Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 25
PERSPECTYWY
Małgorzata Kowalska
O MARKSIZMIE I WIDMACH MARKSA Z UMIARKOWANIE DERRIDIAŃSKIEJ PERSPEKTYWY
3. …ale niezupełnie
ОглавлениеWyjaśnienie z ducha marksistowskie ma jednak swoje granice. Jakkolwiek szeroko rozumielibyśmy marksizm i inspirację myślą Marksa, jakkolwiek komplikowalibyśmy ujęcie relacji między „bazą” i „nadbudową”, nie da się z tradycji marksistowskiej – z materializmu historycznego – usunąć prymatu ekonomii, sił wytwórczych i stosunków produkcji nad „sferą idei”: poznawaniem i wartościowaniem, także egzystencjalną czy metafizyczną „potrzebą sensu”. Tymczasem nie jest w żadnym razie pewne, czy i na ile z jednej strony odkrycia naukowe, a z drugiej strony intuicje (jeśli nie normy i wartości) moralne, a także jednostkowa i społeczna „potrzeba sensu” są zależne od stanu „bazy”.
Podejściu marksistowskiemu przeciwstawia się epistemologia, zgodnie z którą wartość twierdzenia/odkrycia naukowego nie daje się sprowadzić do jego historyczno-społecznej i ekonomicznej genezy. Co zresztą dotyczy także wartości twierdzeń marksistowskich. Jeżeli, przy wszystkich możliwych interpretacjach i reinterpretacjach, aspirują one do prawdziwości, to muszą uznawać swoją przynajmniej względną niezależność od warunków historycznych, w których powstały/powstają. Na tym poziomie nawet marksizm ma coś wspólnego z platonizmem: w założeniu odkrywa uniwersalne prawdy, a nie tylko formułuje strategie działania, dostarczając im tymczasowych, czysto pragmatycznych narzędzi. Jeżeli nie, podlega paradoksowi relatywizmu, który sam się znosi.
Podobnie jest z etyką. Jeżeli marksistowski ideał społeczeństwa ludzi „wolnych, równych i zbratanych” (Sartre 2005), który w gruncie rzeczy jest ideałem znacznie starszym, zarówno chrześcijańskim, jak i oświeceniowym, po prostu ideałem etyki uniwersalistycznej, ma mieć jakąś obowiązującą wartość, to niezależnie od konkretnej historycznej „bazy”. Można oczywiście, a nawet trzeba przyjąć, że sam ten ideał rozwijał się i konkretyzował (na ile to w przypadku ideału możliwe) w toku historii, ale jego „moc normatywna” nie może być uznana za historycznie przygodną pod groźbą samodestrukcji. W tym punkcie marksizm powinien podać rękę zarazem kantyzmowi i utylitaryzmowi, św. Pawłowi i Levinasowi – albo przed nimi ustąpić. Etyka, o ile ma zachować sens normatywny, a nie tylko opisowy, nie może być tylko historyczna ani tym bardziej klasowa, chociaż można się spierać o jej źródła, zasady, sposoby uzasadnienia i szczegółowe rozstrzygnięcia.
Granicą marksizmu jest wreszcie subiektywna „potrzeba sensu”, często, choć oczywiście nie zawsze, przekształcająca się w potrzebę religii. Ludzie wciąż potrafią walczyć o „idee” i wyobrażenia, które strukturują im życiowe doświadczenie i wyznaczają cele. Relacje między tymi ideami czy wyobrażeniami a „materialną bazą” są tak skomplikowane i ostatecznie niejasne, że nawet najbardziej liberalna i dialektyczna wersja marksizmu (zakładająca stały feedback między bazą i nadbudową) ich nie wyjaśnia. Gdyby chcieć szukać dla tych zjawisk wyjaśnień genetyczno-deterministycznych, należałoby przestudiować wszystkie nauki: od antropologii kulturowej i psychologii przez biologię po fizykę, co i tak niewiele by dało. Ludzie, choć być może nie wszyscy, potrzebują racji i celu wykraczających poza potrzeby materialne, a czasem nawet kosztem tych potrzeb. Myśl Marksa tego nie wyjaśnia, chociaż sama z poszukiwania racji i celu wyrasta.
