Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 35
49
Оглавлениеpomysłodawczyni uczynienia piwnicznym konferansjerem Piotra
Skrzyneckiego, wtedy studenta historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Piwnica miała być zajęciem dla grupy ludzi na jedną sobotę – mówił mi jej szef i aranżer w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w 1993 roku. – Ale wciąż ktoś wpadał z nowymi pomysłami. Dlatego nigdy nie mieliśmy sprecyzowanego programu i nie chcieli nas puszczać w Polskę. Z początkiem lat sześćdziesiątych, po wyrzuceniu nas z lokalu w Krakowie, wystąpiliśmy nielegalnie w warszawskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych na Chmielnej. Antoni Słonimski powiedział mi wtedy, że właśnie taki kabaret chciał stworzyć z Tuwimem. Żukrowski dostał wówczas w głowę czapką harcerską, a sądził, że oficerską, i napisał na nas okropny paszkwil. Z końca lat siedemdziesiątych pamiętam straszną awanturę cenzury w Tarnowie, bo ktoś zaśpiewał coś innego czy powiedział nowszą fraszkę. W latach osiemdziesiątych często występowaliśmy nielegalnie, na przykład w Muzeum Archidiecezjalnym w Warszawie, gdzie nasz program oglądał ksiądz Jerzy Popiełuszko.
Po całkiem legalnych występach Piwnicy w warszawskiej Stodole w 1981 roku Piotra wezwano przed oblicze partyjnych władz od kultury. Miał im
wytłumaczyć znaczenie detalu scenografii – w wiszącej złotej klatce stał biały biust Lenina, a przed nim płonęła świeczka. Ambasada radziecka uznała to za afront.
– Chcieliśmy do klatki wsadzić papugę, ale się nie mieściła – wyjaśniał Piotr wystraszonym aparatczykom. – Wzięliśmy więc to, co było pod ręką.
Podczas którejś z galowych imprez Piwnicy świta jednego z ministrów narobiła szumu, że dla ich szefa zabrakło krzesła.
– Panie ministrze, w dzisiejszych czasach lepiej stać, niż siedzieć! – stwierdził Piotr do mikrofonu.
W listopadzie 1983 roku, po kolejnym festiwalowym pobycie w Arezzo, członkowie kabaretu udali się na audiencję do papieża Jana Pawła II.
– Dużo się w Krakowie mówi o panu, panie Piotrze – zagaił rozmowę Ojciec Święty.
– O Jego Świątobliwości również – odrzekł nagabnięty.
W stanie wojennym Skrzynecki „w Rynku Głównym nie opuścił zbiegowiska publicznego, pomimo wezwania uprawnionych do tego organów MO”. Kolegium puściło mu to wykroczenie „w niepamięć”, radząc, żeby z początkiem maja nie rzucał się zanadto w oczy. Skrzynecki
wyjechał do Krościenka. Ledwo wynajął sobie pokój, pod jego oknami zahamował milicyjny gazik.
Przyjechali nie po niego, lecz po gospodarza. Po wieczerzy Piotr, jak przystało na byłego ministranta księdza Stanisława Czartoryskiego w Makowie Podhalańskim, przyłączył się do rodzinnej modlitwy o szczęśliwy powrót pana domu – funkcjonariusza MO wezwanego na akcję do strajkującego Jastrzębia.