Читать книгу Proxima - Stephen Baxter - Страница 4

I
Rozdział 3

Оглавление

MCGREGOR WYPROWADZIŁ SWÓJ ORSZAK z sali wykładowej i skierował się do spiralnych schodów, pnących się wokół ścian wieży. Zerknął przez ramię na Yuriego, który trzymał się tuż za nim.

– Mamy dwa identyczne moduły habitacyjne, spięte bokami, na wypadek awarii, rozumiesz… Co do wystroju wnętrza, wszystko jest sprawą gustu. Co się tyczy rozmiarów, to wzorowaliśmy się na pierwszym stopniu starej rakiety księżycowej Saturn V, pewnie ze względów nostalgicznych. Oczywiście, wszystko, co robimy, ma wartość nie tylko praktyczną, ale i symboliczną.

Wieżę wieńczyła kopuła w kształcie stożka. Przeszli tamtędy do pomieszczenia będącego najwyraźniej mostkiem kapitańskim, wyposażonego w ustawiony na środku fotel dowódcy, chwilowo pusty, i rzędy rozjarzonych ekranów. Nad wszystkim górowała jeszcze jedna kopuła, tym razem smoliście czarna. Wszędzie naokoło przed terminalami komputerowymi siedzieli pracownicy w kombinezonach astronautów. Kilku odwróciło się w stronę McGregora i jego ekipy z wyraźną dezaprobatą, niezadowolonych z pojawienia się gości w tym sanktuarium nawigacji.

McGregor przyglądał się Yuriemu z wesołą miną.

– Zgadnij, gdzie jesteśmy.

Yuri lekceważąco wzruszył ramionami, choć czuł ucisk w żołądku powodowany rosnącym niepokojem.

– Lex, wyluzuj…

– Nie no, spokojnie. Wykrztusisz coś wreszcie? Słucham.

– Szczyt wieży?

McGregor zastanowił się.

– No tak. To prawda, w pewnym sensie… Przynajmniej obrazowo mówiąc, jeśli weźmie się pod uwagę wektor grawitacji indukowanej przez ciąg. Ale jest coś więcej. – Zaklaskał w dłonie. – Zgasić światło! – Gdy lampy ścienne pociemniały i zgasły, dodał: – Popatrz w górę. Tylko chwilę poczekaj, aż wzrok się przyzwyczai.

Yuri usłuchał. Z wolna zamigotały gwiazdy nad kopułą i pokazały się roziskrzone konstelacje – jak w nocy nad marsjańską pustynią. Dokładnie na środku błyszczał jeden wyróżniający się gwiazdozbiór.

– Co widzisz?

– Gwiazdy, i co z tego? Bardzo ładna noc.

– Ładna noc, tak? W takim razie gdzie jesteśmy, jak sądzisz?

Wzruszył ramionami.

– Gdzieś, gdzie jest czyste niebo. Arizona? – W niewyraźnych wspomnieniach zobaczył miejsce położone wysoko nad poziomem morza, gdzie ulokowano ogromne teleskopy. – Chile?

– Chile… Rozumiesz, że to symulacja, obraz przesyłany na żywo z kamer zamontowanych na platformie w ISM?

– ISM?

– Tak, ISM. Ośrodek międzygwiazdowy. – McGregor ponownie zaklaskał. – Wirtualny panoramiczny widok nieba.

Ściany i podłoga w pomieszczeniu zaiskrzyły się i znikły. Yuri miał wrażenie, że razem z McGregorem, Lemmym, Mardiną Jones, Tollemache’em, Liu Tao i garstką astronautów stoi na szklanej tafli. Wszędzie wokół siebie, jak też w górze i pod spodem, ujrzał gwiazdy, przy czym wprost pod nogami jedna płonęła szczególnie żywym blaskiem.

McGregor uśmiechnął się w poświacie gwiazd i ekranów komputerowych.

– A teraz co widzisz? Gdzie jest Ziemia? Gdzie planeta, na której podobno stoisz? Gdzie Ziemia, Yuri Edenie?

Czuł, że kręci mu się w głowie, a kosmos przygniata go ze wszystkich stron, zupełnie jakby mdlał na skutek zaburzeń gospodarki wodnej.

McGregor wskazał na dół.

– Tam. W tym kręgu światła. Tam właśnie jest Słońce. Wystartowaliśmy z orbity Marsa i od tygodnia jesteśmy w podróży. Obecnie znajdujemy się… – zerknął na jeden z wyświetlaczy – w odległości dwustu trzydziestu jednostek astronomicznych od Słońca. To znaczy dwieście trzydzieści razy dalej niż Słońce od Ziemi. I mniej więcej osiem razy dalej niż Neptun. Dzień świetlny, jeśli dobrze liczę. Jesteś daleko, daleko od domu, przyjacielu.

– Statek – wykrztusił nieswoim głosem. – To jakiś rodzaj statku.

– I to nie jakaś stara krypa. To „Ad Astra”, a my lecimy… tam – dokończył, wskazując gwiazdozbiór w najwyższym punkcie nieba.

– Znajdujesz się na statku kosmicznym – oznajmiła chłodnym, wyważonym tonem Mardina Jones, patrząc Yuriemu prosto w oczy. – W drodze do Proximy Centauri.

– Proxima Centauri – powtórzył z rezygnacją Yuri. Sama nazwa nic mu nie mówiła.

– Yuri Edenie, to statek ONZ-etowskiej Międzynarodowej Floty Kosmicznej „Ad Astra”. Dwustu kolonistów w dwóch bliźniaczych modułach. Napęd ziarnowy nadaje nam stałe przyspieszenie równe przyspieszeniu ziemskiemu. Podobnie wyglądał moduł mieszkalny, w którym poleciałeś na Marsa. Ale oczywiście nie pamiętasz tego. Od Proximy dzielą nas cztery lata świetlne z hakiem. Biorąc poprawkę na dylatację czasu, podróż subiektywnie powinna potrwać trzy lata i siedem miesięcy, z czego miesiąc mamy już za sobą.

McGregor zerkał na Yuriego, ciekaw jego reakcji.

– I o czym teraz myślisz, człowieku z przeszłości?

Strażnik Tollemache był bardziej bezpośredni:

– Ha! Pewnie myśli, jakim jest głąbem! Myślałeś, że jesteś na Ziemi, co? Ty zasrana…

Yuri nie był w stanie dosięgnąć pięścią gwiazdy, lecz strażnika – bez trudu. Zdzielił go raz a porządnie, zanim Mardina Jones, tym razem ona, pozbawiła go przytomności.

Zapowiadały się długie trzy lata i siedem miesięcy.

Proxima

Подняться наверх