Читать книгу Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna - Страница 18

A WSZYSTKO JEJ CZARNE OCZY

Оглавление

I białe mieczyki. Kocha je.

Czarne oczy, białe mieczyki i piękno, w które zamienia świat. Gosia Baczyńska.

Mój guru mody. Kiedyś, lato 2016 roku, idę ja sobie ulicą Floriańską obok jej butiku, nikomu jeszcze nieznana aktorka, poza fanami Na Wspólnej, staję przed witrynami jej okien i pocę się jak szara myszka. Wejść, nie wejść. Zaraz ma się odbyć światowa premiera Ostatniej rodziny na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno. Ale ja mam wrażenie, że to skromny film. Dobry, lecz skromny. Może przejść bez echa. Jednak przecież Locarno, prestiżowy festiwal, gram z Andrzejem Sewerynem, Dawidem Ogrodnikiem, cholera. Muszę sobie zakląć, by przepchnąć energię, zdobyć się na odwagę i otworzyć drzwi. Jak często mi się zdarza, bo stale jest we mnie jakieś „nie dość, nie dość”. A Gosia to pewnie superkobieta, nie może być inaczej. Nie tworzyłaby takiego piękna. Nie mieszkałaby na Pradze jak ja. A poza tym te czarne oczy. Mocne. Jakieś z moimi powinowactwo.

Wchodzę. Drżą mi uda. Za kontuarem młoda asystentka.

– W czym mogę pomóc?

Gabinet piękna. Zatyka mnie od urody sukien, butów, biżuterii, komód, pięknych przepasek na głowę, dywanów et cetera.

– Wie pani, jest taki film, z którym lecę za kilka dni do Locarno. Delikatny film.

Kurwa, kto cię, sieroto prosi o umniejszanie?

– To wspaniały film, który dostał się do konkursu głównego w Locarno, co prawda debiut.

Jesus, jeszcze chwila, dziecko, i sama na własnych kopach cię wyniosę poza witryny tego atelier. I pojedziesz w białym tiszercie, z przepoconymi pachami, a na tyłek zarzucisz stare dżinsy za pięć zeta. Sił już do ciebie nie mam.

– Za to gram w nim z Andrzejem Sewerynem, Dawidem Ogrodnikiem.

Dorzuć ćwoku, że główną rolę!

– Taką łagodną firankę, jak o niej mówiono, szarą eminencję tej rodziny, rodziny Beksińskich.

Nie rozkręcaj się, to nie ma nic do rzeczy. Idź do sedna i wypad, pooddychaj powietrzem, bo smucisz.

– Właśnie, czy pani Baczyńska zechciałaby ubrać mnie na ten festiwal?

Asystentka zapisuje tytuł filmu, Locarno, nazwiska gwiazd-partnerów i – o dziwo – odpowiada.

– Jeśli Gosia Baczyńska się zgodzi, oddzwoni do pani. Poproszę o numer.

Zjadam sorbet naprzeciwko, by się pozbierać i ochłodzić.

Tego samego dnia dostaję wiadomość: „Gosia Baczyńska z chęcią Panią ubierze, umówimy daty”.

I po co było tak projektować czarno? Od zawsze czarno? Nie mam do siebie siły.

Suknia do Locarno z Ostatnią rodziną była piękna i skromna. Taki mają tam dress code. Szara koronka, rozkloszowana od pasa, za kolano, skośny rękawek, krótka stójka. Przy rękawkach i stójce jakby delikatny cień koronki w tym samym kolorze. Cudo.


Miesiąc później Gosia ubiera mnie na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie dostaję nagrodę za główną rolę kobiecą w Ostatniej rodzinie.

Suknia jest przepiękna, koronkowa cała, biel, turkus i czerń. Mocny ażur.


Od tego czasu wiemy, że jesteśmy dla siebie. To znaczy, ja jestem pewna, że ona jest dla mnie. Czy w drugą stronę? Chyba poczekam na jej biografię, a może nie, i na jakimś bankiecie przepchnę nieśmiałość jak komin. Zasadzę się na nią z kulą na górze balustrady i… wybuchnie szczerość! I zapłoną serca. Kocham takie chwile.

A teraz już mamy lato 2019 roku i TV Red Carpet chce o mnie zrobić większy materiał.

Więc proponuję im kilka aktywności z życia gwiazdy. Srazdy – od razu dorzucam w myślach przekornie. Ta przekora, dla balansu, zawsze ją miałam i nie dam sobie odebrać. Niech żyje.

To ona sprawia, że na pytanie dziennikarza „jak smakuje taki sukces?”, mam ochotę zawołać „berek!”, uderzyć go w ramię i uciec.

Ale staję na wysokości zadania. Proponuję grafik aktywności gwiazdy. Rano moje ukochane atelier fryzjerskie u Magdy Jakubowskiej i nawilżanie włosów, potem tzw. zabieg gwiazd, intraceuticals, dotleniający głęboko strzał dla skóry w Ce-Ce Beauty Clinic i wreszcie miara sukni w atelier Gosi Baczyńskiej, sukni na tegoroczny Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni. Jadę tam z dwoma filmami Ciemno, prawie noc w reż. Borysa Lankosza, na podstawie wybitnej powieści Joanny Bator, i Boże Ciało w reż. Jana Komasy, scenariusz Mateusz Pacewicz.

A wieczorem premiera w kinie Muranów tegorocznej Złotej Palmy w Cannes, koreańskiego filmu pod tytułem Parasite w reż. Joon-ho Bonga.

