Читать книгу Czarny wygon Tom 2 - Stefan Darda - Страница 11
7.
ОглавлениеDotarcie do Bliżowa zajęło trzykrotnie więcej czasu niż droga, którą przebyła w przeciwną stronę. Wszystko ją bolało, była przemoczona i zmarznięta na kość. Nie mogła się już doczekać, aż dojdzie do domu, weźmie ciepłą kąpiel i położy do łóżka.
Z ulgą dojrzała pierwsze zabudowania. Po raz drugi tego dnia spotkała Aresa, który najpierw przyjrzał się jej nieufnie, a potem podbiegł, łasząc się i prosząc o pieszczotę. Później towarzyszył jej już do samego domu. Tym razem nie musiała też ani razu nadkładać drogi.
Weszła do środka i stanęła w progu pokoju Mateusza. Łóżko było puste.
— Tysiąc razy jej mówiłam, że może zarazić się od jej dzieci — mruknęła, ale nie miała siły, aby teraz iść do Bożeny i robić jej awanturę.
Musiała się położyć, chociaż na chwilę.
*
Obudził ją hałas dobiegający z kuchni.
— Bożena?
Siostra weszła do pokoju z uśmiechem.
— Jak samopoczucie? — zapytała.
— Gdzie Mateusz? Prosiłam cię przecież, żebyś go nie zabierała do siebie — powiedziała z wyrzutem Teresa.
— Daj spokój. Przecież grzecznie bawi się z dziewczynkami. Przy śniadaniu chyba obie przesadziłyśmy z winem. Mnie też głowa pęka. Chodź, napijemy się kawy, zjemy trochę ciasta. Czekam na ciebie w kuchni.
Teresa natychmiast się ubrała. Nie znalazła nigdzie mokrych ubrań, uznała więc, że siostra tymczasem pozbierała je z podłogi i zabrała do łazienki.
Usiadła naprzeciw Bożeny. Na zewnątrz się wypogodziło, przez okno wpadało do środka ciepłe, słoneczne światło. Nagle usłyszała tupot na schodach, a zaraz potem do pomieszczenia wpadł jej syn. Był zasapany, zgrzany i cały w skowronkach.
— Cześć, mamo! Pić mi się chce.
Jej serce wykonało gwałtownego koziołka. Poderwała się i złapała syna za rękę.
— Czyś ty oszalał? Przecież tak nie można! Jesteś chory, nie wolno ci biegać!
Spojrzał na nią zdziwiony.
— Przecież wczoraj mówiłaś, że całkiem już wyzdrowiałem. Prawda, ciociu? — zwrócił się do Bożeny.
— No pewnie. Tereska, daj spokój. Przecież po grypie musi nabrać trochę odporności i nałykać się świeżego powietrza. Chodź — powiedziała do chłopca — dam ci kompotu i wracaj do dziewczynek.
Swoim zwyczajem wypił łapczywie i już go nie było. Po chwili z dworu dobiegły odgłosy beztroskiej zabawy.
— Nic z tego nie rozumiem. — Teresa kręciła głową, szeroko otwartymi oczami patrząc na siostrę. — To na pewno piękny sen, ale nie chcę się z niego obudzić.
Wstała i wyszła na zewnątrz.
Dzieciaki bawiły się w łapanego. Wiosna powoli budziła się wokół do życia.
Gdy kobieta spojrzała na pobliskie wzgórze, na jego szczycie dostrzegła sylwetki dwóch mężczyzn. Jednym z nich był nieznajomy zakapturzony mężczyzna, odziany w zakonny habit. Drugiego znała aż nazbyt dobrze. Jego długie, tańczące w rytm podmuchów wiatru siwe włosy, brodę i śniadą twarz poznałaby na końcu świata.
Czarny wraz z nieznajomym mnichem, który z tej odległości zdawał się pozbawionym prawego ramienia kaleką, przypatrywali się jej przez dłuższy czas, a potem odwrócili się i niespiesznie zniknęli za wierzchołkiem wzniesienia.
„Czarny nie powiedział, co będzie, jeśli nie spełnię jego żądania — pomyślała Teresa. — I dobrze, bo jeśli byłaby to jakaś groźba, to z pewnością dotrzymałby słowa”.
Nie uspokoiło jej to całkowicie, ale gdy spojrzała na biegnącego co sił i śmiejącego się syna, nic już nie miało znaczenia.
— Boże, byleby to tylko nie był sen — powiedziała cicho i ruszyła w stronę domu. Nie chciała, aby Mateusz zauważył, że płacze.