Читать книгу Anyżowe dropsy - Aleksandra Konieczna - Страница 9

OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE

Оглавление

Był film o takim tytule. Amerykański. 1999 rok, reżyseria Stanley Kubrick, w rolach głównych Nicole Kidman i Tom Cruise. Dość słaby, moim zdaniem, chociaż tytuł wymiata.

Niby paradoks, ale też tak mam. Zamykam szeroko oczy.

Kiedyś moja mała córka to zauważyła. Gdy ją czesałam, zamykałam oczy.

– Mamo, lepiej widzisz, jak zamkniesz oczy? Przy warkoczu też?

Zamykam oczy, żeby lepiej widzieć. Ale też lepiej słyszeć. Lepiej czuć, to pewne.

Często przydarza mi się to w trakcie pracy z Tomaszem Ossolińskim.

Wchodzę do pracowni Tomasza. Ma mi szyć suknię na miarę. Na galę Orłów.

Sięga po materiał z wysokiego wieszaka.

– Ola, śniła mi się dziś Betty Davis. Te oczy. Jest dobrze. Będzie nad nami czuwać.

Tomasz czyni ze mnie księżniczkę.

Dwa lata temu uszył mi suknię, w której odebrałam Orła 2017 za rolę Zofii Beksińskiej w Ostatniej rodzinie. Stałam przed lustrem w jego pracowni. Patrzył w skupieniu na moje włosy. Zimny blond przetykany srebrem.

– Myślę o materiale przetkanym srebrną nicią.

Po czym dobierał kolor podszewki. Miała być nude. Zawołał którąś z asystentek.

– Włóż rękę pod materiał.

Był prawie przezroczysty. Tomasz drapował go na tej podszewce.

– Wyjmij rękę, nie ten odcień. Ola ma bardziej żółtą skórę.

Asystentka odeszła cichutko jak gejsza.

– Dobra, zapamiętam.

Boże, srebrna nitka w materii dobrana do moich włosów.

Podszewka idealnie do odcienia mej skóry.

Ja, dziewczynka z Prudnika, córka stolarza i księgowej, ja, w której głowie często ktoś gada: „Nie masz prawa, masz papiery? Wypieprzaj stąd, złodziejko, zanim się wyda!”.

Ja. Stoję przed wielkim lustrem.


I taką suknię mi uszył tamtego roku. W takiej dostałam Orła. Pierwszego w życiu Orła. Od niego wszystko się zaczęło. Tak zwana moja kariera. Nie umiałam odpowiadać na pytania dziennikarzy: „Jak smakuje późny sukces?”. Wykpiwałam się w odpowiedziach, że dzięki niemu nauczyłam się na przykład prasować.

Bo bywać trzeba. Wybuchali śmiechem i dalej czekali na szczerą odpowiedź. I nie dostawali.

Kolejna nominacja tego roku i Tomasz Ossoliński ubiera mnie na Bette Davis.

Uwielbiam jego krawiecki zegarek. Aksamitna tarcza. Najeżona kolorowymi łepkami szpilek.


– Fajnie, że mogę ci odsłonić ramiona. Och, jak się cieszę.

A ja nagle myślę o obojczykach, które mam po ojcu. Stolarzu, co się zapił. Oprócz obojczyków miał oczy, jakby zawsze umazane miodem. Gotowe do flirtu. Gotowe do skoku.

I te obojczyki, lekko kościste w krągłości mych ramion, jak zawieszki na secesyjny obraz w złotych ramach albo esy-floresy w secesyjnych sztychach, zabierają mnie nagle sprzed tego lustra, porywają w jakąś leśną przestrzeń, co idzie prosto kilometrami, aż do słońca. I na nim wysiadam.

O tych, co na księżycu wysiedli, słyszałam. Teraz ja wysiadam na słońcu. Wierzcie lub nie. Transmisji nie będzie.


Jakie były refleksje mistrza Ossolińskiego po ostatnich Oscarach? I jak dużo mi dały?