Lekko mży w dzień, kiedy wodzę za sobą ekipę TV Red Carpet.

Mam na sobie suknię za osiem zeta, pożyczyłam od córki, ta złupiła ją kiedyś w łódzkim second handzie o nazwie Pomarańcza. Najleprze rzeczy. Oblata wiele okazji. Żadnej się nie powstydzi.

Otwieram drzwi butiku Gosi Baczyńskiej na Floriańskiej, piękna uliczka Starej Pragi. Wcześniej kupuję w kwiaciarni obok praskich grajków – rzeźby w mosiądzu tutejszej kapeli podwórkowej, symbolu Pragi – białe mieczyki. Gosi ulubione kwiaty.


Otwieram, ekipa Red Carpet za mną – i kamera w ruchu. A Gosia za kontuarem dopina sobie kolczyki.


Więc musimy wrócić, wyjść, żeby wejść, gdy ona gotowa.

Pan z kamerą, dźwiękowiec i przemiła dziennikarka Daria Pacańska za mną.


Wchodzę więc ponownie, ale chcę być pewna, robię teatralny look „wchodzę!”.


Za mną znów operator, dźwięk, pani dziennikarka. Kamera idzie. Ale czy może iść i co zobaczy?


Uff, Gosia jest gotowa. Rozkłada ręce szeroko, świadoma kamery, witamy się serdecznie, konwersujemy przez chwilę, wszystko nad wyraz czytelnie i okrągło, jak w życiu, prawie literaturę piękną uprawiamy, aż zawodzimy lekko.

– Ola, ty to już prawie diwa! Który raz cię ubieram?!

– Och, Gosiu, wiesz, że mnie to męczy, że ja tu wolę z tobą…

– Ale kto był pierwszy? Kto cię ubrał na Gdynię?

– Ty, Gosiu, moja praska duszo, jakżeby inaczej!

I tak sobie słodzimy, kamera w ruchu, obie świadome swoich ról, co sprzedać, a czego za żadne skarby.


Nagle Gosia korzysta z chwili pauzy w nagraniu i każe kamerzyście i dźwiękowcowi rozwinąć zrolowany dywan, wsunąć go głęboko pod nogi ciężkiej komody.

Lekka konsterna, my nie w tej sprawie, ekipa przeprowadzkowa nie nasz rewir, ale Gosia rządzi. Caryca Katarzyna!

– Tu, wsuń pan i ciągnij! Dosuńcie go do ściany. Jeszcze w prawo, panowie! Teraz wieszak na lewo. Dacie radę! Chłopaki! Sorry, widzicie sytuację. O, tak super! Jesteśmy! Teraz toto wygląda.

Boże, zgłupiałam, nie wiedziałam zupełnie, skąd jej ta nagła pasja dywanowa. To było absurdalne.

Ale była bezwzględna. Byle dopiąć swej wizji.

Lecz kiedy przeglądałam z Lubą zdjęcia z tej sesji, pojęłam w lot sens równoległych dywanów.

Tworzą serię podłogowych obrazów. Zagęszczają materię.


Ciągle coś się dzieje, rysuje, wzbogaca kreskę i kolor. Zarówno w poziomie, dzięki dwóm obok siebie dywanom, jak i w pionie, w nas samych, w kompozycji sukien na prostych czarnych wieszakach, biżuterii w przeszklonych komodach, żyrandolu cieknącym szkłem i światłem nad kręconymi schodami w dół atelier, manekinie w złotej sukni, białych mieczykach, wazonie – przezroczystym rombie.

Wszystko w kompozycji. Pod ścisłą kontrolą. Jej oczu i jej serca.

Dwa dywany. Bingo.

Żeby tej wizji dopełnić, nie zawaha się chwili. Uwielbiam tę artystkę.


W czasie gdy ona dywanami zarządza, ja w zachwycie, jak dziecko kąpane w złocie, łaszę się wśród jej sukienek, bluzek, stwarzam w marzeniach okazje, by je założyć, Kopciuszek uwięziony w karocy, byleby do północy i czar nie prysnął.


Przygotowuje mi na Gdynię dwie suknie. Zawsze pyta o treść filmu, by to, co mam na sobie, było kompatybilne z fabułą. Więc pierwsza będzie – piękne asymetryczne ramię – na pokaz Ciemno, prawie noc Borysa Lankosza.


Druga jest już do ziemi. Na galę festiwalu. Halka jest w kolorze chińskiego różu. Na nią granatowa lub bakłażanowa koronka, zależy od światła. Mieniąca się mgła.

Ma luźne przy ramionach koronkowe coś. Gosia upina to na mnie.


I decyduje na koniec tym czymś przy rękawach owinąć mnie w talii, by robiło za pasek.

Kiedyś, w czasie jakiejś wizyty u niej, nie pamiętam okazji, pyta mnie, po odebraniu białych mieczyków, jak zwykle.

– Jak życie, Ola?

– A dobrze, spokojnie, tak się toczy od sukienki do sukienki.

– Och, to bardzo smutne.

I zapadła cisza. Długa, że ciary.

I pomyślałam, kto to mówi?

Gdybym mogła, Gosiu, swe życie na twoje pośród sukien zamienić, choć na trochę zamienić, byłabym szczęśliwa.

Albowiem ja się pasę pięknem. Napawam nim, napełniam. Moja dawna dozorczyni z Czerniakowa mówi – to akurat o facetach – „z piękności się nie najisz”.

Ja całkiem odwrotnie. Najadam się pięknem. Orgazm.


Głodna w takiej sukni?

Anyżowe dropsy

Подняться наверх