Marksizm, nawet najszerzej rozumiany, jako bardzo niejednorodny nurt wyrastający z inspiracji myślą Marksa, nie jest więc w żadnym razie, przynajmniej dla mnie, uniwersalną matrycą teoretyczną. Nie jest również, mimo całej ekspansji kapitalizmu i myślenia ekonomicznego, całościowym „duchem epoki”. Pomijając dominujący dziś reakcjonizm, który, jak pisałam wcześniej, przynajmniej do pewnego stopnia daje się wyjaśnić „po marksistowsku”, jako reakcja na nierówności ekonomiczne, przeciwieństwem marksizmu jest dzisiaj także i przede wszystkim ekologizm, myślenie już nie w kategoriach rozwoju, lecz zachowania planety i życia, nie postępu, lecz odzyskania równowagi między człowiekiem i środowiskiem, nie wzrostu gospodarczego, lecz jakości życia, nie „produkcjonizmu”, lecz „postmaterializmu”. To przeciwieństwo jest jednak względne. Zielona filozofia, chociaż zasadniczo podważa kapitalistyczny prymat produkcji, a może właśnie dlatego, nie jest sprzeczna z ideałem ludzkości „wolnej, równej i zbratanej”. Na swój sposób stanowi zgoła ekwiwalent utopii komunistycznej, biorąc poprawkę tyleż na naukowo ustalone zagrożenia ekologiczne, co na „potrzebę sensu”.
Konkluzja rozważań jest już chyba oczywista: ani myśl Marksa, ani szeroko rozumiany marksizm, łącznie z jego wersją „postmodernistyczną”, nie stanowią uniwersalnej teorii lub zbioru teorii zdolnych pełnić funkcję metanarracji wobec innych teorii. Są sprawy teoretyczne i praktyczne, których nawet najszerzej rozumiany marksizm nie obejmuje i nie tłumaczy. Marksistami nie muszą być logicy, matematycy, fizycy czy biolodzy, nie muszą być nimi także etycy ani filozofowie w ogóle. Marksizm dostarcza jednak narzędzi do rozumienia przynajmniej pewnego wymiaru naszego życia, w tym życia logików, etyków itd., związanego ze stanem „sił wytwórczych” i „środków produkcji” oraz związanych z nimi stosunków społecznych. Dostarcza również narzędzi do krytyki status quo w imię „lepszego świata”, nawet jeżeli wizja tego świata jest dziś nader mglista. Mimo tej mglistości pozwala ona, a nawet każe krytykować, nie tylko diagnozować, rażące nierówności, dominację jednych (klas, państw, regionów) nad innymi, konflikt między kapitałem i pracą, między wzrostem gospodarczym i jakością życia, fatalne „utowarowienie” relacji społecznych, lecz także reakcyjny, kompulsywny renesans „tożsamości kulturowych”, nacjonalizmów, rasizmów, fundamentalizmów religijnych itd.
Marksizm nie udziela dziś odpowiedzi, a już na pewno nie jednoznacznych. Wciąż jednak pozwala zarazem interpretować i krytykować rzeczywistość społeczną, a co najmniej stawiać pytania. Nie jest filozoficznym panaceum, żadnym systemem ani żadną summą wiedzy, ale wciąż inspirującą perspektywą poznawczą, pozwalającą ujmować to, co inne perspektywy pomijają i zapoznają. W szczególności to, co pomija i zapoznaje naiwny (ortodoksyjny?) liberalizm, sprowadzający się do wiary, że fundamentem wolności jest własność i wolność gospodarcza, a rynek ma zawsze rację. Marksizm odżywa dziś w szczególności jako krytyczna reakcja na taki (neo)liberalizm. Chociaż, jak pisałam na początku, sam ów (neo)liberalizm na bardzo ogólnym poziomie wpisuje się w „ducha marksizmu”, rozumianego jako prymat gospodarki i myślenia ekonomicznego, to przecież przeciwstawia się też marksizmowi jako szczegółowa teoria ekonomiczna, a nawet społeczna. Przez pewien czas mogło się wydawać, że upadek realnego komunizmu, podpierającego się marksizmem, a ściślej: pewną jego wersją, jest równoznaczny ze zwycięstwem liberalizmu jako uniwersalnej i zgoła pozaczasowej teorii ekonomiczno-społecznej. Jednakże oczywiste problemy społeczne i egzystencjalne, do jakich doprowadził rozwój na (neo)liberalną modłę po upadku komunizmu (a których przejawem był i pozostaje kryzys finansowy ostatnich lat, ale kryzysów było przecież więcej), pokazuje co najmniej ograniczenia (neo)liberalnej wulgaty, tym samym rewitalizując i rehabilitując „paradygmat marksistowski” – w całej jego różnorodności i niejednoznaczności.
Jednym zdaniem: nie będąc w żadnym razie „summą filozoficzną”, marksizm – inspiracja marksistowska – nie tylko pozostaje wartościową perspektywą badawczą (a raczej rodziną takich perspektyw), lecz także właśnie odzyskuje pole do rozwoju. O czym na polu samej ekonomii świadczy chociażby zasłużona kariera pracy Thomasa Piketty’ego, Kapitału XXI wieku.
Morał jest jasny: bądźmy/pozostańmy/stańmy się marksistami. Ale niezupełnie.