Читать книгу Proxima - Stephen Baxter - Страница 18

II
Rozdział 17

Оглавление

WRÓCILI DO OBOZU DOŚĆ PÓŹNO, wyprawa zajęła im dwanaście godzin. Swoją zdobycz przekazali ColU, który niezwłocznie zaczął wybebeszać torebki z zielonym błockiem i kleistym szpikiem. Wydawał przy tym pomruki satysfakcji, które nawet Yuriego wyprowadzały z równowagi. Powiedział, że zamierza zbudować drzewo genealogiczne tutejszych form życia w celu ułatwienia eksploatacji, a nie ich eksterminacji – nie stanowiły zagrożenia, nie mogły zjeść ani zarazić człowieka. Chodziło o to, żeby zepchnąć je na bok, a resztki przetwarzać na paszę dla rolnictwa. Tak więc tego rodzaju próbki były manną z nieba dla ColU. Kiedy wdał się w wywód na temat miejscowego układu drapieżnik-ofiara – na Ziemi drapieżniki polują przeważnie o świcie lub zmierzchu, ale może na pozbawionej pór dnia Per Ardui atakują w dowolnej chwili, co powinno mieć swoje konsekwencje widoczne w całej biosferze – Yuri po prostu odszedł.

Kilka godzin później, po posiłku złożonym z przywiezionych promem racji żywnościowych i niemrawej rozmowie przy ognisku, niektórzy poczłapali do namiotów. Lemmy, Onizuka i Harry Thorne jeszcze się nie kładli. Zorganizowali małe kółko pokerowe, a właściwie przedłużyli jego działalność rozpoczętą na pokładzie statku kosmicznego. Odkąd Mardina zabroniła im grać o racje żywnościowe, posługiwali się żetonami z patyków, które zbierali nad wodą i przycinali na różną długość, aby mieć wielokrotności dziesiątek i setek.

Próbując się wygodnie ułożyć w swoim małym jednoosobowym namiocie, Yuri usłyszał śmiech Lemmy’ego.

– Jestem dziś trzcinowym milionerem! Najbogatszym facetem na Per Ardui.

– Wciąż jesteś gnojkiem, gnojku.

Gra się wkrótce skończyła i oddaliły się ostatnie pary: Martha z Johnem Synge’em, Abbey z Mattem Speithem i Pearl z Lemmym. Reszta została na lodzie, jak wyraził się Onizuka. Yuri wszystko słyszał: kto gdzie idzie i z kim.

Tym razem Matt nie szedł spać, ponieważ wypadła jego straż. Yuri w namiocie słyszał, jak pogwizduje przez zęby. Nawet go lubił. Matt był artystą i w dzieciństwie, razem ze swoją równie uzdolnioną rodziną, musiał ewakuować się z zatopionego Manhattanu. Nie należał do osób wybitnie rozgarniętych, silnych czy choćby atrakcyjnych. Ani do tańca, ani do różańca, mówił sam o sobie. Można było odnieść wrażenie, że nawet nie zauważył, kiedy najpierw popadł w biedę, a potem w wyniku ONZ-etowskiej łapanki dostał się na Marsa i następnie na Proximę; szedł jak leming w stronę przepaści. Ale był spokojny, skromny, wytrzymały na trudy i zawsze gotów porozmawiać na każdy temat, może z wyjątkiem Marsa, „Ad Astry” i Proximy. Można powiedzieć, że był największym artystą na Per Ardui. Każdy świat potrzebuje artystów. Nie nadawał się jednak do pełnienia straży. Tej nocy nie zareagował w żaden sposób, dopóki nie obudziły wszystkich wrzaski Pearl.


Jeszcze częściowo zamroczony snem Yuri wyszedł z namiotu na bosaka, ubrany jedynie w spodnie. Jak zawsze, kiedy coś go obudziło, zmrużył oczy w blasku słońca, zaskoczony tym, że Proxima wisi wysoko na niebie, choć ciało mówiło, że jest trzecia lub czwarta nad ranem.

Zauważył zamieszanie wokół namiotu, który Lemmy dzielił z Pearl. Ruszył biegiem w tamtą stronę, usiłując już w drodze rozeznać się w sytuacji.

Namiot został odciągnięty na bok, a raczej wywrócony siłą. Na ziemi leżały w wymieszanej kupie karimaty, koce i ubrania. Lemmy leżał na wznak i Yuri z daleka zobaczył kałużę krwi wokół jego głowy. Pearl siedziała naga z kolanami podciągniętymi pod brodę i rękami na policzkach. Na jej gołych nogach błyszczała krew zabitego. Dziwiło jej milczenie.

Nad nią stał Onizuka. Chwycił ją nad łokciem i ciągnął, żeby wstała. Obok niego Harry Thorne też przypatrywał jej się posępnie. Yuri zauważył, że każdy z nich ma kuszę.

