Читать книгу Proxima - Stephen Baxter - Страница 17

II
Rozdział 16

Оглавление

DOTARLI DO SKRAJU LASU, przecisnęli się przez ostatni parawan szczudłowatych drzewek – niektóre z nich, bardzo młode, do złudzenia przypominały łodygi nad Kałużą – i wyszli na polanę otaczającą spore zagłębienie, w którym nagromadziły się zwały kamieni. Po przeciwległej stronie widniała szarozielona ściana lasu. Na otwartym terenie było gorąco i parno. Yuri poczuł na ciele swędzący pot.

Posuwali się naprzód z większą rozwagą. Słuchając głosu instynktu, na odsłoniętej przestrzeni woleli iść blisko siebie. Martha i Onizuka trzymali w pogotowiu kusze. Yuri spodziewał się, że zobaczy ślady pożaru czy czegokolwiek, co tłumaczyłoby istnienie polany – na przykład pogorzelisko po uderzeniu pioruna, bo przecież błyskawic nie brakowało na tym pełnym burz świecie.

Zamiast tego teren obniżał się tu na kształt misy o nierównych brzegach, wypełnionej głazami. Schodząc, Yuri zauważył, że stąpa po żywych organizmach. W runie wyróżnić można było coś na podobieństwo zielonych porostów, jakieś mchy oraz kobierce kruchej, włochatej trawy w postaci zbitych kępek krótkiej trzciny. Tu i tam rosły młode drzewka, mierzące co najwyżej kilka metrów wysokości. Zieleń w odcieniu właściwym tej planecie czerpała ze skromniejszej palety barw niż na Ziemi.

Na samym dnie ujrzeli błotniste bulgoczące bajoro, całe w zielonych i fioletowych plamach, być może koloniach bakterii. Na zboczach rozsiadły się stromatolity: tu gromada jak gdyby muchomorów, tam grupy wąskich słupów, a wszystkie w tłustawych skorupach i prezentujące bogatszą gamę kolorów. Trafiały się zielone, brązowozłote, a nawet ciemnoczerwone. Yuri miał wrażenie, że znaleźli się w zaginionym świecie, gdzie wszystko jest odrealnione.

– Siarka – oświadczyła Martha, marszcząc nos. – Czujecie? Dlatego mamy tu polanę i drzewa nie chcą rosnąć. Może to jakaś wulkaniczna kaldera?

– Albo jedna z tych rozsypanych formacji jak Krowi Placek? – podsunął Yuri.

Onizuka prychnął.

– Co za różnica? Kogo obchodzi geologia?

– Nas powinna obchodzić, bałwanie! – odparł ostro Lemmy. – Widać, że tu się podnosi cała okolica. ColU potwierdził to na podstawie pomiarów. Jakby wulkan szykował się do wybuchu. Jeżeli pięć kilometrów od obozu mamy aktywną kalderę…

– Bałwanie? – Onizuka uniósł kuszę i ponownie wycelował w twarz Lemmy’ego. – Jak ty się do mnie odzywasz, gnojku?

– Hej, hej! – interweniowała Martha, stając między nimi. Popatrzyła ze złością na Onizukę. – Spokojnie, bohaterze.

On wciąż jednak świdrował spojrzeniem Lemmy’ego, który dzielnie próbował je wytrzymać.

U podłoża konfliktu z pewnością tkwiła Pearl Hanks. Yuri odwrócił się. Nie chciał się mieszać i zwiększać napięcia.

Onizuka cofnął się w końcu.

– Kurde, napiłbym się czegoś. – Zrzucił z siebie plecak. – Zróbmy przerwę.

Usiedli i otworzyli plecaki. Gdy jedli, Yuri dostrzegł jakieś poruszenie po drugiej stronie misy. Wstał z jedzeniem w ręku i zrobił kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

Kręciły się tam trójnogi, istoty z łodyg podobnych do trzciny, mające koszykowate, gęsto plecione korpusy. Te jednak, olbrzymy wysokie na trzy, cztery metry, sięgały ponad stromatolitowy ogród, w którym manewrowały z gracją. Były znacznie wolniejsze od lotnika czy nawet padlinożerców, które pożarły truchło, i Yuri mógł podpatrzyć, jak „działają” ich ciała. Zupełnie jakby ktoś poskładał je w pracowni do majsterkowania z łodyg w każdym rozmiarze, od patyczków krótszych niż ludzki palec po wielkie kłody kojarzące się z kośćmi słonia; połączenia stawowe pozwalały im na wykonywanie skomplikowanych akrobacji. Stawy te zresztą podczas ruchu sprawnie tworzyły się i rozpadały, jakby stworzenie przebudowywało się na bieżąco.

Yuri patrzył, jak szczególnie wielka istota zbliża się do stromatolitu, niemożliwie balansując na trzech grubych nogach.

Koło niego przystanął Lemmy.

– Niezły widok. Stromatolity stoją jak w parku rakiet, który widziałem w Hellas na Marsie. Jest tam duża chińska baza. A te stwory… raju. Patrz na to.

Ów wielki osobnik wysunął długi wypustek, wygięty wzorem skorpioniego ogona nad resztą ciała, i wetknął koniec w skorupę stromatolitu. Dało się słyszeć pęknięcie. Ogromny trójnóg chyba zaczął jeść, wysysając papkowatą substancję.

Następnie Yuri zobaczył istotę o odmiennych kształtach: plątaninę łodyg poruszającą się bardziej na zasadzie ukradkowego toczenia niż wirowania na trzech taboretowatych nogach. Była mniejsza, szybsza i cicho przysuwała się do wielkiego żarłoka. Chyba przyglądała mu się ukradkiem, choć nie było widać oczu.

– Łańcuch pokarmowy – powiedział Lemmy. – Stromatolity rosną w świetle słońca jak roślinność na Ziemi. Te duże powolne stwory z żądłami są roślinożercami, żerują na stromatolitach. Nad nimi…

– Oto i mamy mięsożerców.

– Właśnie. Cała drabinka.

Jakiś cień przeleciał w górze, błoniasty i wieloczłonowy. Obaj podnieśli wzrok. Niebo przecinał lotnik. Potrójne śmigła obracały się nieśpiesznie z cichym szelestem, korpus znacząco przewyższał rozmiarami nawet latawca, którego Onizuka ustrzelił w lesie. Kiedy jego cień przemknął przez zagłębienie terenu, istoty mniejsze i większe uciekły z ogrodu stromatolitów lub przycupnęły w kryjówkach.

Yuri mruknął:

– A co powiesz na to? Tutejszy pterozaur.

– Co to jest pterozaur?

Zrobiło mu się dziwnie żal Lemmy’ego. Dotąd zdawało mu się, że Lemmy jest bystrzejszy od niego, że migiem potrafi wykombinować, co jest co. Tymczasem po spapranym życiu wiedział sporo mniej.

– Ziemskie sprawy, chłopcze z Marsa. Chodź, zbierzemy trochę próbek dla ColU.

Razem zeszli na sam dół, chowając próbki do woreczków u pasa.

Proxima

Подняться наверх