Читать книгу Proxima - Stephen Baxter - Страница 5
II
Rozdział 4
Оглавление2155
KIEDY YURI EDEN ODKRYŁ, że znajduje się na pokładzie statku kosmicznego, upłynęło niewiele ponad dziesięć lat od dziewiczego lotu z Merkurego statku o nazwie „International-One” – pierwszego, który zademonstrował możliwości nowej technologii napędu ziarnowego, użytej potem na „Ad Astrze”. Lex McGregor, wówczas jeszcze siedemnastoletni kadet w ISF, Międzynarodowej Flocie Kosmicznej, brał udział w tamtym locie.
To właśnie dzięki niemu Stephanie Penelope Kalinski, wtedy jedenastoletnia dziewczyna, miała okazję zapoznać się ze statkiem swojego ojca, skonstruowanym na bazie zupełnie innej technologii.
Odbywając z ojcem ów długi, powolny lot z orbity Ziemi w kierunku Słońca na pokładzie należącego do ONZ-etu i UEI liniowca, Stef dziwiła się, że mają być dwa rodzaje statków nowej generacji, „International-One” i „Angelia”, startujące jednocześnie z tak mało obiecującego miejsca jak Merkury.
Ojciec tylko przewrócił oczami.
– Taki to już mój pech. Lub pech ludzkości. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych, podejrzewałbym, że te cholerne ziarna zostały umieszczone pod skorupą Merkurego dokładnie w tym celu, byśmy je teraz znaleźli, gdy liżemy rany po szaleństwach pokolenia bohaterów i dzięki przemyślanym wysiłkom zbliżamy się do gwiazd…
Stef miała raczej mgliste wyobrażenie tego, czym jest „ziarno”. Ciekawiło ją jednak wszystko: różne rodzaje statków; wytwory inżynierii eksperymentalnej, które podpatrywała w laboratoriach ojca na przedmieściach Seattle, gdzie mieszkali; plotki o wysokoenergetycznych ziarnach wydobywanych w głębokich kopalniach na Merkurym. Miała świadomość, że „International-One” jest tylko wersją demonstracyjną technologii lotów międzyplanetarnych, gdy tymczasem statek ojca, choć bezzałogowy, wyruszał ku gwiazdom i była to pierwsza międzygwiezdna wyprawa z prawdziwego zdarzenia od czasu niezwykłej podróży Dextera Cole’a przed kilkudziesięciu laty. A jednak chodziły pogłoski, jakoby ziarna znalezione na Merkurym, mające napędzać „I-One”, dawały fenomenalne możliwości, o wiele większe niż wszystko, nad czym pracował jej ojciec.
Właśnie tego rodzaju rzeczy przykuwały jej uwagę. W szkole radziła sobie całkiem nieźle, była dobrze oceniana z matematyki, nauk ścisłych i zdolności dedukcyjnych; mogła się również poszczycić sprawnością fizyczną i umiejętnościami przywódczymi. Paradoksalnie ojciec ucieszył się, kiedy zwrócono mu uwagę na jej introwersję. „Wszyscy wielcy naukowcy są introwertykami – skonstatował. – Wszyscy wielcy konstruktorzy także, jeśli o tym mowa. To oznaka silnego, wyzwolonego umysłu”. Jednakże Stef o wiele bardziej niż sobą interesowała się tym, co dzieje się poza jej głową. Międzyplanetarna misja „I-One” była projektem znacznie mniej ambitnym niż misja „Angelii”, ale to „I-One” korzystał z topowej technologii. To nie było z jej strony zwykłe zainteresowanie, ale wręcz fascynacja.
Mimo to nie bawił jej ten rejs z Ziemi. Zapoznała się z założeniami misji, kiedy statek przybliżał się do centrum Układu Słonecznego, do położonej w samym środku kuli ognia, lecz zaczęło ją dręczyć dziwne uczucie klaustrofobii. Państwa zrzeszone pod egidą ONZ-etu i Chiny rozdzieliły między siebie nie tylko Ziemię, ale i przestrzeń Układu Słonecznego, to Chiny jednak roztoczyły panowanie nad wszystkim, co znajdowało się na zewnątrz od orbity ziemskiej, od Marsa i pasa asteroid po księżyce Jowisza. Patrząc z zatłoczonego wnętrza układu, Stef nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Chiny zajęły tę lepszą część, dalekie rozległe rubieże, rodziny zimnych światów zawieszonych w ciemności jak latarnie.
