Читать книгу Wracając do moich Baranów - Janusz R. Kowalczyk - Страница 36

50

Оглавление

Niedługo później do Piwnicy zawitał Jacek Kuroń, do którego momentalnie ustawiła się kolejka chętnych po autografy. Bibliofilowi Andrzejowi Pacule niecodzienny gość wpisał się do nowo zdobytego, pierwszego wydania tomu wierszy Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Przeznaczoną dla mnie dedykację złożył na Lekturach obowiązkowych, którą to pomoc naukową, jako korepetytor, miałem akurat przy sobie.

– Przebiłeś mnie! – zawyrokował Andrzej i nie mogłem mu nie przyznać racji.

Jacek Kuroń opuścił wówczas progi kabaretu w grupie piwniczan i filmowców. W tym samym bowiem dniu w kinie Kultura mieszczącym się na pierwszym piętrze Pałacu pod Baranami odbyło się spotkanie z realizatorami Barytona. Weszliśmy z Rynku Głównego w ulicę Szewską.

Był Janusz Zaorski, Witold Adamek, Piotr Skrzynecki, Zbigniew Preisner, śpiewający malarz Stanisław Tabisz (dziś profesor, od 2012 rektor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych) z nieodłącznym kolegą po fachu Jackiem Taszyckim.

Za nami sunął polski fiat. Było to o tyle intrygujące, że na tym odcinku ruch kołowy przysługiwał wyłącznie pojazdom uprzywilejowanym.

Tymczasem Andrzejowi Pacule wysypała się z czapki część drobniaków, którymi wydano mu resztę w barku. Nie wykluczam jednak, że w nagłym a niespodziewanym odruchu serca postanowił być hojny dla podochoconego towarzystwa, które zmierzało z przeciwka. Z niepojętych powodów ów gest ich rozsierdził. Ruszyli w kilku w stronę Andrzeja. Stanąłem przy nim, jakbyśmy znowu mieli dać występ.

Znaleźli się nawet widzowie – samochód zwolnił, a nawet przystanął. Wkrótce jednak ruszył dalej. Dwaj piwniczni wygłupiacze nie byli dla jego pasażerów aż tak interesujący jak reszta artystycznej grupki, która podążała dalej. I nic dziwnego, bo niezawiniona burda mogła stać się pretekstem do nikomu niepotrzebnej interwencji. Wtedy dopiero wszyscy moglibyśmy mieć się z pyszna.

Zawstydziłem się tych małodusznych myśli, nagle bowiem między nas dwóch a podpite towarzystwo wtargnął Jacek Kuroń.

– No! O co chodzi?! – zachrypiał z mocą, aż zadudniło w okolicznych rynnach. – No, pytam! O co chodzi?!

– Ależ, panie Maćku – zagadał doń Pacuła. – Niech pan da spokój... Panie

Maćku. Nie warto...

Odciągaliśmy go z całych sił, czując, jak mięśnie tężeją mu pod kurtką. Jacek Kuroń parł jednak do przodu jak taran, ciągnąc nas obu za sobą. Po prawdzie nieco mu to ułatwialiśmy, aczkolwiek dyskretnie.

Widok tak imponującej siły sprawił, że agresywni do niedawna przechodnie nagle zainteresowali się czym innym, rozpierzchli się, przepadli. Obeszło się bez strat. Jeśli pominiemy porzucony bilon.

Na linii Plant zrównaliśmy się z resztą grupy. Jacek Kuroń zaśmiewał się pod niebiosa.

Wracając do moich Baranów

Подняться наверх