Читать книгу Marksizm - Группа авторов - Страница 41

PERSPECTYWY
Jacek Hołówka
ŚWIATY RÓWNOLEGŁE KAROLA MARKSA
4. Determinizm ekonomiczny

Оглавление

Najważniejszym osiągnięciem intelektualnym Marksa, tym, które przysporzyło mu sławy i pomnożyło zwolenników, była nieukończona książka w kilku tomach – Kapitał. Pierwszy tom został wydany w 1867 roku w Hamburgu w nakładzie tysiąca egzemplarzy (Padover 1980, s. 208). Dzieło było efektem dwudziestu lat studiów nad ekonomią polityczną. Zasadnicza koncepcja kapitalistycznego wyzysku została przedstawione przez Marksa jeszcze w rozprawie: Siła robocza i kapitał wydrukowanej w „Neue Rheinische Zeitung” w 1849 roku. Później, we Wstępie do Kapitału, Marks zwraca uwagę na tematyczną ciągłość między Przyczynkiem do krytyki ekonomii politycznej z 1859 roku i Kapitałem (Tucker 1978, s. 294). Z pewnością w obu przypadkach za główne zadanie teoretyczne stawiał sobie analizę i reinterpretację faktów ekonomicznych w świetle założeń filozoficznych inspirowanych teorią Hegla. Na tym polegała „krytyka”. Ta metoda zakładała, że wszystkie fakty empiryczne trzeba widzieć jako pozór ukrywający za sobą jakieś głębsze prawa i zależności. „Krytyka”, jak ją podejmowali Hegel i Marks, polegała na pokazaniu, że świat jest inny, niż się wydaje. To raczej nie było podejście naukowe, jednak w historii ekonomii politycznej Kapitał pozostaje dziełem przełomowym i wyjątkowym. Stwierdzają to zwolennicy Marksa, przyznają jego przeciwnicy. Saul K. Padover pisze:

Doskonałość stylu, ironia i moralny ton, wizjonerstwo i społeczna doniosłość Kapitału spowodowały, że dzieło to stało się światowym klasykiem. Zalety te wyjaśniają też, w jaki sposób ta książka, której treść ekonomiczna jest dziś przestarzała, była w stanie „zmienić bieg historii”, by użyć słów Paula A. Samuelsona, który bynajmniej nie był wielbicielem Marksa (Padover 1980, s. 209).

Dzieło Marksa wzbudziło szerokie zainteresowanie. Pięć lat po pierwszym wydaniu (czyli w 1872 roku) Kapitału ukazało się drugie wydanie pierwszego tomu. Książka zdobyła popularność także w Anglii, choć była tam znana tylko w wersji niemieckiej. Angielskie tłumaczenie miało się ukazać dopiero po śmierci autora. Wkrótce Marks zajął się pisaniem drugiego tomu. Pracując nad nim, wysłał list do Charlesa Darwina z prośbą o zgodę, by mógł mu ten tom dedykować. Darwin się wymówił, wyjaśniając, że taka dedykacja uraziłaby uczucia religijne jego rodziny. Ewidentnie nie chciał patronować książce autora, który zdobył sobie opinię materialisty, ateisty i rewolucjonisty. Tom drugi ukazał się zatem bez dedykacji w dwa lata po śmierci autora, zredagowany przez Engelsa. Pod tą samą redakcją ukazał się trzeci tom Kapitału w 1894 roku. Pozostałe notatki teoretyczne Marksa, niewykorzystane w trzech tomach Kapitału, zostały po śmierci Engelsa opracowane przez Karla Kautsky’ego i wydane w latach 1905–1910 w kolejnych trzech tomach pod wspólnym tytułem: Theorien über den Mehrwert (Teorie wartości dodatkowej). Zdaniem pewnych specjalistów (np. Roberta C. Tuckera) jest to ciekawa i niedoceniana część spuścizny Marksa (Tucker 1978, s. 443). Znaleźć w niej można rozwiązanie problemów, do których Marks za życia publicznie się nie odnosił, w szczególności odpowiedź na pytanie, czy komunizm jest teorią wali klasowej motywowaną jakąś wersją ekonomicznego determinizmu, czy raczej realnym ruchem społecznym pozbawionym trwałej i wyraźnie sprecyzowanej teorii. W notatkach opublikowanych przez Kautsky’ego Marks opowiada się za tym drugim, pragmatystycznym rozumieniem komunizmu. W ten sposób otwiera drogę do swobodnego interpretowania jego teorii tym, którzy zdobędą władzę w jego imieniu – np. Leninowi.

Komunizm nie jest dla nas uporządkowaniem spraw, które należałoby wprowadzić w życie, nie jest ideałem, do którego trzeba dostosować realny świat. Komunizm jest to realny ruch, który usunie z drogi wszystkie wcześniejsze uporządkowania spraw (cyt. za: Tucker 1978, s. 162).

Karl Kautsky był świetnym popularyzatorem Kapitału Marksa. W swoim czasie spotykał się z Marksem i Engelsem w Londynie i znał ich poglądy doskonale. Książka Kautsky’ego, Nauki ekonomiczne Karola Marksa (pierwsze wydanie w 1887 roku), została przetłumaczona na osiemnaście języków. On sam pozostał jednak zdeklarowanym socjalistą, a nie komunistą. Zdecydowanie krytykował rewolucję rosyjską z 1917 roku jako przewrót niemający żadnego związku z komunizmem. W ZSRR uznano go za zdrajcę, gdyż inaczej interpretował Marksa niż Lenin.

