Читать книгу Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna - Страница 13
UMAZANE MIODEM. GDZIE JA MIAŁAM OCZY
ОглавлениеPrzypadek sadza mnie w pociągu obok znanej pisarki. Jedziemy promować film według jej powieści. Dostała za nią Nike.
Długo udziela w Warsie wywiadu dla Onetu. Jakiś młody zapalony dziennikarz uparł się, by zrobić z nią wywiad. Jak pociąg dojedzie do Wrocławia, przejdzie tylko na peron i wróci do Warszawy.
Francuzi mówią, jeśli coś ci się nie udało, to tylko dlatego, że nie za mocno chciałeś. On chciał. On zmieni tylko peron i wróci do Warszawy.
Przyszła do przedziału. Jest delikatna jak mgła.
– Jak było? – pytam.
– Uff – patrzy w okno.
Napięcie typowo pasażerskie.
Ale wiem, że to pisarka czuła na krzywdę dzieci. Gdzieś powiedziała: „Tą powieścią wyrządziłam światu to, co on wyrządził mnie”.
A jest w tej książce porywanie dzieci, najbiedniejszych dzieci, nieogarnięte matki pijaczki, pornografia dziecięca, matki molestujące seksualnie swoje córki, blada dziewczynka z trudem odratowana po wielu godzinach kopulowania z pudlem olbrzymem, słodko-krwawy pomysł reżysera filmu porno.
Dodam tylko, że film powstały na podstawie jej powieści nazwano baśnią dla dorosłych. Rozwala mnie ten glamour. Rozwala ten świat. Zrobi wszystko, by sobie ulżyć. Siebie wybielić. Żeby się dobrze sprzedać, nie nazwać po imieniu.
Więc jedziemy chwilę w ciszy. Ona zbiera siły po wywiadzie, ja zbieram się w sobie, by zagadać.
– O, Opole! – mówię. – Mogłabym tu wysiąść, podjechałaby moja siostra, pojechałybyśmy do jej domu w górach.
– Masz siostrę? – pyta cicho.
Ciągle w oknie. Dłuższa cisza.
– Ja też mam – dorzuca. – Mieszka w Niemczech. Ma męża Niemca. Z nim niemieckie dziecko. Słowa po polsku.
Znów cisza.
– Niby wszystko w porządku. Niby w porządku.
Cisza.
– Ale psychosoma się rozpada.
Kilka minut w ciszy. Nagle ona odzywa się do okna.
– U mnie w rodzinie albo pili i się zapijali, albo lubili zwierzęta. Taki podział.
– A u mnie pili i się zapijali, i lubili zwierzęta!
– Czyli nie ma reguł!
I wybucha śmiechem.
– Byli zaraz po ślubie, a mój ojciec już pił. Matka myła naczynia. Widziałam jej plecy. Ciotki siedziały pod oknem i padło ich zdanie, które rozcięło ciszę: „Gdzieś ty miała oczy?”.
– A co mama na to?
– Przestała myć naczynia, plecami się zamyśliła, rozumiesz, co mam na myśli, i usłyszeliśmy: „Miał te oczy… jak umazane miodem”.
Pisarka uśmiecha się w szybie. Ma ładny pierścionek z ametystem na środkowym palcu lewej ręki.
– Masz piękny pierścionek.
– To po ciotce.
Rozprostowuje palce, ładne paznokcie bez lakieru.
– Lubię takie, są wtedy przyjazne i czyste.
Przygląda się swym dłoniom.
– A kiedyś jeden pierścionek prawie wrósł mi w ciało, tyle lat go nie zdejmowałam.
– Ale fajnie, też bym tak chciała, wiele bym za to oddała.
– By ci wrósł?
– Bym mogła choć kilka dni nosić jeden pierścionek.
Codziennie na planie zabierają mi biżuterię, zamykają w plastikowych woreczkach i czuję się naga, rozebrana, bezbronna, jakby źli ludzie rozdrapali na mnie cenne resztki – i że będzie do odbioru w piwnicach szpitala, po wszystkim – albo zaprosili do gazu. To głupie, ale tak to czuję.
I każda z nas pewnie przez chwilę docenia przywileje naszych zawodów. Ona pisarki.
Ja aktorki. Który z nich? Że mogą mi codziennie kręcić włosy na przykład. Inne na tę chwilę nie przychodzą mi do głowy.
Ach, nie.
Pamiętam, jak ostatnio staję półnaga przed Emilią.
Swymi czarem, namysłem, delikatnością nie pozwala mi na chwilę zapomnieć, że Czartoryską. Wybitną kostiumografką, ale jednak Emilią Czartoryską.
Ubiera mnie.
Mówię:
– Emilko, w scenie, gdy sprzedaję prokuratora i zostawiam drzwi otwarte, gdy on nagi, przywiązany do łoża, z dupskiem wypiętym i oddanym, jak rozkwitająca magnolia poddaje się mym torturom… I gdy wpada straszna ekipa, by go sfotografować w takich aktach i skompromitować… Może nie dam się nikomu poznać? Może załóż mi na twarz jakąś koronkę? Tak, by na kompromitujących zdjęciach nikt nie poznał mej twarzy?
Charakterystyczne.
Im bliżej jestem postaci, tym częściej mówię o niej jako o sobie.
Emilka mruży chwilę oczy, po czym zaplata mi koronkową przepaskę na twarzy.
Rozwiązuje. Składa na pół i jeszcze raz przewiązuje.
Teraz już nikt nie pozna mych oczu. Cel osiągnięty.
Emilka mówi:
– To woalka mojej babci.
Uśmiecha się. Tylko oczami.
A ja nagle odbywam w kilka sekund jakąś świetlną podróż.
Z mego zrujnowanego Prudnika, smutnego miejsca, gdzie jedna kraina się kończy, a druga jeszcze nie zaczyna… do Brzeżan, majątku Czartoryskich.
Idę szeroką aleją lip, zalaną słońcem, prosto do pokoi i szaf madame Czartoryskiej. Swobodna w przekraczaniu czasów, konwenansów, wszelkiej logiki, geografii, czasoprzestrzeni. Wszystkiego.
I w woalce madame Czartoryskiej, którą teraz będę nosić, czuję, że wyobraźnia jest pociskiem największej mocy. I czuję wdzięczność. Wręcz atak wdzięczności.
I jednak kocham swoją profesję.