Читать книгу Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna - Страница 15

SZKŁO POD POWIEKĄ

Оглавление

A jednak po powrocie z Grecji mam stale jeden obraz przed oczami. Oprócz Zatoki Sarońskiej, szmaragdu wody i lustra lasów.

Co to za obraz?


Obraz w porcie Pireus w Atenach. Zaraz wypływam na Agistri. Słodką Agistri. Tak też mówi o niej moja przyjaciółka mieszkająca od lat w Atenach. Znowu słodycz.

Nie tylko anyżowych dropsów i albańskiego nieba w naszej sypialni.

Waiting area. Siedzę tam wygodnie, Europejka w okularach Diora, obok moja ładna kabinówka w kolorach oranżu i szarości. Podchodzą do mnie śniade kobiety w rozdeptanych męskich klapkach, z dziećmi uczepionymi szyi i żebrzą.

Ups. Albanki z albańskimi dziećmi.

Obok mnie siedzi dojrzała Angielka, bielactwo na twarzy i łydkach, tyle nieosłoniętej skóry widzę. Dwaj niewzruszeni greccy popi, grube dłonie na udach, zapatrzeni w morze. Nikt nie reaguje na zaczepki żebraczek. Podchodzą także albańskie dziewczynki i jęczą o euro. My siedzimy europejskim murem. Myślę, skąd ich tu tyle? Pod płotem portu złożone koce. Koczują tu. Przecięte w pół plastikowe butelki z wodą napełnianą w portowej toalecie.

Co bardziej natarczywych ochrona Blue Star odgania. Na nocowanie pozwala.

Niecodzienny widok. Gdyby było we mnie cokolwiek z szowinistycznej Europejki, pomyślałabym sobie: „Albańskie robactwo, to trzeba ukrócić, nie pozwolić im się pieprzyć i tak rodzić bez sensu i serca jak na rybim tarle”. Ale myślę tylko: „Skąd ich tu tyle, właśnie tutaj tyle?”. Z łodzi, paniusiu w błękitnej sukience. Do siebie mówię. Wysiedli z przepełnionych łodzi, byle najdalej od Albanii.

Więc nie ma tam filmów? Nie mogę dać im pięć euro, a w zamian prosić o anyżowe dropsy?

Powoli zaczyna do mnie docierać purnonsens anyżowych dropsów i ich prawdziwy smak. Tych słodyczy zrodzonych w radosnej zabawie kochanków.

Tego smaku nie znamy, bo może go nie ma? Jeśli w Polsce anyż pamiętamy w słodyczach, to tylko ludzie pięćdziesiąt wzwyż, to tylko za Gierka. W czarnych landrynkach. Tak zwanych kopalniakach. Moja córka ich smaku już nie zna.

Może więc anyżowych dropsów nie ma, Jezu?! A jeśli istnieją, to tylko jak abstrakt rzucony rozkosznie w sypialni?

Może nie ma tych dropsów, nie ma tam reklamy, nie ma filmu, a także znajomości albańskiego, który mój Kochany, rodowity Polak, skądś tak dobrze zna i wszystkich wkręca? Jest za to straszna albańska bieda. Więc, bawiąc się, żartowaliśmy z biedy i ludzkiej rozpaczy? W tej nieświadomości powstały nasze anyżowe dropsy.

Ale mi głupio, ale mi wstyd. Zwłaszcza gdy patrzę w Pireusie na Bogu ducha winne dzieci, których mama z zawodu jest żebraczką. I będą tak twierdzić, rosnąc, i tak się przedstawiać w świecie, bo dla nich jest to od zawsze, czyli normalne. Aż zauważą grymasy na twarzach i ucichną. Już nie wychylą się z prawdą, zbyt bolesną, która wyrzuca poza obręb każdej społeczności. Więc spreparują nową, łaskawszą dla świata. I siebie. Moja mama jest częścią starej rosyjskiej emigracji. Z Kaukazu? Z Armenii? A teraz jest pielęgniarką anestezjologiczną w Koryncie. To znaczy pomocą pielęgniarki chyba.