Na Merkurym wylądowali w olbrzymim ośrodku naukowym, zbudowanym w kraterze Yeats. Nie było stamtąd daleko do równika, toteż w czasie planetarnego dnia wielka tarcza słoneczna była wysoko na niebie, zalewając planetę światłem i energią wystarczającą do naładowania kilometrów kwadratowych paneli słonecznych, pokrywających prawie całe dno krateru.
Grawitacja była słabsza niż w domu, mniej więcej jedna trzecia tamtej, dzięki czemu w wysokich kopułach – wzniesionych z rozmachem, żeby w przyszłości zmieściły się w nich potężne zakłady przemysłowe – można było biegać, koziołkować i bić rekordy w skoku w dal. To było interesujące i zabawne.
Stef prędko jednak otrząsnęła się z uroku Merkurego. Panowały takie upały, że na zewnątrz topił się ołów, przynajmniej w południe. Na tę stronę Merkurego przybyli rankiem, a ponieważ „dzień” trwał tu sto siedemdziesiąt sześć dni ziemskich (ta liczba była rezultatem powolnej rotacji planety i krótkiego roku; wyliczenie tego zajęło Stef trochę czasu), wielkie słońce wisiało nisko nad horyzontem, gdy w kopule upływał dzień po dniu, a długie cienie poruszały się niezauważenie na płaskim, zalanym lawą dnie krateru. Bądź co bądź, na Merkurym nie było nic oprócz skał, więc odrobinę zainteresowania Stef potrafiła wykrzesać z siebie jedynie na farmach słonecznych lub w gigantycznym labiryncie rurociągów służących do dystrybucji wody występującej w pokładach lodu na wiecznie zacienionych biegunach planety.
Na domiar złego spędzała większość czasu samotnie.
Ojca bez reszty pochłaniały końcowe testy i symulacje związane z budową statku. Stef z doświadczenia wiedziała, że lepiej mu się wtedy nie naprzykrzać. Pod tym względem wcale się nie zmienił od śmierci matki. Kłopot w tym, że tutaj – inaczej niż w jej rodzinnych stronach – prawie każdy był od niej co najmniej trzykrotnie starszy. Wyglądało na to, że Merkury jest olbrzymią kopalnią skąpaną w promieniach hojnie użyczającego swej energii Słońca, nie zaś miejscem do wychowywania dzieci. Przylatywało się tu po to, żeby popracować kilka lat i zarobić pieniądze, a potem wrócić do domu i je wydawać. Choć wirtualne rozrywki były tu równie dostępne jak w Seattle, szybko zaczęła ją ogarniać nuda i samotność.
Sytuacja nieco się poprawiła, kiedy promami z Ziemi i Księżyca zaczęli zlatywać się ludzie, by obejrzeć start statków kosmicznych.
Stef prędko się zorientowała, że przyjezdnych można podzielić na dwie grupy, zainteresowanych „Angelią” lub „International-One”. Projekt ojca – misja „Angelii” – miał wymiar czysto naukowy: jednorazowa bezzałogowa podróż do Proximy Centauri w celu wystrzelenia sondy mającej zbadać zamieszkany świat odkryty przez astronomów przed pięćdziesięciu laty na orbicie odległej gwiazdy. Oczywiście, później wysłano tam człowieka, Dextera Cole’a, który nie wypełnił jeszcze swojej misji, choć odleciał z biletem w jedną stronę kilkadziesiąt lat przed narodzinami Stef. „Angelia”, zaprojektowana z wykorzystaniem nowszych rozwiązań technologicznych, prawie mogłaby go dogonić. Tłum zgromadzony na kosmodromie składał się głównie z naukowców i specjalistów od inżynierii eksperymentalnej, a także biurokratów ze szczebla państwowego i ONZ-etu wspierających ten projekt. Byli to mężczyźni i kobiety w burych garniturach, którzy częściej, jak się zdawało, spoglądali na siebie znad kieliszków szampana, niż patrzyli przez okno na Merkurego, świat zupełnie im nieznany.
Tymczasem projekt budowy statku „International-One” był pomysłem olbrzymiego koncernu przemysłowego Universal Engineering – UEI. Jego dyrektor generalny, Michael King, był przysadzistym, chełpliwym czterdziestopięcioletnim Australijczykiem, przybyłym tu w otoczeniu egzotycznej świty ludzi sławnych i bogatych. Ojciec nazywał ich wzgardliwie bilionerowymi turystami.