Pozostali nadbiegli w koszulkach i krótkich spodenkach. Tylko Matt miał na sobie kombinezon, choć i on nie włożył butów.

Yuri sięgnął ręką za plecy; zawsze trzymał nóż za pasem, nawet we śnie. Teraz ukradkiem zacisnął dłoń na rękojeści.

Po chwili Matt, Yuri, John Synge z Marthą, Mardiną i Abbey stanęli czujnie w półkolu. Wszyscy mieszkańcy maleńkiej kolonii zgromadzili się wokół sceny: przewróconego namiotu, apatycznej dziewczyny, zwłok i dwóch ponurych mężczyzn.

Mardina wysunęła się do przodu, jakby obejmowała dowództwo. Yuri zauważył, że nie spuszcza wzroku z kusz, ale oni nie podnosili ich i nie wykonali najmniejszego ruchu, aby ją zatrzymać. Kucnęła przy Lemmym, zbadała puls na szyi i nadgarstku i nachyliła się, żeby posłuchać, czy oddycha. Na koniec wyprostowała się.

– Cóż, nie żyje. Jeden bełt kuszy w gardło, drugi w skroń.

Onizuka chrząknął.

– Gnojek nic nie poczuł.

– Obeszliśmy się z nim łaskawie – dodał Thorne tonem mniej zuchwałym niż Onizuka.

– Łaskawie? – powiedziała Mardina. – Właściwie dlaczego musiał zginąć? Nie mówcie. Żebyście mogli przygarnąć Pearl, mam rację?

Onizuka, przyciskając kuszę do piersi, wciąż szarpał dziewczynę, która jednak, bierna i milcząca, ani myślała z nim iść. Trzęsąc się z wściekłości, aż się spocił.

– To raz, a dwa, że gnojek znowu ograł mnie w karty. Miarka się przebrała! – burknął.

– I teraz weźmiecie ją dla siebie. I co dalej, będziecie się nią dzielić?

Thorne rozłożył ramiona z nieszczęśliwą miną.

– Daj spokój, Mardina. Znasz mnie i wiesz, że nie jestem zabójcą, tylko zwykłym farmerem.

– Teraz już zabójcą.

– Mężczyzna nie może żyć bez kobiety, jak ty sobie to wyobrażasz? A przecież tu chodzi o całe życie… Zaś Pearl, sama wiesz…

– Lubi dawać, co? Tak to sobie tłumaczycie? – Mardina powiodła wzrokiem od twarzy do twarzy. – Gdyby nie to, moglibyście rzucić się na inną? Na mnie, na Abbey, na…

– Mamy prawo! – Onizuka, szamocząc się z Pearl, próbował celować z kuszy do Mardiny. – Bierzemy to, co się nam należy. Wejdziesz mi w drogę, dziwko, a…

Yuri rzucił nożem, który pochodził z zastawy stołowej pozostawionej wśród sprzętów przez astronautów z „Ad Astry”. Było go łatwiej schować niż duże noże myśliwskie, które im rozdzielono. I Yuri ćwiczył się w rzucaniu, gdy przebywał sam na granicy lasu.

Nóż ugodził Onizukę prosto w prawe oko. Zabójca Lemmy’ego rozpaczliwie wystrzelił z kuszy, lecz bełt poszybował w bok i nie zrobił nikomu krzywdy. Mężczyzna upadł, zabity.

– To za Lemmy’ego – mruknął Yuri. Serce waliło mu jak młotem, a świat zawęził się do niewielkiego tunelu, jakby ciało zostało poddane ogromnemu przeciążeniu. Po raz pierwszy zabił człowieka…

Tymczasem przed nim zrobił się istny kocioł. Pearl odsuwała się pośpiesznie od Harry’ego Thorne’a. Abbey Brandenstein przyskoczyła z drugiej strony z zamiarem przechwycenia kuszy upuszczonej przez Onizukę. Harry w popłochu wymachiwał bronią jak wariat.

– Nie! Proszę was! Inaczej to miało wyglądać…

Abbey chwyciła wreszcie kuszę. Uniosła ją groźnie.

– Więc jak to miało wyglądać, ciulu?

Mardina pośpiesznie przeczołgała się na bok.

– Nie, Abbey!

Jednakże Abbey, z zimnym wyrachowaniem, strzeliła mu prosto w serce.


Dopiero gdy było po wszystkim – gdy Yuri i Mardina zabrali kusze, a pozostali zbliżyli się, by obejrzeć miejsce rzezi – zauważono, że Pearl Hanks nożem wyciągniętym z czaszki Onizuki skutecznie podcięła sobie żyły na rękach, dokładnie w miejscu starych, niezagojonych blizn.

Lemmy odszedł. Jego popaprane życie zakończyło się w popaprany sposób. I po sześciu miesiącach na Proximie c pozostała ich już tylko szóstka.

Proxima

Подняться наверх