– Wiesz, z facetami to proste, założą smoking albo dobry gang – i po sprawie. Ale dla was, aktorek, czerwony dywan to kolejna rola. Zobacz sobie Frances McDormand na czerwonym dywanie. Genialna w Trzech billboardach za Ebbing, Missouri. Ale nie rozumie czerwonego dywanu, jego szansy.

Wchodzę na YouTube’a i widzę Frances w sukni z delikatnego tiulu, pomiętą, w barwach ochronnych.

Włosy siwoszare, rozwiane wiatrem Missouri. I widzę ją w skali 1:1, jak z zaciętą miną siedzi pod billboardem za Ebbing i wytycza nowe prawo. „Wbrew prawu znajdę zabójcę swej córki, jak, gliny, dupy nie ruszycie”.

Wygląda tak samo jak w filmie. Tyle że przed Akademią Filmową. I patrzy na nią cały świat.

I strata, myślę. Stracona chwila, Frances. Ta sama, co w filmie, rola. Innej siebie nie narzucasz, Frances. Chociaż w tym wydaniu kocham cię i wielbię, i podziwiam, i na kolana padam przed tobą.

– A ciebie, Ola, jako tę Zośkę Beksińską w kapciach czy Igę Cembrzyńską stale rozmazaną, napitą, ciągle postarzają, pobrzydzają, to narzuć teraz inną siebie.

– A jaka mam być, Tomku?

– Petarda w sukni do ziemi! Zagrasz Bette Davis.

Uśmiecham się. Chyba nieśmiało. Trochę przerażona.

Idziemy przed lustro z miarą krawiecką. I notatkami Tomka sprzed dwóch lat.

I teraz staje się dla mnie magiczne popołudnia Dnia Kobiet, popołudnie, którego życzyłaby sobie każda kobieta.

W talii, biodrach, pupie, udach mam po kilka centymetrów mniej.


Klasyczne 36.

Kupię sobie za to bukiet pięknych jaskrów. Ale to za chwilę. I pretty ballerinas w kolorze nude ze złotym czubkiem.

Najcudowniejsze, najwygodniejsze buty na świecie.

I zostawię pracownię mistrza Ossolińskiego z jego klasą i refleksją najwyższego lotu, z jego lustrami i białymi marmurami, i odejdę w deszczu Mokotowską z pękiem kwiatów i różowym kuferkiem Pretty Ballerinas.

Ja, dziewczynka z Prudnika. Córka stolarza i księgowej.

Tomasz jest tak wielki przy mnie, że musi brać stołeczek na kółkach i jeździ na nim wokół. Słyszę jego szept.

– Ależ mi ta suknia sprawia przyjemność, Ola.

I myślę, także po cichu: to dobrze, to bardzo dobrze, że ta suknia pomaga ci zdrowieć po ostatnich wakacjach na Karaibach, skąd wróciłeś z raną w nodze.

Broń Boże, nie od szrapnela, ale skoków przez ognisko.

– Teraz to i tak dobrze wygląda – i zsuwa luźną lnianą nogawkę na trampek.

Błyszczą mu ciemne niewidzące mnie oczy, kiedy upina na mnie kolejne szpilki, odjeżdża na stołku w głąb pracowni, przygląda się linii, prawie zamyka swe szklane misie. Słodkie oczka z Katowic.

Ktoś także widzi lepiej przy zamkniętych lub chociaż w zmrużeniu. I to nie byle kto.

Mistrz w patrzeniu. Nie jestem świrem! Lalala!

– Tu, pani Iwonko, pięknie wyszły te zaszewki na biodrach, jeszcze je popieścimy żelazkiem i będzie cudnie.

Krawcowa Iwonka tłumi subtelny uśmiech. Suknia już zaczyna wyglądać jak posąg.

To znaczy ja w niej zaczynam wyglądać jak posąg kobiety, do którego zbliżający się panowie będą szybko dopinać marynarki.

Już to widzę. Będę musiała odrzucać głowę w platynowych lokach, śmiać się słodko i wypinać czarną pupę, by zerwać ścisły black tie.


Anyżowe dropsy

Подняться наверх