Читать книгу Wielkie Płaszcze - Sebastien de Castell - Страница 11
Оглавление5 | Star Wars for Dummies
Siedząc w ostatnim rzędzie kina, John Daniels słuchał z niedowierzaniem dialogów z filmu, który oglądał po raz ostatni jako chłopiec w świecie już nieistniejącym, w towarzystwie przyjaciół, których już nie było, którzy od dwudziestu lat byli zapewne radioaktywnym pyłem na wietrze albo częścią jałowej ziemi, która zajęła miejsce zielonych łąk Massachusetts.
Na scenie dwóch chłopców odtwarzało role Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera.
– Przejdź na ciemną stronę Mocy, a razem zapanujemy nad światem!
– Nie! Nigdy! Wolę śmierć!
– Luke, posłuchaj: ja jestem twoim ojcem, a ty moim synem.
Chociażby z tytułu relacji odwrotnej, uśmiechnął się Daniels. Był pewien, że dialogi filmowe były mniej patetyczne od deklamacji scenicznych tego tak zwanego kina. Ale i tak był zafascynowany entuzjazmem aktorów, energią, jaką wkładali w odegranie sztuki napisanej w epoce równie od nich dalekiej jak Grecja Ajschylosa i Arystofanesa.
Darthem Vaderem był ubrany na czarno dwudziestolatek, w masce z papier mâché, która wymownie świadczyła o tym, że kostiumowiec nigdy nie widział filmu. Podobnie musiało być ze scenarzystą. Dialogi brzmiały jak wyjęte z pamięci chorego na alzheimera, z częstymi wtrętami z innych części serii.
Niezależnie od tego John setnie się ubawił. Aktorzy nadrabiali brak profesjonalizmu entuzjazmem, a odtworzony tekst był miejscami ciekawszy od oryginału. Aspekt edypowy zupełnie zignorowano na rzecz przesłania nadziei, które przeorientowało zupełnie finał, gdy Luke, Darth Vader i Han Solo prowadzą szarżę rebeliantów i Ewoków (a właściwie dwóch rebeliantów i jednego Ewoka, przesympatycznego chłopaka bardzo zaangażowanego w swoją rolę) na Gwiazdę Śmierci. Już sama końcowa sarabanda z tańcem dobrych i złych świętujących zwycięstwo Mocy warta była ceny biletu, jak powiedział do Rządcy po zakończeniu spektaklu.
– Ale czy tekst jest zgodny z oryginałem? – zapytał z niepokojem chłopak.
– Niezupełnie. Ale według mnie, w pewnym sensie jest nawet lepszy.
– Poważnie?
– Tak.
– Nie mógłbyś… nam pomóc w odtworzeniu oryginalnych dialogów? Gwiezdne wojny to klasyka w naszym repertuarze.
John pokręcił głową.
– Mamy ważniejsze sprawy.
– Mamy? Ty i kto?
– Ja i ty.
Siedzieli w gabinecie Rządcy. Wzrok Johna nie pozwalał mu na rozróżnienie wszystkich szczegółów. Było biurko, było biurowe krzesło na kółkach. Poza tym dwie stare szafy, które kiedyś służyły do przechowywania dokumentów.
– W środku jest historia Miasta – powiedział z dumą chłopak.
John udał, że jest pod stosownym wrażeniem.
Była tylko jedna rzecz, której sensu nie mógł uchwycić w tym obrazku pozornej normalności sprzed wojny. Monumentalna barokowa rama zawieszona na ścianie, pusta, jeśli nie liczyć małego prostokąta w samym środku, który John odbierał jako mozaikę kolorowej mgły.
– Czujesz się wystarczająco na siłach? – zapytał Rządca.
– Tak.
– Matka mówi, że twoje ozdrowienie nie jest normalne.
John uśmiechnął się.
– A co jest normalne w tych czasach?
– Racja. Miałem pięć lat, kiedy wybuchł Stan Zagrożenia. Nie pamiętam zbyt wiele. Ale pamiętam, że było cieplej, i że nie było Stworów Nocy.