Ostatecznie krytyka ekonomii politycznej dokonana przez Marksa to analiza i reinterpretacja faktów ekonomicznych nieprowadząca do żadnych nowych odkryć na temat funkcjonowania rynku, działania monopoli, efektów inwestycji lub inflacji, a nawet programu politycznego komunistów. W Kapitale Marks nie rozwija teorii ekonomicznej w ścisłym sensie, tylko łączy ją z polityką, filozofią i psychologią społeczną. Przede wszystkim odróżnia ekonomię od chrematystyki (z greckiego: „bogacić się”). Opiera się na poglądach i terminach wziętych z Arystotelesa, który uważał, że problem produkowania dóbr powinien być oddzielony od problemu zdobywania majątku (Tucker 1978, s. 333).Warto zauważyć, że Marks w odsyłaczu zamieszczonym w Kapitale mylnie podaje jako inspirację swych poglądów nieistniejące dzieło: Arystoteles, Państwo, ks. I, rozdz. 8,9. Zapewne chodziło mu o Politykę (ks. I, rozdz. 3, par. 11–19), gdzie Arystoteles przeciwstawia handel wymienny sprzedaży dla zysku. Oto odpowiedni fragment:

[Handel wymienny] nie był z natury złączony ze sztuką zdobywania pieniędzy, wymiana bowiem dokonywała się w granicach wystarczających dla zaspokojenia potrzeb koniecznych. […] Taki handel nie jest przeciwny naturze ani nie przedstawia żadnej sztuki zdobywania pieniędzy, służy bowiem do uzupełnienia samowystarczalności, zgodnie z naturą. […] [S]ztuka gospodarstwa domowego ma swój kres, którego nie zna sztuka gromadzenia pieniędzy; inne ma bowiem zadanie. Toteż z punktu widzenia gospodarstwa domowego wydaje się, że wszelkie bogactwo winno mieć swoje granice, z doświadczenia tymczasem widzimy, że dzieje się przeciwnie. […] Przyczyną tego jest pokrewieństwo sztuki gospodarstwa domowego [ekonomia – JH] ze sztuką gromadzenia pieniędzy [chrematystyka – JH]. Ponieważ działają w tej samej dziedzinie, w praktyce przechodzi jedna w drugą. […] Dlatego też niektórzy uważają, że to jest właśnie rzeczą gospodarstwa domowego i upierają się przy mniemaniu, że powinno się majątek pieniężny albo utrzymać, albo pomnażać w nieskończoność. […] Przyczyna takiego myślenia leży w trosce jedynie o to, aby żyć, a nie o to, aby żyć pięknie (Arystoteles 2001, s. 36–37).

Dla Arystotelesa powiększanie majątku nie jest zgodne z naturą, ponieważ nie służy żadnemu wartościowemu celowi, jest nie do pogodzenia ze stylem życia człowieka cnotliwego. Wydaje mi się, że Marks przejął ten pogląd bez zastrzeżeń, i to uważam za jeden z najładniejszych rysów jego filozofii, choć zdecydowanie utopijny. Aby usunąć tę wadę autor Kapitału starał się nadać swej opinii charakter naukowy. Odróżniał dwa rodzaje obrotów gospodarczych: cyrkulację towarową: T-P-T, czyli: towar → pieniądz → towar, i cyrkulację finansową: P-T-P, czyli: pieniądz → towar → pieniądz. Pierwszy obrót gospodarczy jest – jego zdaniem – naturalny i służy zaspokojeniu potrzeb; drugi jest patologiczny i służy tylko koncentracji kapitału (Tucker 1978, s. 329). Marks sugeruje, że kapitalizm działa, opierając się na cyrkulacji P-T-P, natomiast komunizm, jeśli nie zrezygnuje z pieniędzy całkowicie, opierać się będzie na cyrkulacji T-P-T. Pierwsza wątpliwość, która się tu natychmiast nasuwa, jest taka, że w realnym świecie nie da się wyróżnić odmiennych cyrkulacji towarowych i kapitałowych. Mając pieniądze, ludzie inwestują w produkcję i sprzedają wytworzone towary, za które otrzymują nowe pieniądze pozwalające sfinansować nową produkcję, która przynosi nowe zyski i umożliwia wdrożenie nowego cyklu produkcyjnego, co przynosi nowe dochody i pozwala na kontynuację działań. Nie mamy zatem trójelementowych zestawów, tylko nieprzerwany łańcuch P-T-P-T-P-T-P-T…, w którym nie sposób określić, czy występuje cyrkulacja P-T-P, czy T-P-T. Marks jednak twierdzi, że można to określić, pod warunkiem, że stosuje się „krytykę”, czyli patrzy głębiej i nie zadowala obserwowaniem powierzchownych zjawisk.

