chroniony ramionami rozłożystej lipy stał jeszcze jeden, tym razem metalowy krzyż przydrożny. Do niego nawet już nie próbowała się zbliżać.
Z ostatniego podwórza wypadł Ares — średniej wielkości podpalany kundel, którego często podkarmiała. Zdarzało się, że czasem nawet nocował na jej podwórzu. Pies sadził do niej w podskokach, radośnie popiskując. Teresa przykucnęła, by go przez chwilę pogłaskać, jednak Ares stanął jak wryty w bezpiecznej odległości. Najpierw przez jakiś czas uważnie jej się przypatrywał, a potem zaczął się cofać. Na jego grzbiecie zjeżyła się sierść, wyszczerzył kły i głucho warczał.
Teresa podniosła się i sięgnęła do boku, chwytając za rękojeść noża. Precyzyjnym rzutem mogła w jednej chwili przerwać nienawistne warczenie. Wiedziała, że trafiłaby idealnie w szyję psa i naprawdę miała ochotę to zrobić. Ostatecznie jednak postanowiła zostawić sobie tę przyjemność na potem. Na razie miała ważniejsze sprawy na głowie. Piaszczysta droga w tym miejscu zmieniała się w asfaltową i wiodła do bardziej uczęszczanej szosy na trasie Zwierzyniec—Krasnobród. Szybkim krokiem ruszyła nią przez las w kierunku sąsiedniej wioski.
Czuła się jak wadera, która właśnie trafiła na świeży trop rannej zwierzyny.