Znalazło się nawet paru Chińczyków, „gości” ONZ-etu i UEI, mających „obserwować” doniosłe wydarzenia rozgrywające się na podległym ONZ-etowi Merkurym. Stef uznała za zabawne obserwacje, podczas których nie wolno przyglądać się z bliska niczemu ważnemu.
Musiała pojawiać się u boku ojca na przyjęciach i rozmaitych spotkaniach. Spośród członków klubu bilionerów jedynie Michael King okazywał jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą – w odróżnieniu od innych, którzy traktowali ją jak jakiś dodatek do ojca.
Kiedy została przedstawiona Kingowi, ten z dobrodusznym uśmiechem i szampanem wylewającym się z kieliszka w warunkach niskiej grawitacji pochylił się i spojrzał jej prosto w oczy.
– Czyste spojrzenie. Twardy wzrok. Ciekawość. To mi się podoba. Daleko zajdziesz. Radzisz sobie w szkole, Stephanie?
– Stef. Tak, chyba tak. Lubię…
– Czego ci tu brakuje?
– Brakuje?
– Jesteś dziewczynką z Ziemi, która ugrzęzła na Merkurym. Jaką rzecz mógłbym ci kupić teraz, właśnie teraz? Za czym najbardziej tęsknisz?
– Za wodą sodową – odparła po krótkim zastanowieniu. – Porządną sodówą. Tutaj zawsze jest zimna, ale jakaś bez gazu. To samo na Księżycu.
– No tak. Ten szampan też jest słaby. – Popatrzył na jej ojca. – George, czy to ma związek z niską grawitacją? Może niskie ciśnienie powietrza w kopule zmniejsza nasycenie dwutlenkiem węgla? Woda sodowa… Zanotuję to sobie i pójdę tym tropem. Całkiem możliwe, mała, że dzięki tobie zarobię kolejny milionik. Zatem, co o tym wszystkim myślisz? – Skinął kieliszkiem w stronę drepczących wokół osób; wysoko nad głową Stef krzyżowały się rozmowy.
– Czuję się, jakbym zabłądziła w lesie pełnym gadających drzew.
Zaśmiał się chrapliwie.
– Punkt dla ciebie. Szczera odpowiedź i jasne porównanie. Do tego zabawne. Posłuchaj mnie. Wiem, że jesteś jeszcze dzieckiem, bez obrazy. Ale patrz i ucz się, to podstawa. Podręczniki to jedno, lecz ludzie z krwi i kości to zupełnie co innego. Musisz z nimi współpracować, jeśli chcesz przeć do przodu – mówił z głębokim australijskim akcentem i czystą dykcją, precyzyjnie i zrozumiale. – Spójrz na mnie. Pochodzę z biednej rodziny. W zasadzie wszystkim źle się powodziło w Oz w tamtych czasach z powodu pustynnienia. Pierwsze pieniądze zarobiłem na wybrzeżu jako złomiarz, a nie byłem starszy od ciebie. Chodziliśmy do wraków tankowców i zakładów przetwórstwa wody morskiej, które celowo wypchnięto na brzeg. Za kilka ONZ-etowskich dolców dziennie zbieraliśmy wszystkie tworzywa, jakie tylko udało się wywlec… W wieku dwudziestu lat zatrudniłem się w UEI jako początkujący programista. Po dziesięciu latach zasiadałem w zarządzie. Na początku zajmowaliśmy się głównie demontażem. Rozbieraliśmy na części stare ufajdane reaktory jądrowe. Oczywiście wtedy firma przeniosła się już do Kanady, czyli obecnie północnego regionu USNA, ponieważ Australia, Japonia, kraje Dalekiego Wschodu i kawałki Syberii stały się częścią Struktury, chińskiego imperium gospodarczego… Ale zostawmy w spokoju szczegóły. Za chwilę wystrzelę między gwiazdy zupełnie nowy typ statku kosmicznego. Czy można odnieść większy sukces? A wiesz, dlaczego zaszedłem tak daleko?
– Dzięki ludziom – odparła.
Uśmiechnął się do jej ojca.
– George, niezła z niej spryciula. Tak, dzięki ludziom. Miałem znajomości. Wiedziałem, z kim gadać w kręgach rządowych i finansowych na szczeblu państwa, strefy i ONZ-etu. I z którymi fachowcami, żeby wykonać plan. Pielęgnowałem te znajomości w ciągu długich lat podczas wydarzeń takich jak to dzisiejsze. Teraz ty stoisz przed szansą. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć.