Marks przyjmuje dwa rodzaje cyrkulacji, ponieważ pozwalają mu one odróżnić społecznie korzystne i społecznie bezwartościowe formy transakcji gospodarczych – ekonomię i chrematystykę. Tak buduje swą wyidealizowana wersję komunizmu. Załóżmy, że potrafię z odpowiednich części zbudować harmonijkę ustną. Jeśli złożę i dostroję taki instrument, to mogę go komuś podarować lub sprzedać. Jeśli otrzymam pieniądze, to mogę kupić części do nowych harmonijek i też je sprzedać. Załóżmy, że harmonijka jest trzy razy droższa od sumy cen swych części. Jeśli dobrze ją zestroję, to za pieniądze uzyskane ze sprzedaży jednej harmonijki kupuję części do trzech harmonijek. Składam je i sprzedaję trzem różnym osobom. Znów kupuję części do nowych instrumentów i jeśli ich nie wydam na inny cel, to wyprodukuję dziewięć harmonijek. Za każdym nowym obrotem towar trzykrotnie zwiększa swoją wartość. W T-P-T pieniądze nie odgrywają żadnej roli. Pośredniczą tylko w powiększeniu wartości towarów, która to wartość wzrasta dzięki pracy, nie dzięki handlowi. Nikt się nie bogaci i nikt nie traci. Nie ma inwestora i nie ma pracy najemnej. Cena zależy od wartości tout court – czyli włożonej pracy. Gdyby wszyscy postępowali w ten sposób, to społeczeństwo żyłoby coraz dostatniej i piękniej, choć nie przybywałoby pieniędzy. Wzrastałaby tylko liczba harmonijek i innych towarów, ale nie globalne aktywa finansowe. Być może cyrkulacja T-P-T nakręcałaby deflację, ale to nie miałoby większego znaczenia, ponieważ to nie pieniądze uruchamiałyby produkcję, tylko dążenie producenta, by produkować lepiej, szybciej i więcej. Takie są zalety naturalnej gospodarki towarowej. W kapitalizmie wszystko dzieje się jednak inaczej – zdaniem Marksa. Działa cyrkulacja P-T-P. Pieniądze wykorzystywane są głównie do tego, by spekulować, czyli pomnażać bogactwo finansowe, a to, na czym się je zarabia, nie ma dla nikogo większego znaczenia. Kapitalista wykłada pieniądze w produkcję i ma na celu zdobycie wysokich zwrotów. Płaci mi za zrobienie harmonijki pewną sumę. Następnie sam wystawia harmonijkę na sprzedaż za cenę trzy razy wyższą od sumy cen części plus mojej zapłaty. Za zarobione pieniądze – jeśli ich nie przeznaczy na inny cel – kapitalista zleca mi zrobienie trzech nowych harmonijek, potem dziewięciu itd.

Marks uważa, że tylko w oczach ignorantów cyrkulacja T-P-T i cyrkulacja P-T-P działają podobnie. Nie wolno mówić, że w obu przypadkach wykonano trzy obroty gospodarcze (produkcyjne plus finansowe) i z jednej harmonijki powstało dziewięć harmonijek. To tak się tylko wydaje. Zasadniczą różnicę ujawnia „krytyka”, czyli sięganie pod powierzchnię zjawisk. T-P-T opiera się na innej motywacji działania i na innym poczuciu własności niż P-T-P. Gospodarka towarowa powiększa domowe bogactwo całego społeczeństwa i w ogóle nie dba o pieniądze. Gospodarka kapitalistyczna nie dba o towary, tylko maksymalizuje zyski. W gospodarce towarowej kapustę hoduje ten, kto się zna na kapuście, a harmonijki robi ten, kto się zna na harmonijkach. W gospodarce kapitalistycznej inwestora nie obchodzi, co będzie produkować jego firma. Szuka tylko największego zysku. Szef General Motors powiedział kiedyś jak najprawdziwszy marksista: „Ludzie myślą, że GM robi samochody. To nieprawda. My robimy pieniądze”. Nie wiedział jeszcze wtedy, jak skończy miasto Detroit. Marks miał rację, że jeśli ktoś myśli tylko o robieniu pieniędzy, to szybko może zapomnieć, jak się robi pieniądze. Jego auta będą gorsze niż samochody z Japonii i Korei. Nie zmienia to jednak faktu, że wzrost gospodarczy zawsze przebiega w ten sam sposób. Trzeba produkować i sprzedawać na rynku. Wtedy i towary przechodzą z ręki do ręki, i pieniądze przechodzą z ręki do ręki. Nie ma dwóch obrotów: T-P-T oraz P-T-P, tylko jeden ciąg działań, który można dzielić na segmenty, jak się komu podoba. Można przecież produkować nie tylko towary, lecz także usługi, papiery dłużne i fundusze rozwojowe. Można sprzedawać nie tylko harmonijki i kapustę, lecz także akcje, weksle i udział w zyskach. Gospodarka towarowa jest kompletną fikcją. To jest propozycja, by nie rozliczać się w jakiejkolwiek walucie, tylko przejść na wymianę bezgotówkową i na handel zamienny: towar za towar. Marks ma rację, że jeśli wymienia się towar na towar, to nie dochodzi do koncentracji kapitału. Ale to znaczy tylko tyle, że bogactwa poszczególnych osób lub instytucji nie da się oszacować, bo nie ma go jak zmierzyć. Społeczeństwo przechodzi na system kula, jak na Pacyfiku, lub na system potlaczu, jak u Kwakiutlów. Garnki wymienia się na muszle, miedziane tarcze na jelenie skóry, a gorzałkę na łódkę lub potrzask. Gospodarka towarowa to po prostu prymitywna gospodarka wymienna. I trzeba być mało spostrzegawczym, by nie dostrzec, że w tej gospodarce też dochodzi do głodu i wyzysku, do zmowy handlowej i bankructwa. Potlacz jest jednym z najbardziej opresyjnych systemów uzależnienia gospodarczego. Polega na systematycznym poniżaniu zaproszonych gości i zmuszaniu ich do niszczenia własnego dobytku.

Czyli to nie my, dyletanci, mamy problem z jasnym widzeniem świata, tylko problem ma Marks, patrzący na świat przez „krytykę”, która pozwala mu widzieć to, co chce zobaczyć. Niepokoił go fakt, że zysk może trafiać albo do kieszeni producenta, albo do kieszeni inwestora. To prawda, nikt inny w zasadzie nie ma do niego prawa (oprócz państwa, które potrzebuje podatków). Ale ani ekonomia, ani polityka, ani filozofia nie potrafią wyliczyć, komu należy się jaka część zysku w sytuacji, gdy jeden inwestuje, a drugi pracuje na zarobek. Kapitalista może powiedzieć: cały zysk jest mój. Związki zawodowe mogą powiedzieć: cały zysk jest nasz. Marks mówi w tej sytuacji: niech lepiej w ogóle nie będzie zysku. To jest bardzo zła rada. Jeśli nie będzie zysku, to nie będzie ani kapitalistów, ani towarów, ani usług. Będzie natomiast powszechna bieda i prymitywizm.

