Читать книгу Proxima - Stephen Baxter - Страница 11
II
Rozdział 10
Оглавление2155
GDY NADSZEDŁ DLA ANGELII OSTATNI WIECZÓR w świecie ludzi, doktor Kalinski okazywał jej czułe względy. Tak to postrzegała z perspektywy czasu.
Nie pozbywszy się jeszcze przyciężkiej humanoidalnej postaci, udała się na uroczystą kolację z doktorem Kalinskim i jego córką Stef, a także z kontrolerami, którzy mieli się o nią troszczyć w czasie dziesięcioletniego lotu do układu Proximy, osobami takimi jak Bob Develin i Monica Trant, dwudziesto- i trzydziestoparoletnimi fachowcami, pracownikami państwowych agencji kosmicznych zrzeszonych obecnie w jednej globalnej instytucji pod egidą ONZ-etu, do której nie chcieli dołączyć jedynie Chińczycy, ich partnerzy w Strukturze i kilku outsiderów pokroju Północnej Brytanii. Aczkolwiek, prawdę mówiąc, to właśnie nowe imperium chińskie zdominowało ruch międzyplanetarny. Zaproszeni goście rozmawiali ze sobą otwarcie, bez skrępowania, traktując Angelię jak członka załogi – jak człowieka. Czasem zachowywali się, jakby nie było jej z nimi, co jednak sprawiało, o dziwo, że czuła się swobodniej, bardziej zżyta z nimi.
Dowiedziała się o wielu ich zmartwieniach związanych z misją, o których doktor Kalinski wcześniej nie wspominał. Że – biorąc pod uwagę rozwój napędu ziarnowego – wykorzystują przestarzałą technologię, choć jeszcze nie wystartowali. Że w wyższych kręgach ONZ-etu nie mówi się o nich z wielkim entuzjazmem, gdyż ich przedsięwzięcie trąci epoką bohaterów, kiedy projekty kosmiczne cechowały się niepotrzebnym rozmachem i marnotrawstwem środków, a jednostki sztucznej inteligencji posiadały stopień samoświadomości, który w późniejszych latach stał się prawnie niedopuszczalny. Tak czy inaczej, doktor Kalinski wychowywał się w cieniu minionej epoki i jej monumentalnych dokonań; może nie potrafił wyzwolić się spod ich wpływu? Krążyły więc plotki.
Doktor Kalinski ze wszystkich sił starał się obronić swój projekt przed ostrzem krytyki. Owszem, potrzebował trochę sprzętu o sporych gabarytach, ale nawet jeśli ponownie uruchomił elektrownię słoneczną, będącą samą w sobie znienawidzonym reliktem epoki bohaterów i dawnych szaleńczych programów inżynierii planetarnej, jego projekt pochłaniał nieporównanie mniej energii niż ta, którą zużyto przy wystrzeleniu Dextera Cole’a w kierunku Proximy. Co się tyczy zarobków, doktor Kalinski zrzekł się nagród pieniężnych, poprzestając na pensji otrzymywanej od instytucji akademickich, które go zatrudniały. Każda nowa technologia warta opatentowania automatycznie stawała się ich własnością i miała przynosić korzyść wszystkim wspierającym je podatnikom ONZ-etowskiego rządu. Ponadto Angelia była zaawansowaną samoświadomą jednostką sztucznej inteligencji, a bez zastosowania najnowocześniejszych urządzeń pokładowych misja byłaby skazana na fiasko. Potrafiła odczuwać cierpienie, co było ceną samoświadomości. Doktor Kalinski utrzymywał jednak, że cel misji uwzględnia dowiezienie jej do Proximy Centauri żywej i poczytalnej. Spotykał ją zaszczyt, nie dyshonor.
Niemniej załoga nie roztrząsała szczegółów, a doktor Kalinski unikał wzroku Angelii, podobnie jak – co zauważyła – swojej jedenastoletniej córki. Z całą pewnością istniały pewne aspekty misji, o których nie powiedziano ani jej, ani Stef.
Mimo pewnych nieprzyjemnych niuansów była to dla niej cudowna, ciepła i pasjonująca uroczystość pożegnalna. Na sam koniec, kiedy uczestnicy zaczynali zbierać się do wyjścia, Stef Kalinski podeszła i ujęła jej dłoń.
– Przepraszam, jeśli byłam dla ciebie niemiła – powiedziała dziewczynka.
– Nie byłaś.
– To dla mnie trochę trudna sytuacja. Moja mama umarła, była Francuzką…
– Wiem.
– A potem w Seattle miałam tatę wyłącznie dla siebie. Później pojawiłaś się ty. To tak, jakbym…
– Dokończ.
– Jakbym nagle miała starszą siostrę. – Jej drobna buzia wykrzywiła się w wyrazie zamyślenia. – Jakbym musiała w jednej chwili uporać się z całą tą rywalizacją między siostrami.
Angelia parsknęła śmiechem.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza. I samokrytyczna. Nie obraziłaś mnie. Cieszę się, że miałam okazję lepiej cię poznać.
– Ja też.
– Nie zazdrościsz mi przygody? Tego, że wyruszam tak daleko? – Z taką właśnie postawą kilkakrotnie zetknęła się ze strony obsługi naziemnej. Na przykład Boba Develina, trzydziestolatka z Florydy, który dużą część młodości poświęcił na archeologiczne badania podwodne zatopionego przylądka Canaveral i marzył o kosmosie.
Stef pokręciła głową przecząco.
– Nie. Ja chcę poznawać ziarna, nawet jeśli tata uważa, że korzystanie z nich to w jakimś sensie pójście na łatwiznę.
– Nie chcesz lecieć do gwiazd?
– A po co? Gwiazdy łatwo zrozumieć…
Całkiem możliwe. Ale kiedy Stef stanęła na palcach, żeby pocałować swoją syntetyczną siostrę w policzek z programowalnej materii, Angelia zastanawiała się, czy przypadkiem ziarno nie jest łatwiejsze do zrozumienia niż jedenastoletnia dziewczynka.
Tak się zakończył ten wieczór. Doktor Kalinski odprowadził ją do pokoju, prawdziwego pomieszczenia dla ludzi z normalnym łóżkiem, lustrem ściennym i całą resztą. Pogłaskał ją po sztucznych włosach i życzył jej dobrej nocy. Położyła się na łóżku w ubraniu i przełączyła w tryb snu.
Kiedy się obudziła, otaczała ją przestrzeń kosmiczna i przeszywały promienie Słońca.