Jej ojciec parsknął.
– Nie przesadzaj, Michael. Twój najważniejszy znajomy nie jest nawet człowiekiem.
– Earthshine, o niego ci chodzi?
– Lub jeden z jego konkurentów, rdzeniowych jednostek sztucznej inteligencji. Wszyscy wiedzą, że to są twoi prawdziwi mocodawcy. – Jej ojciec rozejrzał się w tłumie z rozbawioną miną. – Nie zdziwię się, jeśli ma tu ze dwa awatary. Powinniśmy uważać na słowa?
– Śmieszne, George, bardzo śmieszne. Ale nie sądzę, żeby… O, przepraszam. Sanjai! Tu jestem!
Oddalił się pośpiesznie w stronę następnego rozmówcy i na tym się skończyło.
Stef doszła do wniosku, że Michael King jest całkiem miłym człowiekiem niezależnie od tego, czy naprawdę miał poparcie groźnych rdzeniowych jednostek sztucznej inteligencji – istot, których nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Ojciec mógł się naśmiewać z jego dziurawego wykształcenia i nieznajomości zagadnień technicznych, lecz jej zaimponował swoją energią, wigorem, determinacją. Dlatego wzięła sobie do serca jego rady.
Gdy jednak w kopule upłynęło kilka dni i pojawili się astronauci, zapomniała o Michaelu Kingu.
Byli to członkowie załogi „International-One”, nowego statku Kinga.
Kiedy przechodzili, wszystkie twarze obracały się ku nim niczym opiłki żelaza w polu magnetycznym. Jakby odwiedziła ich rodzina królewska, król Harold z Północnej Brytanii, gwiazda mediów lub może inżynierowie z pokolenia bohaterów za dni ich chwały. Byli najprawdziwszymi kosmicznymi pionierami, ubrani w przyciągające wzrok mundury ONZ-etowskiej Międzynarodowej Floty Kosmicznej, hebanową czerń upstrzoną błyszczącymi gwiazdkami.
Zaintrygował ją przede wszystkim jedyny członek załogi „I-One”, który wiekiem nie zbliżał się do pięćdziesiątki. Lex McGregor pochodził z Angleterre, z południa Brytanii (niezależna północ nie współpracowała z Międzynarodową Flotą). Był blondynem, wysokim jak pozostali, i miał zaledwie siedemnaście lat. I chyba nie był pełnoprawnym członkiem załogi, ale tylko kadetem na wczesnym etapie szkolenia. Musiał mieć przed sobą przyszłość, skoro zgarnął główną nagrodę w zamkniętym konkursie, pozwalającą zwycięzcy uczestniczyć w dziewiczym locie „I-One”.
– A to, że jest fotogeniczny jak diabli – powiedziała do ojca – raczej nie zmniejszyło jego szans na wygraną.
Roześmiał się.
– Jesteś zbyt cyniczna jak na swój wiek. Ale chyba masz rację. Tylko nie mów „jak diabli”.
– Przepraszam, tato.
Podobnie jak Lex był wiekowo najbliższą jej osobą, tak samo ona była osobą najbliższą jemu, więc siłą rzeczy szybko zaczęło ich do siebie ciągnąć. Z ulgą zauważyła, że nie traktuje jej jak rozkapryszonego bachora. Nazywał ją „Kalinski”, jakby też należała do kadetów.
Grali w idiotyczne gry i urządzali zawody sportowe w kopułach. On znakomicie radził sobie z wymyślaniem zasad, więc miał nad nią przewagę i mogła wygrać tylko fuksem. Szczególnie lubiła wyścigi po dachu: biegali do góry po wewnętrznej ścianie kopuły, pokonując oddziaływanie słabej grawitacji. Trzymała się ściany wyłącznie dzięki sile odśrodkowej, dopóki nie odpadła, aby wykonać (teoretycznie) powolne salto i wylądować na nogi na miękko wyściełanej podłodze. Przypuszczała, że Lex, w zasadzie jeszcze chłopiec, zechce odetchnąć po ostrym reżimie treningowym kosmicznego kadeta i z radością skorzysta ze sposobności, aby się trochę wyszaleć, może nawet odstąpić od niektórych reguł.
Chyba dlatego to właśnie on wprowadził ją na pokład statku ojca.