Ten problem można rozwiązać na trzy zasadnicze sposoby. Po pierwsze, można pozostawić wszystko tak, jak było w XIX wieku: cały zysk bierze kapitalista. Marks ma rację, to jest złe rozwiązanie – opresyjne, eksploatatorskie, nieefektywne. Po drugie, można w gospodarce zastąpić kapitalistów menadżerami i płacić im za trafność dokonanych inwestycji i zarządzanie sprzedażą. Wtedy menadżerom płaci się jak robotnikom – nie za wartość zainwestowanych środków, tylko za efekty pracy. Tak działają spółki akcyjne. Po trzecie, można wprowadzić skomplikowany system nadzoru, w którym pieniądze mają fikcyjną wartość i służą tylko do motywowania ludzi do pracy w sposób dowolny i arbitralny. Tak działał przez wiele lat system nakazowy w „realnym socjalizmie” wschodniej Europy. Dziś pierwsze rozwiązanie działa w obrębie gospodarek niewydolnych i ekonomicznie zamarłych, np. w Polsce w rejonach popegeerowskich opanowanych przez „dziki kapitalizm”. Drugie rozwiązanie funkcjonuje w wielu krajach całkiem nieźle, ale ma z filozofią Marksa niewiele wspólnego. Trzecie rozwiązanie ma z Marksem też niewiele wspólnego i dziś stosowane jest tylko w kilku enklawach komunistycznych, jak Korea Północna, szczelnie izolowanych od reszty świata. Marksizm po prostu nie sprawdził się w gospodarce. Okazał się nieprzydatny, ponieważ jego twórca wciągnął ekonomię w mgliste problemy metafizyczne. Chciał udowodnić, że fakty ekonomiczne nie są realne, tylko stanowią zewnętrzny przejaw wydarzeń dziejących się niewidocznie między ludźmi. Chciał uwolnić świat od pieniędzy, rozliczeń i pracy ponad siły, od kapitalistów, wyzysku i bogacenia się, czyli od chrematystyki. To był pomysł piękny, ale kompletnie niepraktyczny. Marks dowodził, że transakcje gospodarcze są zmistyfikowanymi relacjami międzyludzkimi, że pieniądze są ostatecznie nierealne, bo stanowią tylko instrument kontroli społecznej. Bogactwo finansowe jest też pozorne, ponieważ reprezentuje tylko „skrystalizowaną pracę”. Cały kapitalizm to ekonomiczny Matrix – uważa Marks – ponieważ pieniędzmi zasłania prawdziwe relacje międzyludzkie. Trudno sobie wyobrazić bardziej niebezpieczne i gruntowne omamienie własnymi pomysłami filozoficznymi.

Podstawą teoretyczną ekonomii Marksa było założenie, że wartość towarów można mierzyć według wartości, a nie przez użycie pieniędzy. Marks (idąc częściowo za Adamem Smithem) wprowadził w Kapitale trzy terminy mające precyzyjniej i prawdziwiej opisywać każdy towar: „wartość użytkowa”, „wartość wymienna” i „wartość” bez kwalifikacji, czyli „wartość sama w sobie” (tej w koncepcji Smitha nie było). Wartość użytkowa to korzyść, jaką użytkownik czerpie z posiadanego towaru, np. kupił buty i teraz je nosi. Wartość wymienna to cena wyznaczona w jakiejś walucie, np. buty kupił za 200 zł. Wartość tout court to wielkość społecznie zorganizowanej pracy ukrytej w towarze, czyli godziny pracy wydatkowane przez rozmaitych ludzi, którzy dostarczyli skóry, opracowali nowy model trzewików, uszyli buty, zapakowali, wysłali do sklepu i w sklepie wystawili na sprzedaż. W gospodarce towarowej wartość wymienna przybliża się do wartości samej w sobie. Wymieniając towar za towar bez użycia pieniędzy, staramy się rzekomo odgadnąć, ile pracy zostało realnie wydatkowanej i „zmagazynowanej”, „zakrzepłej” lub „skrystalizowanej” w towarze – uważa Marks. W gospodarce finansowej rynek zakłamuje i mistyfikuje wielkość wydatkowanej pracy. Dominuje wartość wymienna, czyli cena. Widać to wyraźnie – uważa Marks – gdy dochodzi do fluktuacji cen, gdy wartość wymienna odrywa się od wartości tout court i waha się odpowiednio do zmiany popytu i podaży. Społeczeństwem zaczynają rządzić finansowe fikcje. Rynek nie pozwala dostrzec, że ceny kształtują się na podstawie trwałego, realnego wzorca, którego społeczeństwo powinno się trzymać – ilość społecznej pracy koniecznej do wytworzenia oferowanego na sprzedaż towaru. Ruchy cen są dowodem zaburzeń – ktoś wyprodukował czegoś za dużo lub za mało, czyli źle wykorzystał lub źle ukierunkował społeczny wysiłek. Istnienie pieniędzy ujawnia takie błędy – z tym Marks się godzi. Ale przyjmuje, że dobry planista zrobi to lepiej. Planista bierze pod uwagę warunki produkcji i może przyznać bonifikatę za szczególnie trudne warunki. Umie dostrzec przydatność pewnych towarów, np. witamin, i uwzględnić ich wartość użytkową, zanim rynek dostrzeże w nich tę wartość. Przez obniżkę cen planista może świadomie zwiększyć popyt na zdrową żywność i nieprzemakalne buty wbrew konsumentom, którzy np. chcą mieć buty EMU. Rząd może myśleć za nieświadome swych celów społeczeństwo i uniezależnić je od rynku, który jest rzekomo niezdolny do racjonalnego planowania. Rząd może wprowadzać promocje i stosować zaporowe ceny. Może przetrzymywać towary w magazynach, by podnieść ich cenę i może je wyjmować z magazynów, gdy chce cenę obniżyć. Wszystko zaczyna się dziać jak w rodzinie: jeden drugiemu ustępuje, każdy każdemu pomaga, mądrzejszy steruje niedoświadczonym, silniejszy się poświęca dla słabszego. Gospodarka towarowa jest lepsza od pieniężnej.

