Читать книгу Czarny wygon Tom 2 - Stefan Darda - Страница 8

4.

Оглавление

W Wielką Sobotę już od jedenastej wieczorem stała przed domem i niecierpliwie nasłuchiwała znajomego skrzypienia wózka. To, czego dowiedziała się w ciągu dnia od Bożeny, rzuciło na całą sprawę nowe światło, chciała więc jeszcze raz porozmawiać z nocnym przybyszem.

Jej serce zamierało za każdym razem, gdy od strony drogi dobiegał jakiś dźwięk. Wsłuchiwała się w odgłosy wiosennej nocy, przerywane od czasu do czasu leniwym ujadaniem psów. Trzy, może cztery razy w ciągu godziny mrok rozświetliły reflektory przejeżdżającego szosą samochodu, pozostawiając po sobie na jakiś czas jeszcze bardziej nieprzeniknioną ciemność. Księżyc tym razem skrywał się za szczelną kotarą chmur.

Co jakiś czas sięgała ręką do kieszeni kurtki, w której spoczywała biała, coraz bardziej pognieciona koperta. Była ona jedynym dowodem na to, że odbyta poprzedniej nocy rozmowa naprawdę miała miejsce. Ciągłe dotykanie papieru było dla Teresy ważne również z innego powodu. Pomagało jej trwać w przeświadczeniu, że nie postradała zmysłów.

W ostatnim czasie niemal nie wychodziła z domu, a jej kontakt z otoczeniem ograniczał się głównie do rozmów z siostrą. Stojąc w mroku, przypominała sobie ich ostatnie spotkanie, kilka godzin wcześniej. Bożena przyniosła święconkę i garść mało interesujących plotek. Już wychodząc, zapytała:

— Pamiętasz tego starego Bobowicza? Wiesz, tego Czarnego, co to chodził po wsiach z wózkiem i zbierał złom?

— Pamiętam — odparła Teresa. — Rozmawiałam z nim nawet ostatnio…

— Słuchaj, nie uwierzysz! Na jego pogrzebie były chyba ze dwie setki osób. Z całej okolicy się ludzie zjechali… Niby taki trochę włóczęga, a jednak szanowany był. Czekaj, czekaj… Mówisz, że z nim niedawno rozmawiałaś?

— Tak… może z tydzień temu — skłamała Teresa, siląc się na obojętność.

— No popatrz. U mnie też jakoś wtedy był. Albo trochę wcześniej… To na pewno było tydzień temu?

— Nie pamiętam dokładnie. A co mu się stało?

— No tak, ty przecież nic nie wiesz! Znaleźli go przedwczoraj powieszonego w stodole. Chowany był zaraz następnego dnia, żeby przez święta nie leżał. I dobrze, bo by jeszcze kogoś po niedzieli ze sobą zabrał… Mszy nie było, bo w Wielki Piątek liturgia słowa może być tylko odprawiana, ale gmina się postarała i chowali go jak sołtysa jakiego. Mój Władek był i opowiadał… Tereska, a co z tobą? Jakoś tak pobladłaś nagle…

— Nie, nic mi nie jest. Tylko… — Głos ugrzązł jej w gardle. Odchrząknęła. — Tylko wiesz, człowiek tak się trochę przyzwyczaił… A wiadomo coś o tym, dlaczego Czar… to znaczy świętej pamięci Bobowicz to zrobił?

— Nic nie wiadomo. Wszyscy się dziwią, bo twardy zawsze był, ciężko miał w życiu, a nie poddawał się łatwo losowi. Może na starość mu się coś w głowie pomieszało?

Po wyjściu siostry Teresa natychmiast poszła do pokoju i zajrzała do szuflady. Sama już nie wiedziała, czy chce znaleźć tam białą kopertę, ta jednak była na swoim miejscu i kobieta od tego momentu nie rozstawała się z nią nawet na moment.

Było wpół do pierwszej, gdy usłyszała chrzęst kroków na drodze. Po ubiegłej nocy nie pomyliłaby ich z innymi. To był ostatni moment na to, aby jeszcze zmienić zdanie. Mogła podbiec do furtki i zostawić w niej otrzymaną od Czarnego kopertę, jednak podjęta wczoraj decyzja wciąż wydawała się jedyną właściwą, więc, drżąc z emocji, stała bez ruchu, rejestrując dźwięki dobiegające zza bramy. Nocny wędrowiec zatrzymał się po drugiej stronie. Tym razem nie ciągnął za sobą hałaśliwej dwukółki.

Teresa w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie chciała go już o nic pytać, rozmowa nie była potrzebna, bo przecież wszystko było jasne. Najwyraźniej dla Czarnego również. Postał jeszcze na wysokości bramy może przez minutę, po czym zaczął się oddalać.

Nie pozostało jej nic innego, jak ukryć się w domu i czekać na dyspozycje. Włożyła wciąż jeszcze pustą kopertę do szuflady, po czym niemal odruchowo zajrzała do Mateusza. Był bardzo blady, ale najważniejsze było to, że spał. Poprawiła jego kołdrę i pocałowała chłopca w lekko zroszone chłodnym potem czoło.

„Jeszcze troszkę, synku, a może będę mogła ci pomóc” — pomyślała, po czym przeszła do kuchni i usiadła przy stole.

Wielkanoc wśliznęła się do Bliżowa bezszelestnie jak złodziej i czekała, aż jej przybycie oznajmi poranne, radosne bicie dzwonów.

Siedzącej przy stole kobiecie było to całkowicie obojętne.

Czarny wygon Tom 2

Подняться наверх