I w sekundę później przychodzi mi na myśl hebrajskie znaczenie słowa „grzeszyć”. To „chybiać celu”. Według którego póki jesteś nieświadoma, nie masz grzechu. Więc nie miałam grzechu, gdy żartowałam? One nie mają grzechu, kiedy rodzą? I zaczyna płynąć we mnie mocny strumień współczucia dla tych kobiet i dzieci.

A potem długa wieczorna rozmowa przez telefon z moją przyjaciółką z Aten, która właśnie spędza wakacje na swej sentymentalnej wyspie Ios. Zjadły co dopiero ze swą śliczną córką placki z rekina w sosie czosnkowym. Ja na Agistri jadłam grillowane ośmiornice, mój przysmak, ale nigdy nie jadłam rekina. Pytam o smak mięsa.

– Białe wykwintne mięso, smakuje jak szampan.

– Wino musujące w sensie?

– Prawdziwy szampan!

Ona, która całe dzieciństwo i młodość spędziła w basenie Morza Śródziemnego ze wszystkich stron – Francji, Grecji, Egiptu, Libanu – wie, o czym mówi.

Ja, która kilka razy z francuskimi marszandami piłam na Montmartrze prawdziwego szampana, raczej też.

Rada przyjaciółki przez telefon zaraz po wymianie smaków francuskiego szampana i greckiego rekina:

– Zawsze sprawdź, czy jest oświetlona ulica, czy są blisko sąsiedzi, czy działa securitas.

– Czemu?

– Tu od lat zaszło wiele zmian.

– Jezus, Grecja to dla mnie otwarte drzwi do domu, gdy wychodzę. Taką znam.

– Od dziesięciu lat już tak nie jest.

– Kryzys?

– Nie tylko. Albańskie łodzie dobiły do Hellady. Albańscy kryminaliści.

– Jak to?

– Okradają domy i mordują ludzi. Głośne niusy w mediach. Nie wystarczy im złupić dom, nawet żarówkę ostatnią wykręcić. Muszą zabić. Grecy nie umieli na to reagować. Ze swą łagodną helleńską naturą. Mieszkają w skupiskach, mają groźne psy, zamki i okiennice z alarmami.


Przestaję jej słuchać.

I decyduję teraz zatoczyć koło. Zrobić niemożliwe.

Od świadomości, którą zyskuję w Pireusie, do nieświadomości dziecka.

By anyżowe dropsy mogły cieszyć. Będę to robić nieustannie. Nie dam ich sobie zabrać, Boże, nie dam! Niech chmury w tryptyku okiennym nadal płyną sobie do Albanii, z Albanii, my nura pod kołdrę i w śmiech, błagam, błagam…

I stało się tak.

Ostatniego dnia przed wylotem weszłam do sklepu, kupiłam dziesięć deka turkusowych landrynek, smak anyżu, będą udawać dropsy, co mi tam! Zawiązałam woreczek błękitną wstążeczką, przykleiłam beżowe logo firmy Vasyl. Słodki podarek dla ukochanego.

I odleciałam stamtąd. W samolocie znów słuchawki na uszy, mruczenie kota. Zrelaksowały mnie? Nie, odwrotnie – kazały płynąć łzom. Wyszłam na płytę Okęcia zmęczona płaczem, ale i pusta jak wydrążona dynia. A Kochany odebrał mnie i spytał:

– Jak u wybrzeży albańskich? Przywiozłaś dropsy?

– Pewnie, że mam. A co myślałeś? Może myślałeś…

– Kocham cię, daj mi tu zaraz anyżowe ustka. Tyle ich nie miałem.

Można tak grać? Wiedząc, w co gramy? Można.

Anyżowy show must go on.

Tyle mogę. Tylko tyle mogę. Na krzywdę Albanii. Na zło całego świata.

O scenie w porcie nie opowiem. Po co mu to.

Anyżowe dropsy

Подняться наверх