Marks nie bierze jednak pod uwagę, że taki system będzie się stale psuć, wypaczać, rozmontowywać i utykać. Być może planista okaże się niekompetentny, być może partia będzie rządzić nie tak, jak trzeba, ale tak, jak jej będzie wygodnie albo jak postanowi frakcja partyjna mających chwilową przewagę. A jeśli ktoś będzie wskazywać na błędy, to mu się powie, że oficjalne decyzje są niepodważalne. Jeśli się będzie upierać przy swoim, to się go uzna za wroga klasowego. A jak się wprowadzi cenzurę, to w ogóle żadnej krytyki nie będzie i każda decyzja urzędu planowania będzie ogłoszona przez prasę jako prawda objawiona.

Aby odpowiedzieć na możliwe zarzuty tego typu, Marks stwarza sobie „chłopca do bicia” i polemizuje z jakimś anonimowym nieukiem, który niczego nie rozumie. Wmawia mu, że jego niezgoda na dialektykę T-P-T i P-T-P bierze się z prostej ignorancji. Nieuk nie rozumie, że ten sam przedmiot może mieć trzy rodzaje wartości: użytkową, wymienną i niekwalifikowaną. Tłumaczy mu zatem, że nauka ponad wszelką wątpliwość ustaliła, że ten sam przedmiot może się objawiać na różne sposoby. Na przykład C4H8O2 jest niekiedy identyfikowane jako kwas masłowy, a kiedy indziej jako mrówczan propylu (Tucker 1978, s. 315). Z wartością jest dokładnie tak samo. Może być wymienna, użytkowa i sama w sobie. Dochodzi w tym wyjaśnieniu do piramidalnego dziwactwa. Marks wyjaśnia coś, co jest całkiem oczywiste, choć teoretycznie nieistotne (trzy wartości), posługując się przykładem, który wcześniej mógł być znany tylko wąskiej grupie specjalistów (C4H8O2 ma dwie nazwy). Co gorsze, na podstawie tego chemicznego przykładu przekonuje sam siebie, że udowodnił konieczność zastąpienia jednego pojęcia przez inne. Ceny są zbędne, bo towary mają wartość. Chemiczna analogia z pewnością nie dowodzi, że kwas masłowy jest ważniejszy niż mrówczan propylu lub odwrotnie. Z pewnością nie można serio twierdzić, że wartość „sama w sobie” jest ważna, a cena rynkowa jest nieważna. Nie można – choćby z tego powodu, że wskaźnik „zmagazynowanego” wydatku pracy społecznej w ogóle nie istnieje. To, że go nie ma, na Marksie nie robi najmniejszego wrażenia. „Krytyka” pozwala przyjąć, że jest. Na przykład można obliczyć – jego zdaniem – ile potrzeba pracy, by odtworzyć pracę najemną zużytą w ciągu jednego dnia przez robotnika. To kolejna dziwaczna propozycja. Marks przyjmuje, że codziennie robotnik musi coś zjeść, korzystać z wody i mydła, dojechać do pracy itd., zatem dzienne nakłady na reprodukcję jego sił wynoszą A. Ponadto proponuje przyjąć, że raz na tydzień robotnik musi zapłacić za ogrzewanie, kupić tytoń do fajki lub cokolwiek innego. Te wydatki na reprodukcję sił wynoszą B. Wreszcie raz na kwartał robotnik musi kupić sobie kurtkę lub czapkę lub nowe buty. Z tego tytułu wydatki na reprodukcje jego sił wynoszą C. Uwzględniając te wszystkie założenia, otrzymujemy wzór: (365A+52B+4C+…)/365 (Tucker 1978, s. 315). Trudno zgadnąć, dlaczego Marks nie uważa tego wzoru za krańcową trywialność, która nie opisuje niczego istotnego, tylko uśrednia wydatki, które od początku traktowane były jako uśrednione.

Pośród tych pseudoalgebraicznych wyjaśnień znajdujemy w Kapitale ważne twierdzenie, pozornie tylko oparte na dokonanych wcześniej ustaleniach, a w istocie całkiem arbitralne. Ilość pracy potrzebnej na „uformowanie” siły roboczej wyznacza jej wartość (Tucker 1978, s. 341) – twierdzi Marks – czyli siła robocza jest towarem jak każdy inny. Jej wartość jest równa nakładowi, jaki trzeba ponieść dla jej wytworzenia. Z tego rzekomo wynika, że robotnikowi wystarczy płacić tyle, by się utrzymał przy życiu i pracował dalej. Tego żąda logika systemu kapitalistycznego – uważa Marks. Tu jego ekonomia wchodzi w jawny konflikt z jego polityką. Marks chce rewolucji, ponieważ kapitaliści morzą robotników głodem. Ale nie żąda, by płace były wyższe, bo „logika systemu” nakazuje płacić jak najmniej. Oczywiście żaden socjalista nie przyjąłby tej tezy, ponieważ socjalizm zawsze domagał się poprawy warunków życia i pracy robotników. Jednakże Marks nie był ani konserwatywnym socjalistą, ani konserwatywnym – wbrew opinii jego apologetów – komunistą. Dostrzegał wyzysk kapitalistyczny, ale widział w tym czynnik rzekomo przyspieszający upadek całego systemu. O sile roboczej pisał:

Tylko bardzo tani rodzaj sentymentalizmu deklaruje, że taka metoda oszacowania wartości siły roboczej, metoda wynikająca z natury tego przypadku, jest metodą brutalną i należy nad nią załamywać ręce, jak Rossi, gdy przyznaje: „jeśli rozpatrujemy zdolność wykonywania pracy i jednocześnie nie chcemy brać pod uwagę środków utrzymania robotnika, który ma ją wykonywać, to rozpatrujemy jakąś wyimaginowaną postać” (cyt. za: Tucker 1978, s. 341).

