Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 31

42

Оглавление

trzymać, pobiegłem wkrótce na krakowską Pocztę Główną. Przewertowałem książkę telefoniczną abonentów Warszawy i spisałem adres stowarzyszenia. Tam też przesyłką poleconą wysłałem próbki mych tekstów. Po stosownym czasie dostałem odpowiedź. Przyjęli i mnie. Podobnie jak Warchała, do sekcji literackiej, bo jest też kompozytorska. Nie widziałem powodu, żeby taić to przed Andrzejem. Kiedy usłyszał, dosłownie skamieniał. Po czym wycedził:

– Nie gniewaj się, stary, ale dziadowska instytucja, skoro cię przyjęli! Dziadowska.

Dziadowska instytucja okazała się wkrótce wielce użyteczna. Szczególnie po ogłoszeniu stanu wojennego, kiedy to pod skrzydła ZAKR-u trafili ci członkowie Związku Literatów Polskich, którzy swymi nazwiskami nie zamierzali firmować komisarycznych porządków i nowych, odgórnie narzuconych władz stowarzyszenia. Członkostwo w związku twórczym uprawniało wtedy do pobierania kartek na mięso i inne reglamentowane artykuły. Numer legitymacji ZAKR-u wpisywany do umowy – gdy trafiło mi się wystąpić poza Piwnicą – upoważniał do wyższych, należnych profesjonalistom stawek.

O ile mi wiadomo, w Piwnicy podobne przywileje nie obowiązywały. Wpływy, w imię demokracji, dzielone były po równo. Obojętne: Konieczny, Grechuta, Warchał czy Kowalczyk.

Nie zawsze przekładało się to na jakość występów. Bywało, że przyszło dwudziestu wykonawców, dynamicznie prowadzony program mienił się wszelkimi możliwymi kolorami, a widzowie nie chcieli ich wypuścić ze sceny. Kiedy indziej znowu zeszło się ledwie pięciu, sześciu artystów, przez co siłą rzeczy atrakcyjność propozycji była znacznie mniejsza, acz wynagrodzenie – po podziale na zaledwie kilka części – proporcjonalnie

większe. Utrzymanie się wyłącznie z występów w Piwnicy nie było jednak możliwe. Wypłacanych nam co kwartał pieniędzy starczało na żyletki, krem, wodę po goleniu i niewiele więcej.

Wracając do moich Baranów

Подняться наверх