– Tak je nazywacie?
– Bo co? A ty jak je nazywasz?
John wzruszył ramionami.
– Mają różne nazwy, zależy od miejsca. Stwory Nocy pasuje doskonale.
– Spotkałeś kiedyś takiego?
– Tak. A ty?
Chłopak wzdrygnął się.
– Nie. Ale zwiadowcy czasami się na nie natykają. Wagant mógłby ci opowiedzieć takie historie, że ciarki chodzą po plecach. Osobliwość tych stworzeń nie zna granic.
– To prawda. Ale niekoniecznie musimy bać się tego, co osobliwe.
Rządca uśmiechnął się.
– Nie uważasz, że w twoich ustach brzmi to dość interesownie?
John Daniels zaczynał nabierać podziwu dla tego młodego chłopca, który wziął na siebie tak ciężkie zadanie. W jego aurze dostrzegał mieszankę niezdecydowania i stanowczości, co sprawiało, że czuł do niego sympatię. Chłopak nie był urodzonym przywódcą, ale zgodził się nim zostać. Odpowiedział na wezwanie czasów.
– Powiedz mi jedną rzecz. Czy te Stwory Nocy zrobiły wam krzywdę?
Chłopak podrapał się po brodzie.
– Nie. Znaczy… nie bezpośrednio. Ale nie można znieść ich obecności. Wchodzą ci do głowy. Kiedy są blisko, czujesz się dziwnie. – Machnął ręką. – Ale co ja ci tu opowiadam? Przecież wiesz to pewnie lepiej ode mnie.
– Chętnie pogadałbym z tym Wagantem. Kim jest? Kimś w rodzaju dowódcy waszego wojska?
– Kimś w tym rodzaju. Nie mamy wojska. Miasto jest strefą zdemilitaryzowaną i zdenuklearyzowaną.
Pomylił się trzy razy, wymawiając te trudne słowa, które John uważał za martwe i pogrzebane w przeszłości.
– Można z nim porozmawiać?
– W tej chwili jest na zewnątrz. Wróci jutro, ale będzie zmęczony. Będziesz mógł z nim porozmawiać pojutrze. W międzyczasie opowiesz Tomka Sawyera klasie maluchów.
W jego głosie nie było już tonu prośby.
John potaknął.
– I może znajdziesz też czas, żeby opowiedzieć mi, co robisz tak daleko od domu. Zakładając, że to, co już powiedziałeś, jest prawdą.
– Jest prawdą.
– Więc z tym większą niecierpliwością czekam na twoją opowieść. A teraz mów, o jakich to ważnych sprawach chcesz ze mną rozmawiać?
John podniósł rękę.
– Jestem dość zmęczony. Musiałbym się przespać parę godzin.
Ale Rządca nie był w ciemię bity.
– Nie sądzę, żebyś naprawdę potrzebował snu.
– Powiedzmy, że potrzebuję przerwy na naładowanie akumulatorów.
– Ile godzin ci trzeba?
– Dajmy na to trzy?
– W porządku. Odprowadzę cię do szpitala i wpadnę po ciebie za trzy godziny.
– Dziękuję. Och, i jeszcze jedno. Jeśli moje rachunki się zgadzają, jutro powinna być niedziela.
Rządca wzruszył ramionami.
– Możesz mi znaleźć jakieś odpowiednie miejsce na mszę? I możesz powiedzieć swoim ludziom, że jutro rano o dziewiątej odprawiam mszę i że każdy, kto chce, może w niej uczestniczyć?
Rządca pomyślał chwilę.
– Dam ci jedno pomieszczenie. I powiem Miastu o twojej mszy. Ale nie spodziewaj się dużej frekwencji. W naszych stronach Bóg wyszedł z mody.
John uśmiechnął się.
– Bóg nigdy nie wychodzi z mody. Bywa, że staje się czymś dla koneserów, ale nigdy nie wychodzi z mody. – Wstał. – Nie fatyguj się, żeby mnie odprowadzać. Sam trafię.