Gdyby robotnik otrzymywał wyższe wynagrodzenie od minimalnego, koniecznego do utrzymania go przy życiu, to byłby opłacany nie za siłę roboczą, tylko za coś innego, np. za realnie wydatkowaną pracę lub za jakąś część wytworzonego towaru – uważa Marks. Siła robocza przestałaby być towarem i kapitalizm przestałby być kapitalizmem.

Jedną ze szczególnych właściwości siły roboczej rozpatrywanej jako towar jest to, że jej wartość użytkowa nie przechodzi na własność kupującego po zakończeniu kontraktu między nim i sprzedającym. Jej wartość jest ustalona tak jak każdego innego towaru, zanim dojdzie do sprzedaży, ponieważ określona ilość pracy społecznej była już na nią wydatkowana. Ale jej wartość użytkowa polega na wykorzystaniu jej jako siły. […] Oddanie siły roboczej do dyspozycji kupującemu i wykorzystanie jej jako wartości użytkowej zachodzą w różnym czasie. […] We wszystkich krajach pod rządami kapitalizmu jest w zwyczaju płacić za siłę roboczą dopiero po upłynięciu terminu wyznaczonego w umowie. We wszystkich przypadkach zatem wartość użytkowa siły roboczej jest przekazywana jako zaliczka. Sprzedający pozwala na wykorzystanie towaru, zanim otrzyma zapłatę. Wszędzie sprzedaje się siłę roboczą na kredyt (cyt. za: Tucker 1978, s. 342).

Kredytowanie siły roboczej daje robotnikom szansę obalenia kapitalizmu – Marks wysuwa kolejną hipotezę. Wystarczy, by robotnicy zaprzestali kredytowania i system upadnie. Problem jednak polega na tym, że odmawiając kredytu, robotnik zginie z głodu. Marks pokłada więc nadzieję w dokładnie odwrotnym postępowaniu. Trzeba zadławić system nadmiarem towarów, zadusić go jego własnym bogactwem. W pracy, która powstała jeszcze przed Kapitałem, w Grundrisse z 1857–1858 roku, Marks przewiduje nadejście ostatecznego kryzysu nadprodukcji, który zablokuje kapitalistyczny system wytwarzania towarów.

Od pewnego momentu rozwój sił wytwórczych staje się barierą dla kapitału. Od tego samego momentu kapitał staje się barierą dla rozwoju sił produkcyjnych pracy. Gdy kapitał dojdzie do tej fazy, […] wejdzie w tę samą relację do społecznego bogactwa i sił produkcyjnych, w jaką wchodził system czeladniczy, pańszczyzna i niewolnictwo. I nieuchronnie zostanie zrzucony jako okowy. Ostatnia forma zniewolenia występująca w ludzkiej działalności, z pracą najemną z jednej strony i kapitałem z drugiej, zostanie porzucona jak stara skóra podczas linienia. I ta przemiana jest prostym wynikiem działania systemu produkcji odpowiadającemu kapitałowi (cyt. za: Tucker 1978, s. 291).

Marks występuje tu zdecydowanie jako rzecznik determinizmu ekonomicznego. Kapitalizmu nie warto zwalczać, bo kapitalizm sam się wykończy. Zniszczy go nadprodukcja i maniacko rozdęta podaż wszystkich dóbr, których nie ma kto kupić, ponieważ robotnicy stanowiący większość społeczną są opłacani na poziomie biologicznego przetrwania, a ich siła robocza jest takim samym towarem, jak każdy inny, więc nie kupuje się go po wyższej cenie niż cena równowagi rynkowej. Spośród wszystkich możliwych wrogów tego proroctwa szczególnie irytujący wydaje się Marksowi David Ricardo, o którym źle pisze w notatkach opublikowanych przez Kautsky’ego pod tytułem Teorie wartości dodatkowej. Ricardo dowodził, że wyraźna i trwała nadprodukcja nie zachodzi w systemie wolnego rynku, bo choć popyt może przesuwać się z jednego towaru na drugi, jego wielkość nigdy w naturalny sposób nie wygasa.

Można wyprodukować zbyt wiele towarów jakiegoś rodzaju, których nadmiar na rynku może być tak wielki, że nie zwrócą się koszty ich produkcji. Ale to się nie może zdarzyć w odniesieniu do wszystkich towarów na raz. Popyt na zboże jest ograniczony liczbą nienakarmionych żołądków, popyt na buty i płaszcze liczbą osób, które będą w nich chodzić. Ale choć jakaś społeczność lub część społeczności może już mieć tyle zboża i tyle kapeluszy lub butów, ile tylko jest w stanie wykorzystać, to samo nie jest prawdą o wszystkich towarach produkowanych przez naturę lub sztukę. Przecież niektórzy ludzie zawsze wypiją trochę więcej wina, jeśli tylko je zdobędą. Inni, nie gustując w winie, kupią nowe meble lub ozdobią swoją posiadłość albo powiększą dom. Pragnienie, by zrobić to wszystko, lub przynajmniej część z tego wszystkiego, jest głęboko zakorzeniona w ludzkim sercu. Nie potrzeba niczego więcej niż zdobyć środki na te cele. A zdobywa się je przez zwiększenie produkcji (cyt. za: Tucker 1978, s. 449).

Marks pyta: „Czy można znaleźć bardziej dziecinny argument?”. Ma rację i ma na myśli rzecz oczywistą. Właściciele zróżnicowanych środków produkcji i znacznego kapitału finansowego mogą bez trudu zmienić profil tego, co produkują. Ricardo jednak zapomina, że ludzie bez kapitału finansowego i bez urządzeń produkcyjnych mogą sprzedawać tylko siłę roboczą. Nie są w stanie wyprodukować czegokolwiek innego na sprzedaż. Ricardo broni zatem jakiegoś naiwnie optymistycznego poglądu, że każdy może zawsze zarobić, ile chce i jak chce.

Jednakże w odpowiedzi Marks znów idzie zbyt daleko. Twierdzi, że kryzysy są nieuniknione. Ktoś mógłby powiedzieć, że kryzysy są tylko chwilowym zaburzeniem równowagi rynkowej, powodowanym przez brak zgody między konkurującymi producentami na zlikwidowanie bestialskiego wyzysku i na dobrowolne, jednolite podniesienie poziomu robotniczych zarobków. Gdyby poziom robotniczych dochodów był większy niż wyznaczony, przy założeniu, że siła robocza jest towarem, to kryzys nadprodukcji nigdy by nie nastąpił. Tu nie wchodzą w grę powody sentymentalne, z których Marks szydził, ale trwałość systemu. Dziś jest to oczywiste, że PKB powinien być tak rozdzielany, aby nakręcać produkcję i zapewnić dla niej popyt. Społeczeństwa działające inteligentnie i zdolne do kolektywnych decyzji dobrze się rozwijają. Społeczeństwa zapatrzone w dziki i rabunkowy kapitalizm przegrywają w konkurencji przez dławienie wartości obrotów na własnym rynku. Marks nie wierzył w możliwość przeprowadzenia takich zmian, ponieważ zaakceptował metafizyczny determinizm ekonomiczny. Wszystko dzieje się tak, jak tego żąda system sztywnych relacji międzyludzkich, zaklętych w wartości określone przez ilość wydatkowanej społecznej pracy. Ceny zawsze dostosowują się do tej wartości i nie można nimi swobodnie manipulować ani w złym, ani dobrym celu, dopóki nie nastanie komunizm. W Teorii wartości dodatkowej znajdujemy coś więcej:

Pełny proces cyrkulacji [towarowej, czyli T-P-T – JH] oraz pełny proces cyrkulacji kapitału [finansowej, czyli P-T-P – JH] jest jednością fazy produkcyjnej i fazy cyrkulacji, zatem w całości proces ten obejmuje oba te procesy, czyli obie fazy. Tu leży dalsza rozwinięta możliwość – czyli abstrakcyjna forma – kryzysu. Ci ekonomiści, którzy zaprzeczają istnieniu kryzysów, konsekwentnie odmawiają uznania, że te dwie fazy mogą się rozdzielić. Gdyby one były w istocie rozdwojone i nie można by było ich powiązać siłą [przez kryzys –JH], to kryzysy istotnie by nie zachodziły. Gdyby faza produkcji nie dawała się trwale oddzielić od fazy sprzedaży, też nie byłoby miejsca na żadne gwałtowne działanie w typie kryzysu. Kryzys jest wymuszającym ustaleniem jedności między elementami, które się usamodzielniły, lub wymuszającym oddzieleniem tych elementów, które stanowią jedność (cyt. za: Tucker 1978, s. 455).

Marks pisze, że kryzys pozwala na nowo powiązać popyt z podażą, gdy ich wielkości odbiegną od siebie zbyt daleko. Gdy dochodzi do nadprodukcji, wtedy sprzedaż jest na jakiś czas zatrzymana, co powoduje zahamowanie produkcji i jest odczytywane jako kryzys. Gdy dzieje się odwrotnie: produkcja ze sprzedażą związane zostaną zbyt silnie, też następuje kryzys. Jeśli w jakimś wycinku krajowej produkcji ceny zostaną zamrożone mimo stałej inflacji w pozostałej gospodarce, to produkcja w zakontraktowanym sektorze gospodarki przestaje się opłacać i powstaną niedobory produkcyjne, czyli kryzys, który wymusza powrót do warunków rynkowych. W tym przypadku kryzys pozwala oddzielić produkcję od sprzedaży i przywraca przepływ informacji z rynku do producenta. Marks używa okropnego metafizycznego języka, ale problem przedstawia wyraźnie. Kryzysy korygują błędy, których nie potrafi skorygować rynek. Albo chciwość, albo upodobanie do regulacji ustalają ceny na złym poziomie. Dochodzi do zamrożenie kapitału w niesprzedanych towarach. Ten problem można zawsze rozwiązać, przywracając warunki rynkowe – czyli rezygnując z monopolistycznego zaniżania wynagrodzenia za pracę lub ze sztywnej kontroli cen. Takie rozwiązania są jednak – zdaniem Marksa – krótkowzroczne i nieskuteczne. Monopoliści będą zawsze próbować obniżyć zarobki robotnikom albo usztywniać ceny z jakichś powodów, np. by zniszczyć konkurencję. Z tego wynika, że kryzysy będą powracać, czyli są nieuniknione. Tak jednak rozumować nie wolno. To, że coś może się zawsze zdarzyć, nie znaczy, że musi się kiedyś zdarzyć. To, że każdego dnia mogę wygrać milion dolarów, nie znaczy, że któregoś dnia muszę wygrać milion dolarów.

Marks nigdy nie udowodnił, że kryzysy są nieuniknione. Nie ma więc podstaw do uznania, ze kapitalizm skończy się jednym wielkim kryzysem. Aby zapobiec kryzysowi wystarczy działać przezornie i racjonalnie: zwiększyć globalny popyt przez podwyższenie zarobków pracowniczych, dokładnie i nieustannie badać rynek, aby znaleźć towary o stałej wielkości popytu i te produkować na stałym poziomie, sterować modą – choćby sztucznie kreowaną – na produkty o zmiennym popycie. Po spełnieniu tych warunków nadwyżka zbędnych towarów albo w ogóle nie powstaje, albo jest szybko upłynniona. Gdy nadwyżka towarów niebezpiecznie rośnie, przeprowadza się bożonarodzeniowe przeceny na wszystko albo szuka nowych rynków zbytu. U Marksa nie znajdziemy repliki na ten argument, ponieważ opisanej tu sytuacji on w ogóle nie bierze pod uwagę. Jego zdaniem ludzie zachowują się racjonalnie jedynie w komunizmie, a w kapitalizmie podlegają „logice systemu”, czyli ślepo maksymalizują zysk i nie uczą się na błędach. Ta pewność siebie u Marksa jest czymś dziwnym, ale po pięćdziesięciu latach próbnego komunizmu wiemy już na pewno, że Marks nie miał racji. Nawet dawni zwolennicy Marksa najczęściej uznają, że teoria, której bronił, jest przestarzała.

Powierzchowność i doktrynerstwo przewidywań Marksa wykazał Karl Popper w drugim tomie Społeczeństwa otwartego, gdzie pisze, że w rozumowaniu Marksa można wyróżnić „trzy kroki”.

Proroctwo historyczne Marksa stanowiło spójne wieloczłonowe rozumowanie. Ale w Kapitale opracował on jedynie to, co będę nazywał „pierwszym krokiem” tego rozumowania, mianowicie analizę podstawowych sił ekonomicznych kapitalizmu i ich wpływu na stosunki między klasami. „Drugi krok”, który doprowadził go do wniosku, że rewolucja społeczna jest nieunikniona, oraz „trzeci krok”, który prowadził do przewidywania społeczeństwa bezklasowego, tzn. socjalistycznego społeczeństwa, są w tym dziele zaledwie naszkicowane (Popper 2006, t. II, s. 171).

Popper uważa Marksa za jednego z trzech najbardziej konsekwentnych historycystów (obok Platona i Hegla), czyli zwolenników tezy, że społeczna przyszłość da się przewidzieć na podstawie przeszłości i teraźniejszości. Zdaniem Poppera taka wiedza nie istnieje i przyszłość społeczna jest nieprzewidywalna. Nie mamy powodu przyjmować, że konflikty klasowe muszą zawsze przyjmować brutalną formę. Nie mamy też powodu uznawać, że w kapitalizmie kryzysy są nieuniknione i że ostatnim kryzysem będzie rewolucja komunistyczna. Nie mamy też powodu wierzyć, że społeczeństwo komunistyczne powróci do gospodarki towarowej, by raz na zawsze oddzielić obrót finansowy do cyrkulacji towarowej. Choć dla Marksa takie postawienie sprawy byłoby niewyobrażalne, dziś nie da się uniknąć pytania, czy lepiej poprawiać kapitalizm, co pewnym społeczeństwom udało się zrobić całkiem dobrze, czy lepiej poprawić komunizm, co nikomu się dobrze nie udało. Za propozycją Marksa, by całą gospodarkę oddać w ręce planistów, nie przemawia dziś nic.

Marks był złym orędownikiem zmiany stosunków społecznych na bardziej egalitarne i humanitarne. Jednakże widział społeczne zło i opisał je w Kapitale dobitnie. Ludzie zmuszeni do zarabiania pracą na swoje utrzymanie są przez kapitalizm zmuszeni do wysiłku ponad siły i sprowadzeni do poziomu dogorywających niewolników. W Kapitale opisywał dramatyczne sytuacje:

P. Broughton Charlton, sędzia pokoju, przewodnicząc na wiecu w Sali miejskiej w Nottingham w dniu 14 stycznia 1860 roku, oświadczył, że „ta część ludności miasta, którą zatrudnia się w przemyśle koronkarskim, pogrążona jest w nędzy i poniżeniu niespotykanym nigdzie indziej w świecie cywilizowanym. […] Dzieci liczące zaledwie 9–10 lat muszą zrywać się ze swych barłogów już o drugiej, trzeciej lub czwartej rano i pracują następnie do 10-tej, 11-tej lub 12-tej w nocy, otrzymując za to tylko nędzny posiłek. Wskutek tego członki ich wiotczeją, ciało więdnie, organizm wyczerpuje się, rysy twarzy martwieją, a cała ich ludzka istota zapada się w jakąś kamienną martwotę, której sam widok jest czymś nie do zniesienia” (Russell 1935, s. 39).

Po tym opisie następuje w Kapitale relacja na temat wypadku kolejowego, który spowodowali pracownicy kolejowi zatrzymywani przy swych obowiązkach przez 40 lub nawet 50 godzin bez przerwy. Po kolejowym incydencie opisany jest przypadek modystki, Mary Anne Walker, która „zmarła tylko z przepracowania”. Aby uświetnić przybycie księżnej Walii do Londynu, najlepsza pracownia krawiecka w mieście chciała przygotować znaczną liczbę strojów dla zaproszonych pań. Kilkanaście młodych kobiet trzymano w niewielkim, zatłoczonym i niewietrzonym pomieszczeniu przez wiele godzin bez jedzenia, wzmacniając ich siły portwajnem lub sherry. Koroner uznał, że Walker zmarła na zawał serca, nie dopytując, co mogło być przyczyną zawału. Marks jest tu bardziej dociekliwy. Opisuje bezduszny wyzysk i zbrodnicze znęcanie się nad przepracowanymi dziećmi i kobietami. Jednakże ufając swojej teorii, uznaje, że to nie są najważniejsze fakty z zakresu życia społecznego, ponieważ „tylko bardzo tani rodzaj sentymentalizmu deklaruje”, że tego rodzaju fakty urągają powszechnie uznanej moralności. Urągać nie mogą, bo siła robocza jest towarem i musi być sprzedawana na poziomie równowagi popytu i podaży. Kapitalizmu poprawiać nie wolno.

Marksizm

Подняться наверх